Amerykańskie firmy przewozowe Uber i Lyft mają 10 dni na odwołanie się od wstępnego nakazu wydanego w poniedziałek przez sąd najwyższy w San Francisco i zobowiązującego koncerny do zatrudnienia na etat współpracujących z koncernami kierowców. W uzasadnieniu wyroku sędzia Ethan Schulman podkreślił, że zgodził się z zarzutami prokuratora generalnego Xaviera Becerry, że firmy złamały ustawę stanową, czyli Assembly Bill 5, nakazującą firmom traktowanie niezależnych pracowników kontraktowych jako zatrudnionych przez danego przedsiębiorcę oraz zapewnienie im ochrony pracowniczej m.in. w postaci wynagrodzenia minimalnego czy prawa do zasiłku.
Zarówno Uber jak i Lyft zapowiedziały, że odwołają się od wyroku. Obie firmy podkreśliły również, że są przede wszystkim platformami technologicznymi, nie zaś firmami przewozowymi, co oznacza, że nie można postrzegać realizujących zamówienia kierowców jako kluczowych pracowników firmy. Koncerny tłumaczyły również, że większość współpracujących z nimi kierowców woli pracować na zlecenie niż umowę o pracę.
"Większość naszych kierowców chce pozostać niezależna. W sytuacji kiedy 3 mln mieszkańców Kalifornii boryka się z bezrobociem, wybrane przez nas władze stanowe powinny raczej skupiać się na tworzeniu miejsc pracy, a nie na próbie likwidacji całego sektora gospodarki" - napisał w oświadczeniu rzecznik Ubera.
Firma szacuje, że gdyby musiała uznać kierowców za pracowników etatowych, a co za tym idzie opłacać im składki zdrowotne i emerytalne, zmuszona byłaby podnieść stawki za usługę. I tak, koszt przejazdu w San Francisco wzrósłby średnio o 30 proc., a w całym stanie Kalifornia o 12 proc. (PAP)
jowi/ mam/