PAP: Życie biolożki Simony Kossak od dawna inspiruje twórców. Jednak pomimo popularności, jakie zdobyły gawędy nagrywane przez nią dla Radia Białystok, wciąż nie jest postacią powszechnie znaną. Chęć przybliżenia jej losów szerokiej publiczności była jednym z powodów, by zrobić ten film?
Adrian Panek: Simona Kossak ogniskuje w sobie wiele ciekawych tematów. Na pewno to, że nie jest jeszcze powszechnienie znana i nie robiono o niej filmów, stanowiło dodatkową zachętę. Dopiero w trakcie realizacji naszego filmu powstała "Simona" Natalii Korynckiej-Gruz – bardzo dobry dokument. Natomiast, według mnie, historia tej bohaterki świetnie oddaje to, co dzieje się wokół nas. A mianowicie, że stoimy w momencie przełomowym, jeśli chodzi o kwestie środowiska naturalnego. Wiadomo, że w przyszłości nic już nie będzie takie samo. Simona walczyła o przyrodę już w latach 70. Nasz film to z jednej strony opowieść o ciekawej osobie i jej zmaganiach, a z drugiej – o działaniach na rzecz natury.
PAP: Jest pan również autorem scenariusza "Simony Kossak". Czy odkrywanie meandrów jej życia było trudnym zadaniem?
A.D.: Jej życie jest dobrze udokumentowane. Realizując film, współpracowaliśmy z Anną Kamińską, która napisała bardzo ciekawą książkę "Simona. Opowieść o niezwyczajnym życiu Simony Kossak". Ale tak naprawdę najciekawszych rzeczy dowiedziałem się od siostrzenicy Simony Joanny Kossak, która w dalszym ciągu mieszka w Białowieży. To były kwestie tylko z grubsza poruszone albo - z racji delikatności - nie do końca opisane w książce. Zawarłem je w scenariuszu. Bardzo zainspirowały mnie, by poprowadzić historię właśnie w taki sposób.
PAP: Może pan uchylić rąbka tajemnicy?
A.P.: W książce o Simonie Kossak jest wspomniane, że ona, przyjeżdżając do Dziedzinki, bardzo cieszyła się, że mieszka w domu, w którym nikt nie umarł. Zapytałem Joannę, co to znaczy i skąd właściwie taka obsesja. Bardzo się przestraszyła. Nie chciała o tym mówić, ale w końcu to zrobiła – Kossakówka była nawiedzona. Wszystkie historie z dzieciństwa Simony, których nie ma w dokumentach i książkach, dotyczyły tego, że ona uważała, że tam są duchy. Mało tego, uważała tak również Joanna Kossak. Opowiedziała mi wstrząsające historie o tym, że w latach 50., kiedy matka Simony musiała wynajmować pokoje w Kossakówce, najemcy popełniali samobójstwa. Tak właśnie oddziaływał na nich ten dom. Joanna później badała tę sprawę z kimś, kto był fascynatem historii Krakowa. Okazało się, że Kossakówka była zbudowana na dawnym bagnie, gdzie od średniowiecza topiono zwłoki po różnych zarazach. To też mnie zainspirowało i myślę o prequelu, którego klimat byłby zbliżony do horroru.
PAP: Simona Kossak to kobieta, która wyprzedzała swój czas. Nie chciała funkcjonować jako "wnuczka malarza Wojciecha Kossaka", ale żyć na własnych zasadach. Opuściła rodzinny dom i zamieszkała w Puszczy Białowieskiej, początkowo bez wody i prądu. Co według pana było najbardziej niezwykłego w tej postaci?
A.P.: Uważam, że miała w sobie wyjątkową determinację. Była bardzo pokiereszowana przez życie. Nie chodzi tylko o to, że nie miała talentu artystycznego, ale też o to, że matka wychowywała ją w dość okrutny sposób. To był naprawdę zimny, arystokratyczny chów, który ranił Simonę. A jednocześnie na tyle ją wzmocnił, że chciała osiągnąć coś sama. Postanowiła, że nie będzie polegać w życiu na magii swojego nazwiska, ale zrobi coś w dziedzinie, z którą Kossakowie nie mieli tak wiele wspólnego. Całkowicie poświęciła się nauce. Prowadziła badania, została profesorem. Miała audycję w radiu, propagowała wiedzę. Mnie najbardziej zafascynował upór i siła, jakie w sobie miała. To bohaterka, której zwycięstwa początkowo nikt by nie obstawiał. A jednak wygrała.
PAP: Decyzja o odłączeniu się od rodziny była impulsem czy długo w niej kiełkowała?
A.P.: Ta historia pojawiła się już w dokumencie Natalii Korynckiej-Gruz. To skomplikowane, ponieważ z jednej strony Simona szukała swojego miejsca w świecie. Próbowała różnych zajęć, zdawała do szkoły aktorskiej. W końcu wylądowała na biologii i to ją całkowicie zaangażowało. Została naukowcem. Od pewnego momentu myślała o tym, żeby uciec z domu. Toksyczna relacja z matką była dla niej nie do zniesienia. Chciała to przeciąć. Natomiast bezpośrednim powodem opuszczenia rodziny było upokorzenie, jakiego zaznała od swojego narzeczonego, z którym związała się w Krakowie. Okazało się, że mężczyzna założył się z siostrą Simony, że ją uwiedzie. Gdy sprawa wyszła na jaw, postanowiła, że nie da już szansy Krakowowi.
PAP: W leśniczówce Dziedzinka poznała swojego towarzysza życia, fotografa Lecha Wilczka, który – podobnie jak ona – uciekł z dużego miasta na łono przyrody. Początkowo nie przypadli sobie do gustu, jednak połączyła ich miłość do zwierząt.
