PAP Life: Niedawno wydał pan książkę „Za granicą”, a już w październiku ukaże się pana kolejna powieść. Niezłe tempo. Ściga się pan z Remigiuszem Mrozem?
Wojciech Chmielarz: Od pewnego czasu publikuję dwie książki rocznie i staram się trzymać to tempo, które trochę jest narzucone przez rynek wydawniczy, szczególnie kryminałów i to, czego oczekują czytelnicy. Nie jestem w stanie pisać więcej książek, jeśli miałyby być rzetelne i dobrze napisane.
PAP Life: Niedawno powiedział pan o sobie, że jest pan jednym z najlepszych autorów kryminałów w kraju, a może nie tylko w kraju. Skąd pan bierze taką pewność siebie?
W. C.: Po prostu tak jest. Ja naprawdę dużo czytam i jestem dosyć krytyczny w stosunku do swojej pracy, wiem, jaki poziom prezentują inni autorzy polskich i nie tylko polskich kryminałów. Nie widzę powodu, żeby się krygować. Wydaje mi się, że z dużą uczciwością mogę powiedzieć, że naprawdę prezentuję wysoki poziom, jeden z najwyższych w Polsce i być może nie tylko.
PAP Life: Można w Polsce dobrze żyć z pisania książek?
W. C.: Można, ja żyję z książek. Natomiast zdaję sobie sprawę z tego, że jestem autorem, który osiągnął sukces komercyjny i związku z tym ma duży spokój finansowy. Inni autorzy nie mają tego komfortu. Temat pieniędzy często pojawia się na spotkaniach pisarzy. Czasami naprawdę włos jeży się na głowie, jak się słyszy, co i jak sobie ktoś wynegocjował, jakie podpisał umowy, albo co mu wmówiono, żeby podpisał, bo inaczej nikt tego nie wyda. Jestem na rynku już kilka lat i trochę już się orientuję, jak to wygląda i czego można oczekiwać. Natomiast jak ktoś dopiero zaczyna w tej branży, to po prostu nie wie, czego żądać od wydawcy, często też nie jest sam w stanie ocenić swojej książki jako produktu.
PAP Life: Kiedy podjął pan decyzję, że zostaje pan pisarzem?
W. C.: Od zawsze wiedziałem, że chcę opowiadać historie i się nimi dzielić. Oczywiście wiele lat zajęło mi dojście do takiej formy i zdobycie takich umiejętności, żeby to pisanie można było komuś pokazać bez wstydu. Długo uważałem, że to będzie moje hobby, które może przyniesie mniejsze lub większe pieniądze, ale trzeba jeszcze mieć prawdziwy zawód.
PAP Life: I co było pana prawdziwym zawodem?
W. C.: Skończyłem studia dziennikarskie, pracowałem jako dziennikarz, a później przez wiele lat byłem analitykiem gospodarczym. Zajmowałem się czymś, co się nazywa biały wywiad, czyli badałem reputację różnych podmiotów gospodarczych, co było o tyle ciekawe, że współpracowałem z byłymi policjantami, byłymi agentami służb specjalnych, trochę ich poznałem i dowiedziałem się, jak pracują. Firma, w której pracowałem, zakończyła działalność pod koniec 2015 roku. To był moment, kiedy byłem już po wydaniu czterech książek, miałem na koncie trochę oszczędności, więc pomyślałem sobie: „No kurczę może trzeba spróbować, czy da się utrzymać z pisania”. Okazało się, że do tej pory mu się udaje.
PAP Life: A jak konkretnie ta praca wygląda? Kończy pan jedną książkę i zaczyna następną czy pisze pan kilka równocześnie?
W. C.: Piszę po kolei. Kiedy piszę książkę, to moja wyobraźnia jest bardzo mocno zaangażowana w daną opowieść, nieustannie rozważam różne możliwości fabularne, wyobrażam sobie sceny, zastanawiam się, co ten bohater mówi, jakie są jego motywacje. Po prostu nie mógłbym prowadzić dwóch opowieści równocześnie.
PAP Life: Historia i bohaterowie rodzą się w pana wyobraźni czy wykorzystuje pan sytuacje, których był pan świadkiem, ludzi, których pan poznał? Czy ktoś odnajdzie swoją historię na kartach pana książek?
W. C.: Nie, nikt się nie odnajdzie. Jestem bardzo przywiązany do mojego statusu pisarza jako autora fikcji. Uważam, że pisarz to jest ktoś, kto wymyśla fabułę, a nie kradnie je z życia czy wzoruje się na prawdziwych osobach. Wyobraźnia to jedno z podstawowych narzędzi pisarskich. Oczywiście, można się na różne sposoby inspirować rzeczywistością, od tego nie uciekniemy, tak było w przypadku książki „Za granicą”, dla której inspiracją był mój pobyt wakacyjny w Ravni w Chorwacji. Pomyślałem sobie, że to fajne miejsce i że coś ciekawego mogłoby się tam wydarzyć. Natomiast nie wzoruję się na ludziach, których znam ani sytuacjach, które widziałem.
