W październiku inflacja rok do roku wzrosła w Argentynie do 142,7 proc. – był to jeden z najwyższych wskaźników na świecie - choć w skali miesiąca spowolniła do 8,3 proc. w porównaniu z 12,7 proc. we wrześniu.
Kraj ma trudności ze spłaceniem ogromnej pożyczki wysokości 44 mld dol., zaciągniętej w 2018 r. w Międzynarodowym Funduszu Walutowym, z powodu niskiego poziomu rezerw walutowych. Kurs waluty narodowej, pesety, wciąż spada.
Od dziesięcioleci w kraju utrzymuje się wysoki deficyt budżetowy, wynikający z tradycji rozbudowanego systemu wsparcia socjalnego przy spadającym wzroście gospodarczym. W drugim kwartale tego roku PKB obniżył się o 2,8 proc.
W Argentynie, która jest trzecią co do wielkości gospodarką Ameryki Łacińskiej, 40 proc. mieszkańców żyje poniżej poziomu ubóstwa, a 51 proc. dostaje jakąś formę pomocy lub subsydiów. Szacuje się, ze w strefach miejskich 3 mln gospodarstw można uznać za biedne.
Milei, który na początku kampanii prezydenckiej zapowiadał m.in. „wysadzenie” banku centralnego, ścięcie „piłą łańcuchową” wydatków publicznych i prywatyzacje, ostatnio złagodził narrację w tej ostatniej sferze i zapewnił, że nie będzie prywatyzacji opieki zdrowotnej.
„Terapia szokowa” zapowiadana przez Milei ma obejmować zlikwidowanie subwencjonowania transportu i energii, uwolnienie cen oraz zniesienie podatku eksportowego.
Z inflacją ma on zamiar walczyć przejściem na dolara. Ze względu na brak rezerw dewizowych chce się przy tym oprzeć na dolarach przechowywanych przez Argentyńczyków pod poduszką – jak twierdzą współpracownicy prezydenta-elekta, Argentyna zajmuje bowiem 3. miejsce na świecie pod względem fizycznej masy dolarowej u mieszkańców.
Analitycy twierdzą jednak, że plan ten może się nie powieźć z uwagi na nierealistycznie niski oficjalny kurs wymiany - 369 peso za dolara. Obecnie na czarnym rynku amerykański dolar kosztuje około 1000 peset (dla porównania w kwietniu 2020 r. kosztował 80 peset). (PAP)
mw/ kgod/