A.P.: Simona Kossak funkcjonuje w świadomości wielu osób w parze z Leszkiem Wilczkiem. Mieszkali w samym sercu Puszczy Białowieskiej. Ich związek był bardzo trudny, miał swoje wzloty i upadki. W filmie opowiadamy o ich relacji tak, jak widzą ją inni albo jak chcieliby ją widzieć. To historia o dwojgu ludzi, którzy poznali się w puszczy i żyli ze sobą. Nie było łatwo, ale potrafili dojść ze sobą do ładu i być szczęśliwi.
PAP: Tytułową rolę gra Sandra Drzymalska. Nie tak dawno temu oglądaliśmy ją jako artystkę cyrkową, opiekunkę osiołka w "Io" Jerzego Skolimowskiego. To aktorka szczególnie empatyczna wobec zwierząt?
A.P.: Rozmawialiśmy z wieloma aktorkami, które mogłyby zagrać tę rolę. Wszystkie były świetne, ale Sandra miała w sobie coś niezwykłego. Kiedy patrzyło się na nią na zdjęciach próbnych, odnosiło się wrażenie, że to jest właśnie Simona. Nie dlatego, że jest do niej bardzo podobna albo że naśladowała sposób jej mówienia. Po prostu jej energia zamanifestowała się w tak nieoczekiwany sposób, że złapałem się na myśli: to jest Simona. Jednak celowo nie mieliśmy w filmie osiołka. Nie chcieliśmy, by kojarzył się z "Io". Są za to żubry, dziki i przede wszystkim sarny.
PAP: Gdzie powstawały zdjęcia?
A.P.: Realizacja filmu w Puszczy Białowieskiej jest problematyczna, tak samo jak kręcenie zdjęć w leśniczówce, z której żyła Simona. Dziedzinka to zabytek. Nie mogliśmy tam po prostu wejść i zrobić, co chcemy. Razem ze scenografką Agatą Adamus zdecydowaliśmy, że odtworzymy Dziedzinkę. Kręciliśmy w miejscu, które trochę zaadaptowaliśmy, a trochę zbudowaliśmy po to, by móc tam swobodnie pracować. W samej Puszczy Białowieskiej kręciliśmy plenery, choć nie wszystkie - te związane z Dziedzinką powstawały w Kampinosie. Ale uważam, że operator Kuba Stolecki wykonał świetną robotę i tak naprawdę nikt nie zorientuje się, że w niektórych miejscach nie ogląda prawdziwej Puszczy Białowieskiej. Bardzo zależało nam, żeby ten film opowiadał o puszczy w mocny, ciekawy, piękny sposób. Nawet nie tyle o tym, jak ona faktycznie wygląda, ale jak my czujemy, czym jest puszcza – że ma w sobie coś pierwotnego, majestatycznego, coś, co chcielibyśmy zachować.
PAP: Poprzez ten obraz chciałby pan wyczulić widzów na los przyrody, przypomnieć im o zmianach klimatycznych?
A.P.: Pewien czas temu czytałem opracowanie Polskiej Akademii Nauk, w którym wskazano, że za kilkanaście, góra kilkadziesiąt lat zniknie 75 proc. lasów w Polsce. Stanie się tak, ponieważ większość lasów w naszym kraju stanowią sosny, a one nie wytrzymają tych temperatur. Może okazać się, że zostanie nam skrawek tego, co jest teraz i właściwie niewiele możemy z tym zrobić. Możemy tylko dosadzać inne drzewa, które jakoś poradzą sobie z wyższą temperaturą. Dla mnie ciekawsze było to, w jaki sposób ludzie spychają na bok wiedzę o stanie środowiska naturalnego. Nie chciałbym zdradzać zbyt wiele na temat filmu, ale są w nim również tacy bohaterowie, którzy mają świadomość, że dzieje się coś złego – lub że coś złego się wydarzy - a mimo to racjonalizują to sobie. Próbują tak to sobie poukładać, żeby się tym nie przejmować. Uważam, że taka postawa stanowi obecnie największy problem.
PAP: Sam należy pan raczej do osób, które przykładają dużą wagę do troski o środowisko naturalne?
A.P.: Nigdy nie byłem ekologicznym aktywistą, ale przyroda zawsze miała dla mnie wielkie znaczenie. Niedługo będę miał nagranie w podkaście o ochronie Puszczy Białowieskiej. W naszym filmie opowiadamy, że Simona odnalazła w puszczy swój drugi dom. To nie jest tylko historia metaforyczna o kobiecie, która miała problemy w domu rodzinnym i odnalazła ukojenie na łonie przyrody. To również rzecz o naszej kulturze, o tym, że bardzo głęboko zepchnęliśmy to, kim jesteśmy – zwierzętami. Rzadko o tym myślimy, a jeśli już to raczej w negatywnym kontekście. Simona Kossak odnalazła w tym wartość, siłę. Przecież to, że stanowimy część przyrody, że jesteśmy zwierzętami, w żaden sposób nas nie umniejsza, a zwraca coś, co straciliśmy. Dla mnie "Simona Kossak" mówi o tym, że odnajdujemy dom, chociaż on jest teraz w ruinie.
Rozmawiała Daria Porycka (PAP)
"Simona Kossak" trafi do kin 15 listopada. W obsadzie znaleźli się również m.in. Jakub Gierszał, Agata Kulesza, Borys Szyc, Olga Bołądź i Marta Stalmierska. Dystrybutorem obrazu jest Next Film. (PAP)
Autorka: Daria Porycka
kgr/