Kiedy w sobotę Izba Reprezentantów po wielomiesięcznym impasie przegłosowała ponad 60-miliardowy pakiet dla Ukrainy, stało się to głownie za sprawą jednego człowieka, który od lutego niemal jednoosobowo trzymał w ręku losy amerykańskiego wsparcia - spikera Johnsona. Aby doprowadzić do głosowania, Johnson musiał wystąpić przeciwko znacznej części własnej partii, ułożyć się z Demokratami, ryzykując przy tym, że podzieli los swojego poprzednika Kevina McCarthy'ego, odwołanego ze stanowiska za sprawą rewolty skrajnej prawicy.
Za swoją decyzję Johnson otrzymał pochwały z zaskakujących stron: podziękował mu osobiście prezydent USA Joe Biden i lider Demokratów Hakeem Jeffries. Telewizja CNN nazwała spikera Izby Reprezentantów "nieoczekiwanym Churchillem", a portal Axios napisał o jego "historycznym nawróceniu na drodze do Kijowa".
To dramatyczna zmiana dla 52-letniego prawnika z Luizjany, bo jego droga do poddania pod głosowanie pakietu dla Ukrainy była długa i kręta. Johnson, który przed wyborem na spikera dwukrotnie głosował przeciwko pieniądzom dla Ukrainy, od samego początku zapowiadał jednak w wywiadach, że "nie opuści Ukrainy" i nie pozwoli Putinowi na "marsz przez Europę". Mimo to od października 2023 roku zawsze znajdował powody, by nie zajmować się tą kwestią. Twierdził, że pilniejszą sprawą jest pomoc dla Izraela, domagał się od Białego Domu "jasnej strategii" wygrania wojny i ściślejszej kontroli ofiarowanej pomocy oraz twierdził, że zanim Ameryka pomoże Ukrainie, musi zadbać o własne granice, choć wraz z Donaldem Trumpem doprowadził do zapaści ponadpartyjnego kompromisu w sprawie bezprecedensowych restrykcji na granicy. Przez tygodnie twierdził też, że rozważa "wszystkie opcje" w sprawie Ukrainy.
Zmiana w podejściu i retoryce była nagła i dramatyczna. W wystąpieniu na konferencji prasowej z 17 kwietnia, określanym przez niektórych komentatorów jako "churchillowskie", Johnson stwierdził, że nadszedł "krytyczny czas", przez którego pryzmat osądzi go historia.
"Mógłbym podjąć egoistyczną decyzję i zrobić coś innego. Ale robię to, co uważam za słuszne. (...) Naprawdę wierzę, że Xi Jinping i Władimir Putin i Iran to nowa oś zła (...). To nie jest żart. Nie możemy z tym pogrywać w politykę" - zadeklarował.
Skąd ta zmiana? Wśród ekspertów i osób w otoczeniu panuje kilka teorii. Jak powiedział PAP Adam Smith, kongresmen z Partii Demokratycznej i wiceszef komisji Izby Reprezentantów ds. sił zbrojnych, do Johnsona przemówiły coraz bardziej dramatyczne raporty służb specjalnych na temat powagi sytuacji na froncie wojny Rosji przeciwko Ukrainie.
"Spiker od jakiegoś czasu był świadomy, że kończy nam się czas. Pomogło to, że rozmawiał z prezydentem (Wołodymyrem) Zełenskim. Wiem też, że rozmawiał z wieloma ludźmi z wywiadu, więc wiedział, jak bardzo rozpaczliwa jest ta sytuacja" - ocenił Smith. "Powiedział mi, że opierając się na informacjach, które otrzymał, Ukraina miałaby problem, by przetrwać do końca miesiąca, jeśli nie dostarczylibyśmy jej wsparcia" - dodał. Zauważył jednocześnie, że zwłoka Johnsona przyczyniła się do pogorszenia się sytuacji.
W podobnym tonie mówi szef komisji spraw zagranicznych Izby Michael McCaul, który zwrócił też uwagę, jaką rolę odegrała religia. McCaul relacjonował w wywiadzie dla portalu Puck, że Johnson, znany z pobożności baptysta, który jako prawnik reprezentował m.in. grupy kreacjonistów, przed podjęciem decyzji spędził dużo czasu na modlitwie i mówił mu, że "chce być po słusznej stronie historii". Wśród zagranicznych przywódców, którzy lobbowali u Johnsona na rzecz pomocy, była delegacja pastorów z Ukrainy, choć wcześniej spiker odmówił spotkania się z ekumeniczną grupą chrześcijańskich duchownych.
