Fragment książki "Wataha Putina " Witolda Jurasza i Hieronima Grali publikujemy dzięki uprzejmości wydawnictwa Czerwone i Czarne.
"Witold Jurasz: Ostatni wątek, który chciałbym poruszyć w tej części naszej rozmowy, to kwestia opozycji. Czy w ogóle w Rosji można mówić o opozycji, czy raczej o ruchu dysydenckim? Oni nie mają struktury, nie mają mediów, nie mają bazy, nie mają pieniędzy, nie mają organizacji, nie mają nic po prostu. I wreszcie na koniec to jest nadal niemal wyłącznie inteligenckie środowisko. Tam nie ma robotników.
Hieronim Grala: Ja bym powiedział, że Kreml w pewnym momencie już chciał wyprodukować sobie normalną opozycję, bo miał świadomość, no niech mi duch Borysa Niemcowa wybaczy, tak naprawdę straszliwej atomizacji i postępującej degrengolady opozycji rosyjskiej. Ja naprawdę pamiętam wiece, na które opozycja potrafiła wyprowadzić nie sto tysięcy, tylko milion osób. Oczywiście, to nigdy se ne vrati z różnych względów, nawet czysto technologicznych. Nie chodzi tylko o ogłupienie społeczeństwa. Internet w zasadzie zlikwidował możliwość organizacji wielkich manifestacji w warunkach rosyjskich. Bo manifestujemy, oglądając to na ekranie po prostu. To już bywa aktem nieposłuszeństwa, że się ogląda ten, a nie inny program telewizyjny. Natomiast kiedyś, kiedy były trzy programy telewizyjne, to się wychodziło na ulice. Ja pamiętam, jak na placu Maneżowym brat Czubajsa, całkowicie z nim skądinąd skłócony, Igor Czubajs, prowadził wiec, na który przyszło prawie milion protestujących. To robiło wrażenie. A teraz nie można sobie w ogóle wyobrazić, żeby w całej Rosji zebrać milion osób, które by stworzyły taką strukturę sieciową.
WJ: Zawsze, gdy mowa jest o opozycji, pojawia się wątek agenturalnych powiązań.
HG: Częściowo wysiłek stworzenia normalnej opozycji był oczywiście na eksport, aby przekonać do siebie Zachód. No bo zamordowano Galinę Starowojtową, potem Annę Politkowską i trzeba było pokazać światu tę lepszą, cywilizowaną twarz. Tyle że opozycja była już rozbita.
WJ: A ona sama siebie nie rozbijała?
HG: Ależ oczywiście. Przecież jak pojawił się Nawalny i zaczęło mu dobrze iść, to pierwsza reakcja starej opozycji była taka, że jemu się udaje, bo jest to projekt kremlowski. Najzabawniejsze jest to, że istnieją bardzo poważne przesłanki, że nie była to do końca nieprawda, przynajmniej wobec części jego zaplecza.
WJ: Nigdy nie mogłem zrozumieć skądinąd naszej polskiej fascynacji Nawalnym. Dla mnie ta fascynacja wynika z pewnego zupełnie fundamentalnego błędu polskiej polityki zagranicznej, a wschodniej w szczególności. Adam Michnik kiedyś stworzył pojęcie i uwielbiał się nim posługiwać, a mianowicie pojęcie antysowieckiego rusofila. Tyle że są w tym określeniu dwa absolutnie fundamentalne błędy. Mianowicie nie ma fundamentalnej różnicy między Sowietami a Rosjanami. I to jest pierwszy błąd. I drugi błąd, nie wolno być otóż w polityce zagranicznej ani „filem”, ani „fobem”. Michnik, przy wszystkich jego zasługach, zamiast opisywać rzeczywistość, chce ją zawsze kreować. Problem polega na tym, że kreować rzeczywistość w polityce zagranicznej można, najpierw diagnozując ją. Nie można na etapie diagnozy tworzyć kreacji. Otóż stwierdzenie „antysowiecki rusofil” zdradza chęć kreacji na etapie diagnozy.
