Bycie francuską Kim Kardashian – to ambicja 19-letniej Liane, głównej bohaterki "Dzikiego diamentu" - granej przez Malou Khebizi. Dziewczyna mieszka z matką i młodszą siostrą w małym miasteczku. Marzy o sławie i bogactwie, ale jej perspektywy na przyszłość nie są zbyt obiecujące. Od miesięcy nie może znaleźć pracy. Dni upływają jej na wizytach w pośredniaku i sprzedaży drobnych przedmiotów. Wieczory spędza z przyjaciółkami, imprezując i nagrywając filmiki na TikToka. Pewnego dnia Liane dowiaduje się o castingu do reality show "Miracle Island". Postanawia spróbować swoich sił. Kiedy po przesłuchaniu otrzymuje pozytywną odpowiedź, nie może uwierzyć we własne szczęście. Oczyma wyobraźni widzi siebie w spektakularnej scenerii. Natychmiast rozpoczyna przygotowania do programu. Obejmują one liczne zabiegi kosmetyczne, wymianę garderoby i rozwinięcie profilu w social mediach, dzięki któremu zyska popularność jeszcze przed telewizyjnym debiutem.
PAP: Zacznijmy od obrazu, który w "Dzikim diamencie" przyciąga uwagę na równi z fabułą. Film to synteza wielu sztuk – malarstwa, fotografii, mody, teledysku. Od początku wiedziała pani, w jaki sposób chciałaby pokazać tę historię?
Agathe Riedinger: Rzeczywiście, inspirowały mnie różne formy. Chciałam, by mój film stanowił mieszankę wpływów, na którą składają się popkultura, sztuka klasyczna i religia. Czerpałam zarówno z TikToka, YouTube’a, jak i z malarstwa sakralnego. Taka forma umożliwiła mi z jednej strony przedstawienie rzeczywistości, w jakiej żyje Liane, z drugiej zaś – uwypuklenie jej marzeń o staniu się kimś.
PAP: Przywykliśmy do tego, że francuskie kino opowiada o awansie społecznym poprzez zdobywanie wykształcenia lub katorżniczą pracę. Bohaterka "Dzikiego diamentu" wybiera inny sposób. Pragnie zmienić swój status dzięki urodzie. Co skłoniło panią do takiego ujęcia tematu?
A.R.: Odkąd pamiętam, oglądałam reality show. Zawsze fascynowali mnie uczestnicy tych programów, którzy dzięki aparycji usiłowali się wspinać po drabinie społecznej. Traktowali urodę jako narzędzie ułatwiające awans społeczny, odnalezienie własnego miejsca w świecie. To trochę tak jak z XIX-w. lub XX-wiecznymi kurtyzanami, które często wywodziły się z najniższej warstwy społecznej i poprzez ciało próbowały zdobyć pozycję. Niektórym z nich to się udawało. Poślubiały dobrze sytuowanych mężczyzn i zaliczały spektakularny awans społeczny. To smutne, a zarazem ciekawe, jak niewiele zmieniło się od tamtych czasów. Kobiety wciąż wykorzystują urodę, by poprawić swój byt.
PAP: Dorastała pani w Paryżu otoczona wysoką sztuką. Pani mama jest konserwatorką obrazów, tata pracuje w konsultingu. Co przyciągnęło panią do reality show?
A.R.: W środowisku uczelnianym, artystycznym moje zainteresowanie tym gatunkiem było traktowane dość pogardliwie. Naturalnie zaczęłam się zastanawiać, dlaczego w ogóle sięgam po takie treści. Pierwszym wnioskiem było to, że zaskoczył mnie poziom przemocy w reality show. Przejawia się ona w pogardzie klasowej, hiperseksualizacji kobiet, kulturze gwałtu. A przecież tego typu programy są tworzone z myślą o młodych widzach. Z założenia muszą być powszechnie dostępne, by można było obejrzeć je po szkole lub w dowolnym momencie. Dziwiłam się, że nikt na to nie reaguje, nie wyraża oburzenia skalą przemocy prezentowaną na ekranie.
PAP: Pokazuje pani Liane nie jako ofiarę patriarchalnego społeczeństwa, lecz rozgrywającą sytuację - dziewczynę, która walczy o siebie. Pani stosunek do uczestników reality show był podobny?
A.R.: Oni mnie fascynowali. Oglądałam ich w kolejnych edycjach programów, obserwowałam w mediach społecznościowych. Miałam poczucie, że stali mi się bliscy. Byłam ciekawa ich życia. Zresztą nadal śledzę ich z mieszanką czułości i podziwu. Frapuje mnie, dlaczego zdecydowali się na udział w reality show. Dla wielu z nich to unikalna szansa, by zdobyć sławę, pieniądze i uznanie w oczach innych. Uważam, że wybór takiej ścieżki wymaga niesamowitej odwagi. Interesujące jest też to, że uroda, ciało stają się narzędziami emancypacji osób funkcjonujących w kulturze patriarchalnej.
