O PAP.pl

PAP.pl to portal PAP - największej agencji informacyjnej w Polsce, która zbiera, opracowuje i przekazuje obiektywne i wszechstronne informacje z kraju i zagranicy. W portalu użytkownik może przeczytać wybór najważniejszych depesz, wzbogaconych o zdjęcia i wideo.

Allan Starski: dobre filmy nie powstają w pośpiechu

Zawsze chciałem robić filmy piękne. A Andrzej Wajda powiedział, właściwie nauczył mnie, że trzeba robić nie tylko filmy piękne, ale też ważne. To znaczy takie, które o coś walczą, coś mówią i do czegoś chcą przekonać widza – mówi PAP Life Allan Starski, wybitny polski scenograf, laureat Oscara za „Listę Schindlera”, który ostatnio został uhonorowany Orłem za osiągnięcia życia.

Allan Starski. Fot. PAP/Marcin Obara
Allan Starski. Fot. PAP/Marcin Obara

PAP Life: Niedawno rozmawiałam z Pawłem Edelmanem, który powiedział, trochę w żartach, że nie chodzi do knajp, w których jest złe światło. I dodał, że ta nadwrażliwość to jest rodzaj skrzywienia zawodowego u operatorów. A jak jest w przypadku scenografów? Co pana drażni?

Allan Starski: Właściwie jest dosyć podobnie. To znaczy chciałbym być we wnętrzu, które jest estetyczne, odpowiada jakimś kanonom, które preferuję. I to nie dotyczy tylko scenografii, ale też światła, bo tworząc scenografię, zawsze myślę o świetle. Dlatego przyjaźnię się z dobrymi operatorami, chociażby właśnie z Pawłem Edelmanem, z którym zrobiłem wiele filmów. Światło i kolor to są takie dwa elementy, które mnie interesują w scenografii.

PAP Life: Zdarzało się, że znalazł się pan w jakimś miejscu i pomyślał, że to wnętrze, ten dom czy tę uliczkę warto będzie kiedyś wykorzystać w jakimś filmie?

A.S.: Takie pomysły miałem 40 lat temu, jak jeszcze robiłem dosyć szybkie, niskobudżetowe filmy z Andrzejem Wajdą. Starałem się znaleźć jakieś ciekawe miejsca, fragmenty miasta, miasteczka czy wnętrza. Ale zawsze myślałem, jak to zmienić. Właściwie scenografia jest po to, żeby budować dekoracje, a nie wyszukiwać ładne miejsca. Nie wierzę w takie opowieści producentów: „Ach, słuchaj, Allan, znajdziemy jakieś fantastyczne gotowe wnętrze, świetne plenery”. Oczywiście, że to jest ważne, żeby znaleźć fantastyczne wnętrze i ciekawe plenery, ale one muszą i tak ulec transformacji, jeśli mają być właściwe dla historii, którą opowiadają. I potem często nie przypominają tego, czym są na początku.

PAP Life: Miałam okazję być kilka razy na różnych planach filmowych i to jest niesamowite, że miejsce, które wydawało mi się nijakie, potem dobrze „grało” na ekranie. W pana dorobku jest kilkadziesiąt filmów, wiele z nich weszło do historii kina. Które tytuły były dla pana największym wyzwaniem scenograficznym, takimi kamieniami milowymi?

A.S.: Tych kamieni milowych było sporo. Bo starałem się, żeby każdy kolejny film był wyzwaniem, które zmobilizuje mnie, żebym odkrył coś nowego, przekroczył różne bariery - także lęku artystycznego - i żeby zrobić coś więcej, inaczej. Takim filmem był na przykład „Plac Waszyngtona” (1997), który robiłem z Agnieszką Holland. To był mój pierwszy film z amerykańską ekipą. Właściwie byłem sam w Baltimore, gdzie tworzyliśmy tę XIX-wieczną historię. Z kolei „Lista Schindlera” (1993) to był zupełnie nowy poziom wymagań, z którymi się spotkałem. Steven Spielberg oczekiwał ode mnie rzeczy, których wcześniej nie musiałem robić z taką precyzją czy z taką dokładnością, w tak olbrzymiej skali. A później były następne, jeszcze trudniejsze filmy. Na pewno wyzwaniem scenograficznym był „Oliver Twist” (2005) Polańskiego, w którym tworzyliśmy świat XIX-wiecznej Anglii.