HG: Nazwisko Adama Michnika jest ważniejsze w naszej polityce wschodniej, niż wielu sądzi.
WJ: Jego i Adama Daniela Rotfelda. Ideowo to oni stworzyli reset z Rosją. Pamiętam wizytę pp. Michnika i Rotfedla w Moskwie. Myśmy w Wydziale Politycznym w ogóle nie rozumieli, co oni robią, bo obydwaj spotykali się w Moskwie z jakimiś politycznymi „nołnejmami”, z ludźmi…
HG: ...których znali sprzed dwudziestu i trzydziestu lat. Załatwiłem skądinąd Adamowi Michnikowi spotkanie z ludźmi z innych środowisk. W rozmowie z przedstawicielem środowiska kremlowskiego padła niezbyt zawoalowana propozycja podziału Ukrainy i Białorusi. Nasz interlokutor powiedział także, że „Polacy są jedynym obok Rosjan narodem obdarzonym genem mocarstwowości. My to szanujemy i cenimy. I w zasadzie, jeżeli mamy porządkować Europę Wschodnią, to rozumiemy, że możemy to robić wspólnie”. Byłem z siebie bardzo kontent, bo Michnik otworzył oczy jak dziecko, dałem mu takiego rozmówcę, który mu wprost tego typu treści komunikował. I pamiętam, jak wychodzimy z knajpy, a Michnik mówi: „Kurwa, jaki inteligentny, i kurwa, jaki niebezpieczny”. Ja mówię na to: „Bo tak wygląda rzeczywistość kremlowska”.
WJ: Szkoda, że tej rzeczywistości nie przyjęto do wiadomości. Wróćmy jednak do Nawalnego. Wiemy o tym, co mówił na temat „czarnych”, czyli mieszkańców Kaukazu. On regularnie zahaczał o faszyzujące frazy, obelżywe określenia etniczne. Ja nie chcę powiedzieć, że on nadal głosi te poglądy i że nadal je ma, bo wpadłbym w prymitywny pisizm, wedle którego ludzie nie są w stanie się zmieniać. Ale z Nawalnym jest, w mojej ocenie, jeszcze jeden problem, który powoduje, że mu nie ufam. Otóż jest moment, kiedy Nawalny wraca do Rosji. Wraca po tym, kiedy go próbowali zabić, kiedy go ledwie odratowano. Co więcej, wie, że go wsadzą. Być może jest tak, że on postanowił pójść do więzienia dlatego, że uwierzył, że pójdzie do więzienia, a następnie z niego wyjdzie i odnowi Rosję. To jest możliwe, nie można mu tego odmawiać. Ludzie czasem potrafią zaryzykować życie dla czegoś, w co wierzą. Tylko problem polega na tym, że jakoś bardziej jestem skłonny uwierzyć w to, że ktoś mu coś obiecał, ktoś mu dał jakieś gwarancje.
HG: Nawalny przez długi czas miał wsparcie Kremla. No ukamienują mnie, jeżeli to powiem o człowieku, który nadal siedzi w łagrze, chociaż to jest żaden łagier, tylko kolonia. Kto nie widział z bliska kolonii, ten naprawdę ma wypaczone pojęcie. To jednak wygląda trochę inaczej, niż nam się wydaje. Nie tak jak u Szałamowa i Sołżenicyna. Pamiętam polskiego więźnia w kolonii, miał prawo do odwiedzin, przedstawiciel polskiej placówki pojechał go odwiedzić i zawiózł mu ojczystą prasę, a on wyraził ubolewanie, że polska ambasada jest tak tępa, że nie przywiozła mu „Playboya”, bo wszystko pozostałe ma.
