PAP: Kim są Saamowie?
Anna Dudzińska: To rdzenny lud, który mieszka na terenach dzisiejszej Norwegii, Szwecji, Finlandii oraz Półwyspu Kolskiego (Rosja). Kiedy myślimy o kolonizacji, to zazwyczaj w kontekście Afryki, Ameryki Północnej czy Australii, a na północnym krańcu Europy mamy rdzenną ludność, która została skolonizowana przez kraje, jakie dziś w większości uważamy za najsilniejsze demokracje. Większość z nas nie wie, kim są Saamowie, ale bardzo dobrze znamy określenie Lapończycy. To nazwa, która została im nadana przez kolonizatorów. Wywodzi się z języka fińskiego, ale odnosi się także do języka norweskiego, gdzie lapp oznacza coś takiego jak łata, coś przyszywanego, co dla tych ludzi jest określeniem nieakceptowalnym. Nie powinniśmy nazywać ich Lapończykami, ale Saamami.
PAP: Jak to się stało, że dotknęła cię historia Saamów?
A.D.: Pierwszy raz usłyszałam o Saamach w reportażu Birgera Amundsena, który opowiadał o bardzo znanej w tamtych stronach piosenkarce - Marie Boine. Śpiew Saamów to joikowanie. Jest naprawdę niezwykły. Pochodzi z serca, z duszy. Tam nie śpiewa się o skale, tylko śpiewa się skałę, nie śpiewa się o reniferze, tylko wyśpiewuje się renifera. To coś niesamowitego. Natomiast ten reportaż zwrócił moją uwagę, ponieważ był opowieścią o poszukiwaniu tożsamości. Wtedy przyjrzałam się ich strojom, przeczytałam coś o tradycjach.
PAP: A dlaczego postanowiłaś zająć się tym tematem?
A.D.: Kilka lat temu z Narwiku wyjeżdżałam na Lofoty i pomyślałam, że może podczas tego wyjazdu uda mi się spotkać jakichś Saamów. Znam kilka osób z norweskiego radia, więc skontaktowałam się z koleżanką, która połączyła mnie z inną koleżanką, a ta z inną i tak poznałam Saama Nathaniela, w którego domu nie mówiło się w języku saamskim, ale później się go nauczył. Kiedy skończył opowiadać mi o prześladowanej ze względu na pochodzenie babci, odwoził mnie do hotelu i powiedział, że zna też inną Polkę. Ta Polka nauczyła go… języka saamskiego. Wtedy zapaliły mi się w głowie wszystkie reporterskie czerwone lampki. Jak to? Polka, która uczy Saamów języka saamskiego? Tak trafiłam na Kasię Domińczak, która od ponad 20 lat mieszka za kołem podbiegunowym i uczy Saamów ich własnego języka.
PAP: Czy możliwe byłoby poruszanie się w tak małej i – jak dowiadujemy się z audioserialu – zamkniętej społeczności bez przewodniczki?
A.D.: Absolutnie nie. Saamowie niezwykle jej ufają. Uważają, że mówi jak Saamka, myśli jak Saamka i czuje jak Saamka. Bez niej do większości rozmówców bym nie trafiła. Oczywiście rozmawiałam m.in. z profesorami, którzy być może zgodziliby się na spotkanie, ale nie "zwykli" Saamowie, dla których opowieść o tożsamości jest sprawą bardzo delikatną i prywatną, czasami niewypowiedzianą. Bez Kasi byłoby to niemożliwe.
PAP: W jakiś sposób udało ci się zdobyć ich zaufanie?
A.D.: Wiele razy Saamowie pytali mnie, dlaczego chcę z nimi rozmawiać. Nic dziwnego, wcześniej było tam wielu dziennikarzy. Po co? W głowie dość szybko i naturalnie wykiełkowała mi odpowiedź, że robię to dlatego, bo jestem ze Śląska. Jestem głęboko przekonana, że dlatego ich opowieść o tożsamości może być także moją opowieścią. Być może dzięki temu mam dla ich historii większe zrozumienie. Kiedy usłyszeli, że gdzieś na południu Polski jest grupa ludzi, która nie czuje się Polakami, nie czuje się Niemcami, ale czuje się Ślązakami, to od razu otwierali swoje serca i chętnie rozmawiali.
PAP: Historia Saamów wpisuje się w szerszy zwrot w kierunku tożsamości regionalnych?