Więcej

Głównym bohaterem w filmie "Queer" jest William Lee (w tej roli Daniel Craig). Fot. PAP/EPA/	ETTORE FERRARI

Luca Guadagnino: "Queer" to historia, którą musiałem przenieść na ekran

PAP Life: Ta Anglia powstała w Pradze. Bo to wszystko zostało zbudowane w słynnym studio Barrandov.

A.S.: Albo w studiu, albo na tak zwanym backlocie. To jest zaplecze studia, gdzie powstał nie tylko Londyn, ale też małe miasteczka i farmy, a w kilkunastu halach stworzyliśmy wszystkie wnętrza. I bardzo bogate, i bardzo biedne.

PAP Life: Tworzenie scenografii do filmów historycznych jest ciekawsze niż do tych współczesnych?

A.S.: Dla mnie ciekawi są reżyserzy. Można zrobić współczesny film i też uwikłać się w dosyć skomplikowane problemy scenograficzne. Chociażby film „Pokłosie” (2012), który robiłem z Pasikowskim. W zasadzie współczesny, a mieliśmy tam wiele różnych i skomplikowanych scen, które wymagały dużej inwencji, na przykład cmentarz żydowski w polu zboża, który jest jednym z najważniejszych miejsc akcji. Właściwie nie pracowałem przy horrorach, ale zrobiłem film o Hannibalu ("Hannibal. Po drugiej stronie maski", 2007). Dla mnie ważne było, że robię go z producentem-legendą Dino De Laurentiisem i z Peterem Webberem, który przedtem zrobił wspaniałą „Dziewczynę z perłą”.

PAP Life: Niedawno, podczas uroczystości wręczania panu Orła za Osiągnięcia Życia, organizatorzy pokazali nagranie z wypowiedziami Agnieszki Holland, Romana Polańskiego, Stevena Spielberga i Janusza Kamińskiego. Wszyscy podkreślali pana wkład w ich filmy. Ale czy jednak trochę nie jest tak, że scenografia jest niedocenionym elementem kina? Jest pan pierwszym scenografem, który w 27-letniej historii Orłów otrzymał tę nagrodę.

A.S.: Myślę, że złożyło się na to kilka rzeczy. Nie oszukujmy się, w polskiej kinematografii były też lata dosyć chude, kiedy było mało pieniędzy i scenografowie nie mogli na tyle wyraziście zaistnieć w kinie. Być może dlatego byli też niedostrzegani. Ale też oczywistą sprawą jest, że jednak twórcą filmu jest przede wszystkim reżyser. Filmy tworzą też aktorzy, a scenografia jest tłem do tego, żeby wszyscy czuli się komfortowo w czasie realizacji i żeby widz uwierzył w rzeczywistość, którą potem ogląda na ekranie. Teraz już na wszystkich liczących się festiwalach, także na Orłach, jest kategoria scenografia. Moja ostatnia nagroda jest za osiągnięcia życia i w ogóle wymyka się wszelkim kategoriom. Pewnie też łatwiej jest znaleźć taki imponujący dorobek u reżyserów. 

PAP Life: Reżyserzy to ludzie o bardzo silnej osobowości, przeważnie dużym ego…

A.S.: …inaczej by nie mogli zrobić filmu.

PAP Life: W jakiś sposób musi się pan poddać ich estetyce i wyobraźni, żeby nie usłyszeć w pewnym momencie realizacji filmu, że właściwie to powinno wyglądać zupełnie inaczej.

A.S.: Teoretycznie reżyser zawsze może powiedzieć, że jemu się nie podoba, ale to by kosztowało bardzo dużo pieniędzy. Proces powstawania filmu jest dosyć skomplikowany. Najpierw jest scenariusz i długie rozmowy z reżyserem, operatorem i wtedy szukamy jakiegoś estetycznego klucza. To jest ten trudny moment, bo ja słucham opowieści, marzeń reżysera i muszę je zrealizować. A ambicją każdego artysty jest, żeby dodać coś od siebie. Miałem to szczęście, że zrobiłem 14 filmów z Andrzejem Wajdą. I to była współpraca fantastyczna, ponieważ Andrzej był człowiekiem o olbrzymiej wrażliwości plastycznej, umiał świetnie szkicować. Zawsze dużo wcześniej rozmawialiśmy o kolejnych obiektach scenografii. On proponował mi jakieś rozwiązania i ja te rozwiązania często albo jeszcze rozbudowywałem, albo przedstawiałem mu zupełnie inne, które on potrafił akceptować. Bardzo wierzę w to, że scenograf powinien być wspaniałym rzemieślnikiem, który umie zaprojektować, narysować, nadzorować ekipę budowlaną. Ale wiele razy zdarzyło mi się, że byłem też w jakimś sensie współtwórcą filmu. I to jest też wielka satysfakcja, jeśli część tej pracy artystycznej jest moją zasługą, czyli scenografa.