Nawalny musiał wiedzieć, że znalazł się w spektrum zainteresowań i że mu po prostu pomagają. Ja pamiętam, jak zmieniał się stosunek Borysa Niemcowa do Nawalnego. Na początku w zasadzie wszyscy, od Jawlińskiego do Niemcowa odnosili się bardzo podejrzliwie do Nawalnego, a to nie jest tak, że do każdego się odnosili podejrzliwie. Bo stosunek na przykład do Chodorkowskiego był zupełnie inny. Też bywał krytyczny, ale zupełnie inny. A tu było cały czas podejrzenie, że coś tu niedobrze pachnie. I dopiero gdzieś chyba po 2010 roku jest taki wywiad Niemcowa dla „Swobody”, w którym mówi: „Nie, nie, Nawalny jest naszym sojusznikiem”. Kiedy ten ruch zmienił zupełnie swój charakter, rozrósł się i się okazało, że można wymyślić sobie, powiedziałbym, ruch kadrowy opozycyjny, o konkretnym profilu, zajmujący konkretne miejsce na mapie opozycji.
WJ: Powiedzmy na koniec o jego stosunku do wojny, tej z 2008 roku.
HG: Wśród otaczających Rosję krajów, skłóconych z Rosją, jest przynajmniej jeden, w którym nazwisko Nawalnego do dzisiaj budzi jak najgorsze emocje. I to jest Gruzja. Ponieważ on nie tylko poparł wojnę z Gruzją. On publicznie przekręcił nazwę Gruzini, mówił o nich „gryzuny”. „Gryzuny” to tyle, co gryzonie. On jest po prostu wielkoruskim szowinistą. Małofiejew i Dugin bardzo by byli zadowoleni z tego, co on głosi na temat wielkiej Rosji i jej granic, praw, sukcesji i tak dalej.
WJ: Ale oddajmy mu też zasługi.
HG: Zgoda. Był moment, kiedy on uwierzył, że kluczem do sukcesu jest walka z korupcją. Nie był pierwszym, ale był pierwszym, który tak to mocno nagłośnił i potrafił stworzyć z tego tak skuteczną akcję. Rzeczywiście, posunął naszą wiedzę o tej korupcji bardzo daleko. I pewnie to był ten moment, kiedy on poczuł właśnie swoją siłę i zaczął być niebezpieczny dla Kremla. Okazało się, że to jest projekt, którego kontrolować się już nie da. Tym niemniej korzenie tego wydają się mi kremlowskie.
Popatrzmy na innych w opozycji. Na przykład tak ceniony na Zachodzie Garri Kasparow. On przecież jest po prostu śmieszną postacią, intelektualnie komiczną. Przebranżowił się z szachisty w historyka i uwierzył w alternatywną historię, jakieś kompletne dyrdymały. Stał się arcykapłanem sekty historiograficznych scjentologów. To jest cymbał niewiarygodny. Niewiarygodny. Na dokładkę nie wierzę w odrodzenie rosyjskiej polityki rękami ludzi prymitywnie tak małostkowych i podłych, jak Garri Kasparow. Chodzi mi o jego zachowania wobec rodziny, wobec przyjaciół.
WJ: A co sądzisz o Niemcowie?
