Wybory prezydenckie w USA. Czy Sąd Najwyższy znów będzie musiał rozstrzygnąć kontrowersje?

2024-10-30 11:30 aktualizacja: 2024-10-30, 15:13
Budynek Sądu Najwyższego w Waszyngtonie. Fot. PAP/EPA/STEFAN ZAKLIN
Budynek Sądu Najwyższego w Waszyngtonie. Fot. PAP/EPA/STEFAN ZAKLIN
Podobnie jak cztery lata wcześniej, tegoroczne wybory prezydenckie w USA mogą być tygodniami kontestowane w sądach. Spory te mogą ostatecznie trafić do Sądu Najwyższego, który przeżywa kryzys zaufania i jest zdominowany przez konserwatywnych nominatów Partii Republikańskiej.

W 2000 r. to Sąd Najwyższy w praktyce zdecydował o wyniku wyborów prezydenckich, kończąc ponowne przeliczanie głosów na Florydzie i potwierdzając zwycięstwo George'a W. Busha. W 2020 r. odrzucił skargę wspierających Donalda Trumpa władz Teksasu o unieważnienie wyniku wyborów w kilku stanach, w efekcie potwierdzając zwycięstwo Joe Bidena.

Warunki, w których odbywają się tegoroczne wybory, są inne od tych poprzednich, ale i tak, podobnie jak cztery lata temu, mogą stać się przedmiotem sporów prawnych, potyczek sądowych i prób odwrócenia wyniku wyborów. Niektóre z nich mogą trafić przed Sąd Najwyższy.

Kryzys zaufania 

Sąd, w którym obecnie dożywotnio zasiada sześciu sędziów nominowanych przez republikańskich prezydentów (w tym trzech nominowanych przez Trumpa) i trójka liberałów, zmaga się z największym w swej historii kryzysem zaufania. Instytucją wstrząsały afery związane z ukrywanymi prezentami prawicowych miliarderów dla konserwatywnych sędziów, a także z politycznym zaangażowaniem żon dwóch z nich w działalność przeciwko rzekomym fałszerstwom wyborczych. Dodatkowo duże kontrowersje wzbudził szereg precedensowych decyzji - od zniesienia obowiązującego od 50 lat federalnego prawa do aborcji, po przyznanie prezydentom "absolutnego immunitetu", co znacznie skomplikowało i opóźniło sprawy karne wytoczone przeciwko Trumpowi.

Sądowe batalie o wybory w praktyce trwają już od tygodni. Jak donosi telewizja ABC, w miesiącach i tygodniach poprzedzających główny dzień głosowania obie partie - lecz w większości Republikanie - złożyły dziesiątki skarg i pozwów dotyczących zasad głosowania, uznawania głosów i spisów wyborców w poszczególnych stanach. Podobna sytuacja może wydarzyć się już po dniu wyborczym, zwłaszcza jeśli przegra je Trump. Nadal twierdzi on, że wybory w 2020 r. przegrał w wyniku fałszerstw, i sugeruje, że jeśli przegra i tym razem, to tylko z tego powodu.

"Zespół Trumpa już ma całą armię prawników, gotową, by rzucić się do kwestionowania wyników" - mówi PAP prof. Lawrence Douglas, profesor prawa z Amherst College w stanie Massachusetts. Jak zaznacza, najbardziej wrażliwy okres przypadnie na czas certyfikacji wyników przez poszczególne stany, między 5 listopada a 11 grudnia. Choć w 2020 r. lokalni działacze Republikanów w większości opierali się naciskom, by wstrzymać zatwierdzanie wyników lub je zmienić, w wielu przypadkach zostali zastąpieni urzędnikami sympatyzującymi z Trumpem i jego narracją o "ukradzionych wyborach".

Zmiana w przepisach 

Aby częściowo utrudnić kontestowanie wyników, Kongres głosami także części polityków Partii Republikańskiej uchwalił w 2022 r. nowelizację pochodzącej z XIX w. ustawy wyborczej (Electoral Count Reform Act, ECRA). Nowelizacja m.in. usprawnia zasady certyfikacji wyników w poszczególnych stanach, podwyższając próg zgłaszania obiekcji przez kongresmenów i wprowadzając szybszą sądową ścieżkę rozstrzygania sporów, która obejmuje również Sąd Najwyższy.

Mimo to - jak zauważa Douglas - nowa ustawa nie musi oznaczać, że kontrolowane przez Republikanów stanowe legislatury nie ogłoszą własnych wyników i elektorów.

"Choć większość prawników uważa ustawę z 2022 r. za zgodną z konstytucją, to prawnicy związani z ruchem MAGA kwestionują jej konstytucyjność. I wcale nie jest jasne, jak w tej sprawie zdecydowałby Sąd Najwyższy w obecnym składzie. Niektórzy sędziowie sympatyzują z poglądami prawników Trumpa" - powiedział ekspert. Zastrzegł jednak, że "o ile faktycznie nie będzie przesłanek, by zakwestionować wyniki, to (...) trudno mi sobie wyobrazić, by sędziowie (SN) zdecydowali w sprawie wyborów na korzyść Trumpa w taki jawnie partyjny sposób" - dodał.

Według portalu Politico mimo reform i innej niż cztery lata temu sytuacji politycznej (to prezydent jest Demokratą, a sesji Kongresu w sprawie zatwierdzenia wyniku wyborów przewodzić będzie wiceprezydentka Kamala Harris) w przypadku przegranej Trumpa jego ekipa planuje zakwestionować w Kongresie - co wymagałoby republikańskiej większości w obu izbach - części głosów elektorskich oddanych na Harris. Wówczas, jeśli żaden z kandydatów nie otrzyma większości bezwzględnej głosów elektorskich, prezydenta wybierałaby Izba Reprezentantów, a skoro większość w niej mieliby Republikanie, Trump mógłby w ten sposób wygrać wybory.

O możliwości takiego scenariusza otwarcie mówią ostrzegający przed nim Demokraci, przypominając niedawne słowa Trumpa do spikera Izby Mike'a Johnsona. Podczas wiecu w Madison Square Garden w Nowym Jorku Trump powiedział, że mają z Johnsonem "mały sekret", dzięki któremu "dobrze im pójdzie w Izbie". Johnson odmówił później wyjaśnienia, co miał na myśli.

Jak mówi Douglas, choć taki scenariusz wywołałby olbrzymie kontrowersje, to byłby to zgodne z prawem i jest mało prawdopodobne, by Sąd Najwyższy interweniował.

"Być może zostałby poproszony o interwencję w sprawie unieważnienia tych głosów elektorskich, ale ustawa mówi, że do tego potrzebna jest jedynie zwykła większość głosów w obu izbach (Kongresu)" - zaznacza.

Z Waszyngtonu Oskar Górzyński (PAP)

grg/