Więcej

Hollywood. Fot. EPA/MIKE NELSON

Policzono, w jakich miejscach najczęściej rozgrywa się akcja filmów

PAP Life: Odbierając Orła, powiedział pan, że Andrzej Wajda miał ogromny wpływ na pana rozwój zawodowy i zacytował pan jego słowa: „Róbmy filmy nie tylko piękne, ale ważne”. To była busola, która wskazywała panu, jakich wyborów dokonywać?

A.S.: Zawsze chciałem robić filmy piękne. Oczywiście łatwiej jest zrobić piękne filmy kostiumowe, bo wtedy siłą rzeczy jest większy budżet na scenografię i większe możliwości kreacyjne. Andrzej powiedział, właściwie nauczył mnie, że trzeba robić filmy ważne. To znaczy takie, które o coś walczą, coś mówią i do czegoś chcą przekonać widza. Pani zapytała mnie, czy współczesny film może mi dać tyle samo satysfakcji co historyczny. Teraz rozmawiając o Andrzeju, przypomniało mi się, że przecież myśmy zrobili „Człowieka z marmuru” (1977). Mój ulubiony film z Andrzejem, który co prawda w jakimś sensie był historyczny, ale dział się w niezbyt odległych czasach. Ale już „Człowiek z żelaza” (1981) to była prawie współczesność. Kręciliśmy rzeczy, które wydarzyły się właściwie przed chwilą. To było olbrzymie wyzwanie dla całej ekipy.

Filmy kochałem od dziecka, bo wychowałem się w środowisku filmowym, ojciec (Ludwik Starski, scenarzysta, autor tekstów piosenek, pisarz – red.) zabierał mnie na plany filmowe. Ale uważałem, że scenografia filmowa to jest taki eklektyzm, odtwarzanie czegoś, co było kiedyś, nic twórczego. Kiedy zacząłem robić filmy z Andrzejem, uwierzyłem, że od scenografa dużo zależy i że jest to praca twórcza.

PAP Life: Wajda przekonał nawet Francuzów, że to pan, a nie francuski scenograf lepiej pokaże rewolucję francuską w „Dantonie” (1982).

A.S.: Na tym polegała odwaga Andrzeja, że wierzył, że dam mu więcej niż tylko wspaniałą scenografię. Chcieliśmy w tej rewolucji pokazać też trochę z tego, co się działo wówczas w Polsce i tego, co wiemy o tego typu ruchach społecznych, czy wręcz takich czasach rewolucji.

PAP Life: Odrzucał pan propozycje zrobienia jakichś filmów?

A.S.: Tak i paru bardzo żałuję. Kiedyś odmówiłem bardzo ciekawego filmu, dlatego że nie zrozumiałem sensu scenariusza, a później powstał bardzo ciekawy film. Czasem wydawało mi się, że film jest czysto komercyjny i nie taki, jak ja sobie wyobrażam. Często też, z powodu budżetu albo jakichś obiekcji dużych studiów, nie powstawały filmy, które bardzo chciałem zrobić. Mieliśmy sporo planów z Andrzejem Wajdą, których nie udało się zrealizować. Kiedyś z Romanem Polańskim chcieliśmy zrobić film o Pompejach. Niedawno przygotowywałem się do serialu o Marlenie Dietrich na podstawie książki jej córki. Miałem go robić z Fatihem Akinem, bardzo znanym w Niemczech reżyserem pochodzenia tureckiego. Bardzo się zaangażowałem, ale on też nie doszedł do skutku. Powiem tak: ja czekałem na filmy. Gdybym nie czekał, to pewnie tak dużo filmów bym nie stracił, bo w tym amerykańskim systemie mógłbym zasuwać film za filmem i wtedy pewnie nawet bym nie miał czasu żałować.

PAP Life: Zdarzyło się panu zrobić film science fiction?

