Libia jest krajem tranzytowym, w którym nie ma stabilnego rządu. To nie Libijczycy wysyłają łodzie z ludźmi do Europy, ale chaos w tym podzielonym kraju sprzyja przemytnikom ludzi – twierdzi w rozmowie z PAP Jason Pack, autor książki „Libya and the Global Enduring Disorder”.
W Libii, która po obaleniu w 2011 r. Muammara Kadafiego pogrążyła się w chaosie, funkcjonują obecnie dwa główne ośrodki władzy: w Trypolisie na zachodzie kraju jest tzw. Rząd Jedności Narodowej, natomiast w Tobruku rządzi Libijska Armia Narodowa pod dowództwem gen. Chalify Haftara. Pod koniec 2021 r. miało dojść do wyborów parlamentarnych w kraju, w którym wcześniej utworzono rząd tymczasowy, jednak na dwa dni przed planowanym głosowaniem zdecydowano o ich odłożeniu.
Według dokumentów Unii Europejskiej większość migrantów korzystających ze szlaku środkowośródziemnomorskiego, aby przedostawać się nielegalnie do UE, przemieszcza się przez Libię. "Sprzyja to powstawaniu w tym kraju trwałych i odpornych siatek przemytu i nielegalnego handlu" - wskazano - "Wyruszają 'migranci' w długą i niebezpieczną podróż z Afryki Północnej i Turcji przez Morze Śródziemne do Włoch (i znacznie rzadziej na Maltę)" - czytamy.
Jak wskazuje Pack kraje zachodnie powinny wymóc na Libii, na przykład za pomocą sankcji, reformę gospodarki i struktury politycznej. Libia nie potrzebuje pieniędzy, bo ma ich pod dostatkiem – zauważa ekspert.
„Konflikt w Libii trwa od ponad dekady i pomimo wielu prób negocjacji i mediacji pomiędzy dwoma skonfliktowanymi stronami nie przyniosły one rezultatu” – twierdzi z kolei Sara Nowacka, analityczka z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych (PISM).
„W chwili obecnej, po trzech fazach eskalacji zbrojnej, nastąpił okres nie tyle stabilizacji, co stagnacji w Libii, w oczekiwaniu na nową fazę konfliktu pomiędzy dwoma stronami” – dodała Nowacka.
Według niej gigantyczny chaos w podzielonym kraju pogłębia istnienie wielu organizacji paramilitarnych, a granica pomiędzy oficjalną armią a bojówką jest zatarta. Przy tym bojówki są bardzo elastyczne w zakresie popierania tej czy innej strony w danym momencie – stwierdziła analityczka.
W dodatku sytuację poważnie komplikuje powódź, która miała miejsce w pierwszej połowie września w miejscowości Derna we wschodniej Libii doszło do przerwania tam i katastrofalnej powodzi, w wyniku której zginęło co najmniej kilkanaście tysięcy ludzi.
Jak podkreśla Nowacka, infrastruktura była zaniedbywana już od lat 90., dlatego ciężko wskazać palcem odpowiedzialnych za katastrofę. „Co też ułatwia politykom zrzucanie na siebie winy i rozmywanie odpowiedzialności przed społeczeństwem” – dodaje analityczka PISM. Według niej trudno przewidzieć, czy katastrofa doprowadzi do jakichś głębszych zmian politycznych – jeśli już, to raczej w dłuższej perspektywie.
Według Packa tragiczna powódź jest wydarzeniem o wielkiej skali, które może mieć poważne następstwa polityczne. „Skala tragedii w Libii jest porównywalna do dużego ataku terrorystycznego w bardzo małym kraju. Słowem: każdy mieszkaniec zna kogoś, kto został przez powódź dotknięty” – twierdzi analityk.
„Powódź przyniosła kolejną falę społecznej frustracji i rozczarowania wobec centrów władzy w Libii, które według Libijczyków nie zrobiły wystarczająco dużo, aby naprawić tamę, oraz nie stanęły na wysokości zadania po tragedii, na przykład w kwestii ewakuacji” – powiedział Pack.
Najbliższa przyszłość polityczna w Libii zdaniem będzie analityka upływała pod znakiem wzajemnych oskarżeń o odpowiedzialność za tragedię. „Polityczny konflikt pomiędzy wschodnią a zachodnią Libią będzie się teraz odbywał w nowych ramach, tj. tragedii, która wydarzyła się po przerwaniu tam” – ocenia Pack.
Według niego w Libii bardzo ciężko wprowadzić jakiekolwiek zmiany, ponieważ nie funkcjonuje ona jako normalne, demokratyczne państwo, w której od 2014 r. rządzą niewyłonieni w procesie wyborczym liderzy. „Jednak silne protesty mogłyby wywrzeć presję na miejscowe centra władzy i ONZ, aby skłonić ich do działania” – ocenia Pack.
Autor: Marcin Furdyna (PAP)
mmi/