PAP: Francuzki kojarzą się z naturalnym pięknem, szykiem, dyskretną elegancją. Raczej nie łączymy ich z kanonem Kim Kardashian, w który chciałaby się wpisać Liane. Z pani obserwacji wynika, że młode pokolenie jest bardziej podatne na wzorce lansowane przez media i kulturę popularną?
A.R.: Obsesja piękna nie dotyczy wyłącznie Liane i Francji, lecz całego świata. Popkultura, media społecznościowe, uczestnicy programów telewizyjnych i nowe gwiazdy – takie jak Kim Kardashian - lansują określony kanon urody, wyznaczają trendy, promują perfekcjonizm. W telewizji i w internecie jak mantrę powtarza nam się zdanie, że pieniądze i uroda dadzą nam sukces, a sukces przyniesie szczęście. Te wartości nie są już nawet ideałem, do którego należy dążyć. One stają się wymogiem współczesności.
PAP: W roli Liane oglądamy debiutantkę Malou Khebizi. Stworzyła bardzo zniuansowaną, wiarygodną emocjonalnie postać.
A.R.: Zaczęłyśmy od szczegółowej analizy scenariusza. Zależało mi na tym, by Malou poznała motywacje swojej bohaterki, miała świadomość, co znaczą każdy jej gest i decyzja. Tym bardziej że prywatnie jest zupełnie inna, inaczej się ubiera, maluje. Malou musiała zrozumieć wszystkie modowe i estetyczne wybory Liane, a także to, że jej bohaterka nie jest typem kokietki. Ona pragnie się podobać, ale nie uwodzić, co widać po jej zachowaniu. U Liane nie dopatrzymy się gestów, które pewnym kobietom przychodzą naturalnie – takich jak bawienie się kosmykiem włosów. Wręcz przeciwnie, jej zachowania przywodzą na myśl dzikie zwierzę. Bazowałyśmy na zestawieniach ze zwierzętami. Ćwiczyłyśmy siadanie, wstawanie. Porównywałyśmy sposób poruszania się Liane do byka i goryla, a jej brwi – do rogów. Dzięki takiej pracy Malou mogła w pełni rozpoznać człowieczeństwo Liane, jej naturalną kruchość.
PAP: Festiwal w Cannes jest krytykowany za rażące dysproporcje między filmami kobiet i mężczyzn kwalifikowanymi do oficjalnej selekcji. W tym roku spośród 22 filmów w konkursie głównym cztery zostały zrealizowane przez reżyserki. Jednym z nich był "Dziki diament". To sygnał nadchodzących powoli zmian?
A.R.: Kino od zawsze było branżą zdominowaną przez mężczyzn. Dziś nadal jest to bardzo patriarchalny świat, ale kobiety nareszcie zaczynają się w nim przebijać. Jak pokazuje konkurs główny festiwalu canneńskiego, ich reprezentacja wciąż nie jest liczna. Natomiast każdy z filmów zrealizowanych przez kobiety jest wyrazistą, feministyczną wypowiedzią. A zatem jeśli już dopuszcza się nas do głosu, to jest on zdecydowany i potężny. Reasumując, przed kobietami powoli otwierają się drzwi. Miejmy nadzieję, że przerodzi się to w trend.
PAP: Ma pani poczucie, że częściej niż koledzy z branży miewa "pod górkę"?
A.R.: Tematyka mojego filmu na pewno rodziła obawy i nie była obdarzona takim kredytem zaufania jak projekty reżyserów. Ten rozdźwięk był dla mnie odczuwalny, ale na szczęście nie zetknęłam się z rażącą dyskryminacją. Generalnie projekty kobiet traktuje się inaczej niż mężczyzn. Te drugie cieszą się znacznie większym zaufaniem. Są postrzegane jako bardziej wiarygodne. Zyskują więcej szans, co znajduje odzwierciedlenie w budżetach. Inne są budżety filmów reżyserowanych przez mężczyzn, a inne środki przeznacza się na projekty kobiet. Te różnice wciąż są znaczące.
***
Agathe Riedinger jest francuską reżyserką i scenarzystką, absolwentką paryskiej École Nationale Supérieure des Arts Décoratifs. Zanim zadebiutowała jako filmowczyni, tworzyła reklamy i teledyski. W 2019 r. zrealizowała krótkometrażowy film "Eve", a rok wcześniej "J'attends Jupiter", który stał się kanwą jej pełnometrażowego debiutu "Dziki diament". W maju br. obraz pokazano w konkursie głównym festiwalu w Cannes.
Od piątku "Dziki diament" można oglądać w polskich kinach. Jego dystrybutorem jest Stowarzyszenie Nowe Horyzonty.
Rozmawiała Daria Porycka (PAP)
dap/ wj/ miś/ amac/ ep/