A.S.: Zrobiłem jeden, bardzo mały film w Niemczech. To był „Fear of Flying”, o małym chłopcu, który znajduje rakietę, wchodzi do niej i ta rakieta symuluje start na Księżyc. Wnętrza tej rakiety stworzyłem w Stoczni Gdyńskiej, z fragmentów stalowych statków przygotowanych do budowy. To był przykład filmu, gdzie pomysł, a nie duży budżet może rozwiązać sytuację.

Szczerze mówiąc, dopiero po filmach Ridleya Scotta zacząłem lubić science fiction. To znaczy takie science fiction, które właściwie nim nie jest, bo to są filmy, które nawet jeśli się dzieją w jakiejś rakiecie kosmicznej, to wnętrza są przedstawione w taki sposób, że wierzymy, że to się rozgrywa nie w jakimś wyimaginowanym miejscu, ale w świecie, który za chwilę nastąpi.

PAP Life: Dzisiaj w realizacji filmów coraz większą rolę odgrywa komputer. Scenografię można zbudować cyfrowo, powstają takie produkcje jak filmy Marvela, w których komputer generuje światy, ostatnio dochodzi do tego AI. Jak zmieniła się rola scenografa?

A.S.: Nawet jeśli jakaś część scenografii powstaje przy pomocy elektronicznej, to przecież to, co jest na ekranie i tak muszę wymyślić i zaprojektować. Przynajmniej tak było do tej pory. Ale teraz wkraczamy na niebezpieczny grunt. Bo sztuczna inteligencja to jest jednak zupełnie coś innego. To nie jest tylko dorysowywanie czy komponowanie elementów scenografii. Przypomina mi się taka historia… Po „Liście Schindlera”, 30 lat temu, byłem w Los Angeles i mój agent obwoził mnie po wszystkich studiach, oglądałem różne dekoracje. Byłem też u George’a Lucasa, który stworzył studio Industrial Light and Magic, właśnie do dorysówek czy elektronicznych elementów filmu. Pokazywali mi tam różne możliwości, jakie daje elektroniczne budowanie dekoracji, zmienianie twarzy czy sylwetek aktorów, motion tracking i tak dalej. To już wtedy było możliwe. Ale pamiętam też, że usłyszałem, że sytuacja zrobi się niebezpieczna, kiedy będziemy mogli stworzyć newscastera, czyli prezentera telewizyjnego, który będzie bardziej przekonujący i lepszy od tych, którzy są ludźmi. I to już właściwie nastąpiło, ten deepfake, który pojawia w filmikach, które krążą po WhatsAppie. Czy kino też będzie manipulowane? Na pewno. Tylko to już jest naprawdę dużo, dużo szerszy problem.

PAP Life: Myśli pan jeszcze o robieniu filmów?

A.S.: Mam w planach jeden film, bardzo kameralny. Ale takich olbrzymich filmów o dużym budżecie już nie będę robił. Mam amerykańskiego agenta, który nie spoczywa w swoich pomysłach, żebym jeszcze przyjął jakąś propozycję, ale chyba nie mam już takiej odwagi i siły. Praca scenografa zaczyna się wiele miesięcy, często rok przed samym kręceniem filmu. Często nie ma jeszcze całej obsady aktorskiej, nie ma operatora, a ja już muszę projektować dekoracje. Później pracowicie je budować, wydawać pieniądze i denerwować się, czy wszystko idzie we właściwym kierunku. Potem wchodzimy na plan i wtedy pracuje się po 12 godzin przez sześć dni w tygodniu.

Ostatni taki olbrzymi film, który nakręciłem w Polsce, to była „Ukryta gra” (2019) Łukasza Kośmickiego. Producentem był Piotrek Starak. Przedtem zrobiłem film „The Cut” (2014) Fatiha Akina, o Holokauście Armeńczyków w czasie I wojny światowej. To była duża produkcja. Kręciliśmy na trzech kontynentach, w sześciu czy siedmiu krajach. Duża ilość dekoracji, też w trudnych miejscach, bo jednak robienie przedwojennej Hawany w tej Hawanie, która jest teraz, czy budowanie olbrzymich plenerów pustynnych i obozów zagłady na hali zdjęciowej to jest karkołomna sprawa. Pracowałem przy nim właściwie z okresem przygotowawczym prawie dwa lata. Dostał jakieś nagrody, ale trochę szkoda, że nie zdobył takiej ilości widzów, by był szerzej znany choćby w Polsce.