PAP Life: Każda fikcja musi być nasycona szczegółami, które uprawdopodabniają tę opowieść. Jak się pan przygotowuje do pisania książek?
W. C.: Tu jest głębszy temat. Nie chodzi o uprawdopodobnienie, tylko o uwiarygodnienie. Zawsze mówię, że nie piszę książek, które są realistyczne, ja piszę książki, które udają, że są realistyczne. Staram się, żeby były wiarygodne, czyli żeby czytelnicy podczas ich lektury uwierzyli w tę historię. Dlatego muszę poznać pewne szczegóły, pewne rzeczy sprawdzić, żeby się nie wyłożyć na jakimś głupim błędzie. Dlatego przy pisanie książki „Za granicą” rozmawiałem z rybakami o tym, jak wygląda praca na kutrze rybackim, spotkałem się z doradcą podatkowym i rozmawialiśmy o jego pracy, o tym, jak się pracuje w podatkach w różnych krajach itd. Z kolei w książce, która wyjdzie jesienią, pojawi się postać komornika, więc miałem długie spotkanie z pewnym komornikiem, który opowiadał mi o swojej pracy. Chodzi o to, żeby zbudować tę wiarygodność, a nie po to, aby oddać rzeczywistość jeden do jednego, bo to nie jest moje zadanie.
PAP Life: Zdarzały się panu głupie błędy?
W. C.: Zdarzały się. Jednym z takich najczęściej mi wypominanych jest to, że w „Wilkołaku” napisałem o pięciodrzwiowym seicento. Fiat seicento w takiej wersji nigdy nie był produkowany.
PAP Life: Kiedy siada pan do pisania książki ma już pan wszystko wymyślone, jaki będzie początek i jak się skończy, czy dopiero w trakcie buduje pan historię?
W. C.: W momencie, kiedy siadam do pisania książki, to tak naprawdę jestem już w połowie pracy, może nawet dalej. Często wydaje mi się, że ten najważniejszy etap pracy jest już za mną, bo pisanie jest w pewnym sensie czynnością techniczną. Ja, trochę ze względu na gatunek, który uprawiam, ale podejrzewam, że w innych jest podobnie, gdy chcę zaskoczyć czytelnika, to muszę wiedzieć jak zrobić, w którą stronę poprowadzić fabułę, żeby ona zadziałała, żeby czytelnika zmylić. A to wymaga opracowania dobrego planu. I tym się zajmuję przez długi czas. To znaczy układam sobie pomysł w głowie, szukam różnych rozwiązań, a potem siadam z długopisem i kartką papieru, i punkt po punkcie rozpisuję tę fabułę, żeby wiedzieć, jak poprowadzić historię, jak nadać jej odpowiedni rytm, poszukać.
PAP Life: Długo trwa ten proces obmyślenia wszystkiego?
W. C.: Różnie. W przypadku powieści „Wampir”od momentu, kiedy pojawił mi się pomysł w głowie do momentu, gdy wiedziałem już wszystko o tej historii i mogłem napisać plan, minęło 15 minut. Ale były też takie książki jak „Długa noc” czy „Wilkołak”, kiedy czułem, że mam pomysł, ale totalnie nie czułem tych historii. Potrzebowałem trzech lat, żeby ułożyć plan.
PAP Life: Potem trzeba „tylko” siąść i napisać.
W. C.: W moim przypadku praca czysto pisarska przypomina pracę biurową, czyli od 9 do 15 siedzę przy biurku i stukam w klawisze. Narzucam sobie jakieś limity, bo jestem już na tyle doświadczony, że potrafię określić, ile mniej więcej znaków będzie miała moja historia, wiem, kiedy muszę oddać tekst, więc dzielę sobie go na kawałki i wypełniam dzienne limity. Można powiedzieć, że jest to praca na akord.
PAP Life: Zawsze się udaje wypełnić ten limit czy zdarzają się dni, kiedy pisanie idzie gorzej?
W. C.: Zdarzają się. Wszyscy mamy dni, kiedy pracuje nam się lepiej i takie, kiedy pracuje nam się gorzej. Natomiast pisanie jako praca wymaga dyscypliny. Gdybym dziś sobie powiedział, że odpuszczam i obiecał, że jutro zrobię dwa razy tyle, to byłoby oszukiwanie samego siebie. Wszyscy wiemy, że bardzo rzadko to wyjdzie. Chodzi o to, żeby być w pewnym ciągu. Jak się pisze, to wyobraźnia pracuje, lepiej poznaję swoich bohaterów, historię. Oczywiście pewne rzeczy w planie trzeba zmieniać, bo nagle wpadnę na lepszy pomysł, jednak ta regularność, to że głowa nieustannie myśli o tej historii, jest po prostu konieczna. Nie da się przestać pisać na tydzień, a potem wrócić w tym samym nastroju do pisania. Bo coś się wtedy traci. Dlatego jak już siadam do pisania książki, to pracuję aż ją skończę. Odpoczywam, gdy wyślę ją do wydawcy.
PAP Life: Ma pan jakiś rytuał pisarski?