HG: Niemcow bywał czasem u mnie w instytucie, była to niesłychanie malownicza postać, czasem jako partner bardzo kłopotliwa. Przychodził z jedną dziewczyną, podrywał drugą podczas imprezy w ambasadzie, a równocześnie zalecał się do naszej sekretarki. Po drodze zdążył wypić butelkę koniaku z zastępcą ambasadora, a potem przychodził do mnie i pytał, czy nie mam czegoś na rozgrzewkę przed spotkaniem. Równocześnie on miał w sobie taki niesamowity dar. Otoczenie Putina włożyło kiedyś gigantyczny wysiłek, żeby nauczyć prezydenta porządnie nosić garnitur. W pierwszym okresie on wyglądał w nim jak w skafandrze kosmicznym mniej więcej. Natomiast jak Borys zakładał dżinsy i marynarkę, wyglądał, jakby właśnie wyszedł z dobrego sklepu gdzieś we Florencji na przykład, bo tam mężczyźni się najlepiej ubierają, a nie w żadnych Paryżach i Londynach. I to robiło wrażenie. Poza tym miał naturalny czar towarzyski. Jelcyn kiedyś opisywał swoje pierwsze spotkanie z Niemcowem, że jak Borys do niego wszedł, to wyszedł w zasadzie już jako przyszły dygnitarz, bo go zachwycił po prostu. Borys to była żywa, skrząca się inteligencja. Był człowiekiem ujmującym. On miał wszystko to, co trzeba. Putin przy pierwszym kontakcie nie wypadał efektownie, zawsze miał tego kompleks. I naprzeciwko Borys, wygadany, wyszczekany, naprawdę europejski, babiarz, smakosz, trybun ludowy.
Jakby mnie zapytano, co Borysa kosztowało życie, to powiedziałbym, że jedno nieopatrzne zdanie, rzucone pod wpływem koniaku do kamery. On był człowiekiem gadatliwym, nieoględnym czasem w słowach, jest takie rosyjskie przysłowie, że dla skrzydlatej frazy jest gotów poświęcić życie ojca. Oni znali się z Putinem od dawna, była między nimi pewna gra, a na jakimś etapie nawet pewna chemia. Co więcej, Niemcow miał świadomość, że ma nad sobą rozpięty parasol, ma ludzi, którzy go ciągle lubią w otoczeniu Putina, i że uchodzi mu więcej niż innym osobom. Nawet uporczywe nagłaśnianie przez niego afer z olimpiadą, z przygotowaniem do olimpiady w Soczi, kiedy starał się o stanowisko mera tego miasta, nie zrobiło żadnego wrażenia. Do czasu, kiedy wyszedł przed kamerę i bardzo dosadnymi słowami powiedział o Putinie telewidzom rosyjskim, że Putin jest, no trzeba to zacytować, „jebnięty”. Wtedy podpisał wyrok na siebie.
WJ: Wykonać wyrok kazał Putin?
HG: Nie wierzę, aby sam Putin wydał rozkaz zabicia go. Myślę, że Putin w wąskim kręgu wyraził swoją wściekłość, powiedział, że dlaczego takiego tam jeszcze ziemia nosi i tak dalej, jak długo jeszcze ta swołocz będzie tutaj obrażać powietrze swoimi wyziewami, i życzliwi potraktowali to jak zlecenie, ale raczej ludzie niższego szczebla niż pokroju Bortnikowa czy Patruszewa. Bo ci zdawali sobie sprawę, jakie będą skutki polityczne tego w odbiorze i że Putinowi w polityce światowej to jednak poważnie zaszkodzi.
WJ: Postacią w opozycji, która wydaje mi się bardzo istotną i wartą obserwowania, jest Michaił Chodorkowski, bo Chodorkowski jest żywym dowodem tego, że się można zmienić. Mam takie wrażenie, że to jest człowiek, który się po prostu w którymś momencie przeraził tego, w czym sam funkcjonował. I dlatego zastanawiając się, czy ten system się zmieni, ja bym nie skreślał ludzi z wewnątrz systemu. Każdy, kto ma dziecko, wie o tym, że największym strachem i obawą jest to, czy moje dziecko sobie da radę w życiu. Wydaje mi się, że obawa kremlowskiej elity o przyszłość dzieci, o to, żeby im nie odebrano majątków, żeby ich, mówiąc krótko, nie odstrzelono, może być poważną motywacją dla ewentualnego sprzeciwu.
HG: Zgoda, ale z tym zastrzeżeniem, że Chodorkowski może być ważny, ale tylko w cieniu. Rosjanie oligarchy z okresu Jelcyna nigdy masowo nie poprą".
kh/