PAP Life: Jaki polski film ostatnio pana zachwycił?

A.S.: „Dziewczyna z igłą”. Ale lubię też takie filmy jak „Kulej”, zrobione dla szerokiej widowni. Kiedy idę do kina, nie patrzę na scenografię. Cieszę się, jak mogę zobaczyć film, który mnie emocjonalnie porywa. Ostatnio szalenie mi się spodobał film o Bobbym Dylanie („Kompletnie nieznany” – red.). Ponieważ jestem członkiem Amerykańskiej Akademii Filmowej, która przyznaje Oscary, to na ten film głosowałem, chociaż „Anora” też jest bardzo dobra.

PAP Life: Tegoroczna uroczystość wręczenia Oscarów wywołała lawinę krytycznych komentarzy. Bo właściwie nikt nie powiedział słowa o Trumpie, o wojnie w Ukrainie wspomniała chyba jedna z aktorek, a nagrody zgarnął film o rosyjskich gangsterach i prostytutce.

A.S.: Czytałem takie komentarze, ale nie odbieram tego w ten sposób. Scena, na której wręcza się Oscary, to akurat nie jest trybuna, na której trzeba wygłaszać płomienne mowy o sytuacji, która jest wokół nas, faktycznie bardzo ciężkiej. Zostawmy to sobie na inną okazję. A jak świętujemy kino, to świętujmy filmy, które są pokazywane. Myślę, że gdyby pojawił się jakiś ważny film o tym, co się w tej chwili dzieje, to na pewno warto byłoby o tym mocniej powiedzieć. Ale takich nie było.

PAP Life: Dlaczego?

A.S.: Nie wiem, myślę, że za jakiś czas powstaną. Dobrych filmów nie robi się w pośpiechu, trzeba napisać porządny scenariusz, przygotować się. Rolę komentowania na bieżąco może spełniać telewizja, reportaż, natomiast film fabularny wymaga perspektywy, oddechu. Film z najwspanialszą, najbardziej szlachetną tezą, który w bardzo uczciwy sposób będzie poruszał jakiś temat, ale nie będzie dobrze zrobiony, nie zainteresuje ludzi. Film musi mieć jakiś magnetyzm opowieści, która przyciągnie do kina. A żeby tak było, trzeba mieć trochę czasu. I trzeba zrobić dobrą scenografię do dobrej historii. (PAP Life)

Rozmawiała Iza Komendołowicz

ikl/ag/ grg/

Allan Starski – scenograf filmowy i teatralny, laureat (wraz z Ewą Braun) Oscara za scenografię do filmu Stevena Spielberga „Lista Schindlera” (1993). Pochodzi z Łodzi, jest synem scenarzysty i autora tekstów piosenek Ludwika Starskiego i tancerki Marii Bargielskiej. Ukończył Akademię Sztuk Pięknych w Warszawie. Współpracował przy filmach kinowych razem z Andrzejem Wajdą (m.in. „Człowiek z marmuru”, „Człowiek z żelaza”, „Panny z Wilka”, „Pan Tadeusz”, „Danton”), Agnieszką Holland („Europa, Europa”, „Plac Waszyngtona”), Romanem Polańskim („Pianista”, „Oliver Twist”) i Władysławem Pasikowskim („Pokłosie”). Ma w dorobku też scenografie do wielu filmów zagranicznych. Trzykrotnie otrzymał Polską Nagrodę Filmową Orzeł za scenografię, natomiast jego praca przy „Pianiście” została wyróżniona Cezarem. 10 marca został uhonorowany Orłem za osiągnięcia życia. Ma 82 lata. Jego żoną jest Wiesława Starska, kostiumografka.

Zobacz także

  • Leszek Mądzik. Fot. PAP/Wojtek Jargiło

    Życzenia prezydenta RP Andrzeja Dudy dla Leszka Mądzika z okazji 80. urodzin

  • Anna Wunderlich odebrała "Orła" z rąk aktora Mirosława Baki za najlepszą scenografię do filmu "Komornik", Fot. PAP/Tomasz Gzell

    Nie żyje Anna Wunderlich - scenografka, dekoratorka wnętrz i ilustratorka

  • Giovanni Pampiglione, fot. archiwum prywatne

    Nie żyje Giovanni Pampiglione. Reżyser, scenograf i aktor

Serwisy ogólnodostępne PAP