W. C.: Nie. Nie potrzebuję. Moim rytuałem jest poranna kawa.
PAP Life: Pisze pan w domu czy gdzieś pan wyjeżdża?
W. C.: W domu, mam rodzinę, dzieci, którymi trzeba się zajmować. Nie mogę powiedzieć żonie, że teraz wyjeżdżam na cztery miesiące, żeby pisać w domku w górach, a ona ma ogarniać życie. To byłoby po prostu nieuczciwe z mojej strony.
PAP Life: Pana żona uczestniczy w jakiś sposób w procesie twórczym?
W. C.: Spotykamy się po pracy i pytamy, co u ciebie. Jest jedną z pierwszych czytelniczek, opowiadam jej nad czym pracuję i o tym dyskutujemy. Tak jak w każdym małżeństwie.
PAP Life: „Za granicą” to thiller z zabarwieniem erotycznym. Wcześniej nie pisał pan takich książek.
W. C.: Chciałam napisać książkę na lato, którą się będzie dobrze czytało na urlopie, w podróży. Uważam, że autorzy, szczególnie literatury rozrywkowej, w tym kryminalnej, powinni od czasu do czasu spróbować innych rzeczy, żeby zdobywać nowe umiejętności. Trochę tak było w tym przypadku. Zastanawiałem się, czy napisać thriller erotyczny i stwierdziłem, że fajnie byłoby spróbować i zobaczyć, czy jestem w stanie to zrobić i tak powstało „Za granicą”.
PAP Life: Dwie pana książki: „Żmijowisko” i „Wyrwa” zostały zekranizowane, teraz powstaje serial na podstawie „Prostej sprawy”. Ma pan jakiś wpływ na to, jak pana książka zostanie przeniesiona na film?
W. C.: Moje zaangażowanie w produkcję przy każdej adaptacji było różne. To wszystko zależy od woli twórców, producenta, reżysera. Ja przy każdym projekcie mam takie podejście, że to jest oczywiście adaptacja mojej książki, ale to nie będzie mój film czy mój serial. I tak jak ja nie chcę, żeby ktokolwiek wchodził mi z butami w moją książkę i mówił mi, co mam pisać, to tak samo reżyser, producent czy aktorzy nie będą sobie życzyli, żeby im pisarz mieszał się do ich roboty. Takiej postawy wymaga ode mnie szacunek dla innych twórców. Natomiast zawsze mówię, że jestem do dyspozycji, chętnie się spotkam, porozmawiam, opowiem, pomogę. W przypadku „Żmijowiska” byłem jednym z autorów scenariusza z Daną Łukasińską, byłem też na planie, parę razy rozmawialiśmy z Łukaszem Palkowskim, zastanawialiśmy się z producentami nad obsadą, przy czym oczywiście mój głos nie był decydujący. Przy „Wyrwie” byłem konsultantem scenariuszowym, ale też mam satysfakcję, że to ja zaproponowałem Grzegorza Damięckiego do jednej z głównych ról i on się zgodził. Jeśli natomiast chodzi o „Prostą sprawę” to na wczesnym etapie pracy nad tym projektem spotykałem się wielokrotnie z Cyprianem Olenckim, czyli reżyserem, pracowaliśmy trochę nad scenariuszem, snuliśmy też jakieś pomysły obsadowe. Ale Cyprian jest takim reżyserem, że jeśli bierze się do jakieś pracy, to jest bezkompromisowy, wymaga od siebie 200 procent i od innych tak samo, więc stwierdziłem, że jeśli się zgodzę, to nie będę miał czasu na pisanie książek. A to jest jednak dla mnie najważniejsze, w tym się najlepiej czuję.
PAP Life: Powiedział pan, że uprawia pan literaturę rozrywkową. Nie myśli pan czasem, żeby napisać coś ambitniejszego, żeby zapisać się w historii literatury?
W. C.: Ambicje mogę mieć, ale wiem, w czym jestem dobry, co potrafię zrobić i na czym się znam. Uważam, że jestem jednym z najlepszych autorów kryminałów w Polsce, ale w tej chwili nie mam umiejętności, żeby napisać coś bardziej ambitnego, nie czuję też takiej potrzeby. Naprawdę jest mi bardzo dobrze w miejscu, w którym jestem i z tym, co robię. (PAP Life)
Rozmawiała Izabela Komendołowicz-Lemańska
Wojciech Chmielarz – pisarz, jeden z najpopularniejszych autorów powieści kryminalnych w Polsce. Był dziesięciokrotnie nominowany do Nagrody Wielkiego Kolibra, w 2015 roku został jej laureatem za powieść „Przyjęcie”. W 2019 roku otrzymał nagrodę Złoty Pocisk za książkę „Żmijowisko”. Niedawno ukazała się jego powieść „Za granicą”. Dwie jego powieści – „Żmijowisko” i „Wyrwa” – zostały zekranizowane. Obecnie trwają zdjęcia do serialu „Prosta sprawa”, który będzie adaptacją jego książki pod tym samym tytułem.
mmi/