Temat zatrzymania trzech żołnierzy służących na granicy polsko-białoruskiej pojawił się w przestrzeni publicznej na początku czerwca, gdy sprawę przedstawił portal Onet. Według tych informacji, do zatrzymania miało dojść na przełomie marca i kwietnia w okolicy miejscowości Dubicze Cerkiewne na podlaskim odcinku granicy z Białorusią.
Jak można było przeczytać na portalu, tego dnia polscy żołnierze mieli oddać kilka zgodnych z przepisami ostrzegawczych strzałów w powietrze, by odstraszyć grupę uzbrojonych migrantów przekraczających granicę. "To nie pomaga. Uchodźcy kroczą naprzód. Padają kolejne strzały ostrzegawcze. Migranci nadal napierają. W końcu żołnierze w ramach obrony własnej zaczynają strzelać przed nimi w ziemię" - relacjonował Onet. Resort obrony przekazał potem, że zarzuty dotyczyły narażenia życia i zdrowia człowieka oraz przekroczenia uprawnień. Żołnierze zostali też zawieszeni w czynnościach służbowych.
Po tym, jak migranci w końcu się wycofali, funkcjonariusze SG zawiadomili, według relacji Onetu, Żandarmerię Wojskową, której żołnierze zatrzymali strzelających. "Trzech chłopaków z kompanii wyprowadzono w kajdankach jak bandytów. Wobec dwóch z nich ruszyły postępowania, zostali zawieszeni. Wyszli z aresztu tylko dlatego, że w batalionie zrobiliśmy zrzutkę, żeby im prawnika załatwić, bo dowódca nie był zainteresowany, aby im w jakikolwiek sposób pomóc" - mówił w rozmowie z portalem jeden z żołnierzy-świadków wydarzeń.
Informacje Onetu o brutalnym zatrzymaniu żołnierzy wywołały falę reakcji ze strony władz państwowych. Wicepremier, szef MON Władysław Kosiniak-Kamysz oświadczył wtedy, że "zatrzymanie żołnierzy oddających strzały alarmowe w kierunku atakujących migrantów jest nie do przyjęcia, a sprawa musi zostać bezwzględnie wyjaśniona".
Szef BBN Jacek Siewiera stwierdził dzień po publikacji, że zatrzymanie żołnierzy jest "bulwersujące". Jak ocenił, doszło do niego z powodu braku wystarczających przepisów regulujących zasady użycia broni przez Wojsko Polskie. Podkreślił, że ani on ani prezydent Andrzej Duda nie wiedział o całej sytuacji.
Sprawa zatrzymania żołnierzy wzbudziła tym większe kontrowersje, że w tym samym czasie do opinii publicznej dotarła informacja o śmierci żołnierza WP, który zmarł po zranieniu przez jednego z migrantów podczas służby na granicy; po tych informacjach opozycja wzywała m.in. szefa MON i premiera Donalda Tuska do dymisji.
W następnych dniach prezydent Andrzej Duda zwołał posiedzenie Rady Bezpieczeństwa Narodowego; równolegle premier Tusk zapowiedział, że zobligował MON do przygotowania nowych przepisów, które zagwarantują jasne zasady i bezpieczeństwo prawne żołnierzom, którzy podczas służby na granicy będą zmuszeni użyć broni. Zapowiedziano także zmiany w ustawie o Żandarmerii Wojskowej.
Następnie postanowiono m.in. o przywróceniu strefy buforowej wzdłuż granicy państwowej, a w MON powstał projekt ustawy mającej usprawnić działanie wojska i służb na granicy, w którym obok przepisów dot. użycia broni przez wojsko znalazła się propozycja kontratypu, czyli przepisu wyłączającego odpowiedzialność żołnierzy za nieuprawnione użycie broni w szczególnych sytuacjach.
Jak informowały media, m.in. podczas RBN najważniejszym osobom w państwie miał zostać przedstawiony materiał dowodowy w sprawie, którego ważną częścią jest nagranie z jednej kamer zainstalowanych na granicy; wiceszef MON Cezary Tomczyk odnosząc się do krytyki zatrzymania przez opozycję mówił wtedy, że w celu wyjaśnień można zwrócić się do prokuratury, by ta udostępniła nagranie przed sejmową komisją obrony.
W kolejnych dniach m.in. szef BBN Jacek Siewiera był pytany przez dziennikarzy o ten materiał. Podkreślił, że sprawa objęta jest klauzulą niejawności i wobec tego nie może przedstawić szczegółów, ale - jak powiedział - "jeżeli interwencja Żandarmerii Wojskowej podejmowana jest w jednym przypadku spośród ponad tysiąca użyć broni przez wojsko służące na granicy z Białorusią, to powinno to dać do myślenia każdemu komentatorowi".
O nagraniu mówił też w mediach m.in. poseł Konfederacji Przemysław Wipler. Stwierdził, że widział film i że "to nie był pierwszy raz użycia w sposób nieprawidłowy broni przez tych żołnierzy". "Ich koledzy się bali, bo oni strzelali w kierunku nie tylko wycofującej się grupy osób, które forsowały granicę, które już się wycofywały i już były po stronie białoruskiej, ale też w kierunku, w którym byli ich koledzy żołnierze i funkcjonariusze Straży Granicznej. Więc strzały były między żołnierzami i oni powiedzieli, że mają problem ze służeniem z ludźmi, którzy strzelają w ich kierunku. To jest istotna i dosyć ważna rzecz. Tam takich drobnych szczegółów było wiele" - mówił w ubiegłą niedzielę w TVN 24.
