10 października 1943 r. w Generalnym Gubernatorstwie zaczęło obowiązywać rozporządzenie „o zwalczaniu zamachów na niemieckie dzieło odbudowy”, przewidujące za najdrobniejsze uchybienia karę śmierci w trybie doraźnym. Efektem było nasilenie terroru okupacyjnego w Warszawie: łapanek i rozstrzeliwania przypadkowych osób. Miało to doprowadzić do zastraszenia ludności cywilnej i ograniczenia działalności polskiego podziemia niepodległościowego.
Na wielu obwieszczeniach o zbiorowych egzekucjach był podpisany niewymieniony z nazwiska „dowódca SS i policji na dystrykt warszawski”. Działająca w podziemiu Armia Krajowa zdołała ustalić, że za represje wobec Polaków odpowiadał Franz Kutschera. Ten syn ogrodnika, urodzony w 1904 r. w Oberwaltersdorf w Dolnej Austrii, pod koniec I wojny światowej zgłosił się do austro-węgierskiej marynarki wojennej. Na początku lat trzydziestych wstąpił do NSDAP i SS. Po przyłączeniu Austrii do Rzeszy został m.in. posłem do Reichstagu. W czasie wojny awansował do stopnia SS-Brigadeführera i generała majora policji. W kwietniu 1943 r. stanął na czele SS i policji w okręgu mohylewskim, a kilka miesięcy później w dystrykcie warszawskim.
„Misję 'ujarzmienia Warszawy' Franzowi Kutscherze powierzył w 1943 r. Heinrich Himmler. Taktyka 'kata Warszawy' polegała na tym, by wbić klin pomiędzy podziemie a ludność cywilną. Nasiliły się więc łapanki uliczne i publiczne egzekucje. Chciał za to obwinić podziemie i pokazać, że jeżeli ludność cywilna przestanie ich wspierać i zacznie współpracować z okupantem, wydając m.in. członków podziemia, wtedy łapanki i egzekucje ustaną” - opowiadał PAP historyk, pracownik Muzeum Niepodległości, Robert Hasselbusch.
„Postanowiłem, że Kutschera musi za wszelką cenę zginąć” – wspominał później gen. Tadeusz Komorowski „Bór”. Kierownictwo Walki Podziemnej wydało na zbrodniarza wyrok śmierci. Jego wykonanie powierzono płk. Augustowi Emilowi Fieldorfowi „Nilowi”, szefowi Kedywu Komendy Głównej AK. Zapadła decyzja, że akcję przeprowadzi 1. pluton oddziału dywersyjnego „Pegaz”, dowodzony przez Bronisława Pietraszewicza „Lota”. "Rozpracowanie go trwało ok. 40 dni. Ustalono, że zamieszkuje w willi w al. Róż i codziennie rano o 9 wyjeżdża do swojej siedziby w al. Ujazdowskich. Podziemie zdecydowało by zamach zorganizować przy tej okazji, przed siedzibą dowódcy SS i policji dystryktu warszawskiego, gdzie urzędował. Akcja odbyła się więc w samej 'jaskini lwa'” - podkreślił Hasselbusch.
Obserwacja wykazała, że krótki odcinek z miejsca zamieszkania przy alei Róż do siedziby dowództwa SS i policji przy Alejach Ujazdowskich Kutschera regularnie pokonuje około 9.00 rano samochodem. Gdy we wtorek 1 lutego wyszedł z domu kilka minut po dziewiątej, w gotowości do akcji był już dwunastoosobowy zespół „Pegaza”, podzielony na cztery grupy. Za sygnalizację odpowiadały Elżbieta Dziębowska „Dewajtis”, Maria Stypułkowska-Chojecka „Kama” i Hanna Szarzyńska-Rewska „Hanka”. Wyrok mieli wykonać wspomniany Pietraszewicz „Lot” oraz Zdzisław Poradzki „Kruszynka”. Ubezpieczali ich Zbigniew Gęsicki „Juno”, Henryk Humięcki „Olbrzym”, Stanisław Huskowski „Ali” i Marian Senger „Cichy”. Funkcję kierowców pełnili zaś Bronisław Hellwig „Bruno”, Michał Issajewicz „Miś” (dołączył on także do wykonawców wyroku) i Kazimierz Sott „Sokół”.
Cała akcja – przeprowadzona w biały dzień, w sercu niemieckiej dzielnicy policyjnej – trwała zaledwie sto sekund. Kutschera zgodnie z planem został zastrzelony w samochodzie. Po stronie niemieckiej zginęły tego dnia prawdopodobnie jeszcze cztery osoby. Ciężko ranni „Lot” i „Cichy” zmarli później w warszawskich szpitalach. „Juno” i „Sokół” na moście Kierbedzia natknęli się na niemiecką blokadę i po nierównej walce skoczyli do Wisły, gdzie dosięgły im kule.
Niemcy urządzili Kutscherze uroczysty pogrzeb i odpowiedzieli na jego śmierć surowymi represjami. Tylko 2 lutego 1944 r. zamordowali w Warszawie 300 Polaków. Wkrótce jednak niemiecki terror w mieście zelżał – i z nową siłą wybuchł dopiero w czasie Powstania Warszawskiego.
"W wyniku tej akcji nie tylko zlikwidowano 'kata Warszawy', ale również, jak pisano w podziemnych meldunkach, strach wśród okupantów sięgnął zenitu. Ponieważ wcześniej likwidowano różnych oprawców, ale o niższych rangach, a tutaj został zlikwidowany generał SS, czyli osoba z samego szczytu. Więc skoro podziemie go zlikwidowało to nikt z okupacyjnych władz nie mógł się czuć bezpieczny. Okupantowi nie udało się też wbić klina pomiędzy ludność cywilną a podziemie. Skończyły się mające wywoływać psychologiczny efekt terroru publiczne egzekucje, wciąż się oczywiście odbywały, ale w ruinach getta" - dodał Hasselbusch.
Niemcy w odwecie za zabicie Kutschery nałożyli na Warszawę 100 mln zł kontrybucji, a dzień po zamachu, 2 lutego 1944 r. w al. Ujazdowskich 21, w pobliżu miejsca przeprowadzenia akcji, rozstrzelali 100 zakładników. Była to jedna z ostatnich publicznych egzekucji przed wybuchem Powstania Warszawskiego. (PAP)
kgr/