Według Douga Klaina, działacza organizacji Razom for Ukraine, również aktywnie lobbującej w Kongresie, do decyzji spikera przyczyniły się też względu polityczne. Jak zauważył, choć był on pod intensywną presją antyukraińskiego skrzydła Partii Republikańskiej, to równocześnie jego bezczynność budziła narastającą frustrację proukraińskich "jastrzębi", którzy również otwarcie grozili rewoltą i przyłączeniem się do inicjatywy Demokratów, by doprowadzić do głosowania w sprawie Ukrainy z pominięciem decyzji przewodniczącego Izby.
"Sprawy doszły do takiego punktu, że dalsze odwlekanie sprawy po prostu nie było możliwe. Coś po prostu musiało się wydarzyć w tej kwestii" - powiedział Klain w rozmowie z PAP.
"Wall Street Journal" twierdzi, że na decyzji spikera zaważył też Trump. W weekend poprzedzający ukraiński zwrot, uważany przez Demokratów za marionetkę byłego prezydenta Johnson udał się do jego posiadłości Mar-a-Lago. Formalnym celem podróży było przedstawienie projektu ustawy mającej przeciwdziałać fałszerstwom wyborczym, lecz komentatorzy w mediach interpretowali jego "pielgrzymkę" jako próbę uzyskania politycznej osłony przed grożącymi mu usunięciem z funkcji kolegami z partii i otrzymanie zielonego światła dla pomocy Ukrainie. Jak się okazało, uzyskał dokładnie te dwie rzeczy: podczas wspólnej konferencji prasowej Trump sprzeciwił się wnioskowi o odwołanie Johnsona i nie sprzeciwił się pomocy Ukrainie, sugerując, że popiera pomysł zamiany części wsparcia na pożyczkę.
Według "WSJ", samo przekonanie sceptycznego wobec Ukrainy Trumpa i zaszczepienie w nim idei pożyczki było wynikiem wielotygodniowej kampanii lobbingu ze strony proukraińskich Republikanów.
Zwrot w sprawie Ukrainy może stać się również zwrotem w karierze prawicowego polityka. Choć jest trzecią osobą w państwie i drugą w linii sukcesji do prezydentury, Johnson nie był dotąd w Waszyngtonie uznawany za politycznego zawodnika wagi ciężkiej. Wybory spikera wygrał niemal przypadkowo, po tym jak partia przez trzy tygodnie nie mogła dojść do porozumienia w sprawie następcy McCarthy'ego, a z wyścigu odpadło trzech bardziej znanych i wyżej stojących w hierarchii kandydatów. Ostatecznie zdecydowało poparcie Trumpa, z którym Johnson współpracował przy jego obronie w procesie impeachmentu.
Mimo to Johnson był postacią właściwie kompletnie nieznaną nie tylko dla przeciętnego Amerykanina, lecz nawet dla swoich kolegów w Kongresie. Republikańska senatorka Susan Collins przyznawała, że nie wiedziała, kim jest nowy spiker i musiała go "wygooglować". Nie była zresztą jedyna.
Jego reputacji nie poprawiły kolejne miesiące, naznaczone dalszymi sporami wewnątrz Partii Republikańskiej i serią dotkliwych legislacyjnych porażek. Johnson przegrał głosowania m.in. w sprawie impeachmentu ministra Alejandro Mayorkasa (powiodła się dopiero druga próba) i w sprawie osobnego pakietu pomocowego dla Izraela. W niemal wszystkich kluczowych ustawach, jak w przypadku uchwalenia budżetu i uniknięcia tzw. shutdownu, musiał zdawać się na głosy Demokratów. Aż siedmiokrotnie jego inicjatywy były blokowane przez jego kolegów partyjnych w komisji regulaminowej, mimo że przedtem takie przypadki były niemal niespotykane.
Polityczne zwycięstwo w sprawie Ukrainy prawdopodobnie nie zmieni tej podstawowej dynamiki, tym bardziej, że po głosowaniu z Izby odszedł jeden z republikańskich centrystów Mike Gallagher, co zmniejszyło funkcjonalną przewagę Republikanów nad Demokratami do jednego głosu.
"Jeśli ktoś myśli, że to głosowanie uspokoi chaos, to się myli. Będzie go jeszcze więcej, bo teraz Republikanie naprawdę rzucą się sobie do gardeł" - ocenił w rozmowie z PAP przedstawiciel Demokratów w Izbie.
Mimo to, choć partyjna prawica wciąż straszy Johnsona wnioskiem o odwołanie, jego przyszłość wydaje się bezpieczna, przynajmniej w bliskim czasie. Pytani o to, jak zagłosowaliby nad wnioskiem o odwołanie spikera, politycy Demokratów zgodnie odpowiadali, że nie chcą, by Johnson został ukarany za "zrobienie tego, co słuszne".
Z Waszyngtonu Oskar Górzyński (PAP)
kgr/