Nagranie z granicy
Informacje dot. treści nagrania przedstawiła w czwartek "Gazeta Wyborcza". Jak czytamy, samo nagranie datowane na 25 marca b.r. ma ok. 2 minut długości. "Nieruchomy kadr, na górze data 25 marca 2024 r. godz. 13.03 i 42 sekundy. Po prawej ciągną się w górę kadru przęsła zapory. W środku droga techniczna, którą poruszają się patrole, po lewej ogrodzenie z drutu kolczastego i las z drzewami, na których o tej porze roku nie ma jeszcze liści. Na czwartym i piątym przęśle od dołu widać rozgięcia. To lewarki założone przez przemytników. Rozginając lewarkami pręty, robią przejścia dla migrantów" - czytamy.
"Z otworów w zaporze wyłania się czterech, a potem sześciu ludzi w czarnych strojach i kominiarkach. Mają aluminiowe drabiny, kładą je na płot z drutu kolczastego, za nimi pojawia się dwóch mężczyzn w białych koszulach. (...) Górna część kadru: patrol, który biegnie w ich stronę, jest oddalony od miejsc rozgięcia o ok. 300 metrów i się zbliża. Jeden z żołnierzy strzela w górę, drugi, przystając, oddaje strzały w stronę przemytników, wzdłuż drogi. Film nie ma dźwięku, ale widać, jak od ziemi odbijają się kule. 'Biali' cofają się, za nimi uciekają 'czarni'. W tym momencie od dołu kadru pojawia się drugi patrol. To trzech żołnierzy i jeden funkcjonariusz Straży Granicznej" - relacjonuje "Wyborcza".
"Żołnierz z naprzeciwka nie przestaje strzelać w ich stronę i po przęsłach zapory. Jego kolega wstrzymuje ogień. Patrolowi 'z dołu kadru' udaje się zatrzymać dwóch przemytników, klęczą przy zaporze, żołnierze trzymają ich pod bronią, ale cofają się parę kroków, bo kolega z naprzeciwka nie przestaje strzelać. Wtedy przemytnicy uciekają na stronę białoruską. W międzyczasie do patrolu, który prowadzi bezpośrednią interwencję, dobiega czwarty żołnierz, który filmuje całą sytuację telefonem" - czytamy.
"Patrol z góry jest coraz bliżej. Na żołnierzy stojących przy rozgięciach leci wielki konar drzewa i kamienie, ci odpowiadają miotaczami gazu. Ich koledzy nadal są oddaleni (już o 50-100 metrów). Jeden z plecakowego miotacza gazu kieruje strumień za zaporę. Drugi (ten, który wcześniej strzelał na wprost) przekłada broń przez pręty ogrodzenia i strzela w stronę Białorusi. Zza zapory niewyraźnie widać, że stoi tam większa grupa migrantów. Oba patrole spotykają się przy rozgięciach o godz. 13.05 i 47 sekund. O tej godzinie film się urywa" - pisze "GW".
W artykule zauważono, że wydarzenia z materiału filmowego nie odpowiadają wydarzeniom relacjonowanym na początku czerwca przez Onet - m.in. jak podkreślono, z nagrania wynika, że otwierając ogień wzdłuż linii granicy żołnierze z jednego patrolu stworzyli bezpośrednie zagrożenie dla żołnierzy z drugiego. "To właśnie zagrożenie wobec drugiego patrolu, a potem próby ukrycia prawdy i mataczenia przez żołnierzy, którzy strzelali, były powodem ich zatrzymania i postawienia zarzutów" - czytamy.
Do sprawy odniósł się w piątek w rozmowie z Radiem ZET prezydent Andrzej Duda. Pytany, czy widział film z zatrzymania żołnierzy, prezydent odparł, że zapoznał się z sytuacją "na tyle, na ile mógł". "Jedno wiem dzisiaj z tej relacji, którą otrzymałem - żaden z zatrzymanych żołnierzy nie skarżył się na to zatrzymanie, ani osobiście, ani przez swoich pełnomocników" - powiedział prezydent.
Dodał, że środki, które zostały zastosowane, "nie były tak drastyczne, jak niektórzy mówili w przestrzeni publicznej". "Jak zwykle były plotki i wielu przesadziło w swoich opowieściach, jak doszło do tego zatrzymania" - powiedział prezydent.
Na pytanie, czy żołnierze mogą okazać się winni, prezydent odparł, że sprawa "musi zostać zbadana". Duda podkreślił przy tym, że sytuacja, która ma miejsce granicy Polski z Białorusią, wiąże się z zagrożeniem zdrowia, a nawet życia funkcjonariuszy. "To wszystko musi być brane pod uwagę. Proszę pamiętać o tym, że ci żołnierze strzegą naszego bezpieczeństwa. To są dzisiaj nasi bohaterowie" - powiedział.
W czwartek Prokuratura Rejonowa w Białymstoku oceniła, że nie ma już potrzeby stosowania wobec żołnierzy wszystkich podjętych początkowo środków zapobiegawczych, bo zebrano wystarczający materiał dowodowy. Podejrzani nie muszą być już zawieszeni w czynnościach służbowych z obniżeniem uposażenia do 50 procent. Utrzymany został jedynie nadzór przełożonego nad oboma żołnierzami. Jednocześnie prokuratura zapewniła, że nie wycofuje zarzutów postawionych wojskowym.
Prokuratura oczekuje obecnie na rekonstrukcję 3D zdarzeń na granicy w oparciu o którą będzie uzyskana opinia z zakresu techniki i taktyki interwencji oraz użycia broni.(PAP)
kno/