A.D.: Zdecydowanie tak. Dlatego kursy językowe Kasi cieszą się dużą popularnością. Często uczy drugie lub trzecie pokolenie ludzi, którzy w tym języku w domach nie rozmawiali. Mają jednak nadzieję, że poznanie języka przybliży ich do tego, co stanowi o ich unikatowej tożsamości. Myślę, że to cel poszukiwań ludzi na całym świecie. Jest coś takiego w duszy, co współgra z danym miejscem. Po prostu wiesz, że jesteś u siebie. W jednym z odcinków mojego audioserialu pojawią się bohaterki, których rodziny zostały wpędzone z terenu Norwegii na teren Szwecji. I one wracają, bo w miejscu, z którego pochodzą, potrafią się odnaleźć i usłyszeć głosy swoich przodków. Brzmi to jak magia, ale wierzę w to, że poszukiwanie własnej tożsamości ma głęboki sens.
PAP: Da się oszacować, ilu Saamów tak naprawdę czuje się Saamami?
A.D.: Nie można powiedzieć, że wszyscy Saamowie dziś chcą być Saamami. To bardzo osobista sprawa. Spotkałam rodzinę, w której siostra określiła się jako Saamka, a brat jako Norweg. Oboje wychowywali się w tym samym domu, w tych samych warunkach. To kwestia wyboru i nazwania tego, co im w duszy gra. Spotkałam osoby, które długo do tego dojrzewały. Była to kwestia miesięcy, a nawet lat. Jedna z moich bohaterek sama szyła dla siebie tradycyjny saamski strój. Kiedy go ubrała, poczuła się Saamką. W Norwegii nie są prowadzone spisy, które mogłyby określić liczbę Saamów. Pewną wskazówką może być liczba osób głosujących w wyborach do ich własnego parlamentu, ale też nie wszyscy się w to angażują.
PAP: Skoro Saamowie mają swój parlament w Norwegii, to jaki jest obecnie ich status?
A.D.: Sytuacja różni się w zależności od kraju. W Rosji oczywiście nie mają żadnych praw. Od 1989 r. Saamowie mieszkający w Norwegii mają swój parlament, jego siedziba znajduje się w miejscowości Karasjok. Zresztą Norwegia wydaje dużo pieniędzy na rozwój kultury i języka Saamów. Uznała ich za rdzenny naród kraju, czego nie zrobiła np. Szwecja. Natomiast sami Saamowie w Norwegii nie mają takiego poczucia, że są równo traktowani jeśli chodzi np. o kwestię tego, co dzieje się na ziemiach, na których żyją od pokoleń. Budowane są tam farmy wiatraków lub kopalnie, co zaburza rytm życia reniferów, których hodowlą Saamowie się zajmują. Poza tym część Norwegów nadal nie akceptuje Saamów. Jak wynika z badań Amnesty International, w sieci trzy na cztery komentarze dotyczące Saamów są negatywne. Saamowie bywają wyzywani, joikuje się za nimi na ulicach, czyli udaje ich śpiew.
PAP: Kiedy w Norwegii rozpoczął się proces akceptacji Saamów?
A.D.: W latach 70. XX w. Saamowie zorganizowali protest przeciwko budowie tamy na rzece Alta oraz zalaniu ich wiosek. Protestowali nie tylko w tym miejscu, ale również w Oslo, gdzie dołączyła do nich część Norwegów. To był taki moment, w którym norweskie społeczeństwo zwróciło na nich uwagę. Wówczas rozpoczęły się zmiany. Przede wszystkim przestano zabraniać używania języka saamskiego i stopniowo zaczęto wprowadzać go do szkół. Wcześniej wielu Saamów było wykluczonych z systemu edukacji, ponieważ kazano im się uczyć w języku norweskim, którego nie rozumieli i musieli poznawać go od zera.
PAP: Ile czasu spędziłaś wśród Saamów?
A.D.: Dziesięć dni, co nie oznacza, że nie wiązało się to z o wiele dłuższą pracą. Byłam na Lofotach, zrobiłam wcześniej materiał o Saamach do podkastu "Raport o stanie świata", dużo czytałam. Na miejscu, poza rozmowami z Saamami, udało mi się trafić m.in. na jeden z protestów w Oslo. Dotyczył on nierespektowania orzeczenia norweskiego sądu najwyższego, który stwierdził, że jedna z największych farm wiatraków w Fosen bezprawnie powstała w miejscu, gdzie Saamowie cały czas wypasają renifery, ale od wielu miesięcy nikt nic z tym nie zrobił. Pierwszy odcinek audioserialu jest dość przekrojowy, w kolejnych będziemy opowiadać o szkołach i prześladowaniach, wstydzie, sytuacji w Szwecji, eugenice, historii oraz współczesności.
PAP: Jak długo powstawał audioserial?
A.D.: Prawie rok od momentu mojego wyjazdu do publikacji. To jak pisanie książki. Przywieziony z podróży materiał musi dojrzeć, trzeba go wiele razy przesłuchać, przemyśleć, nadać mu pewną strukturę. To nie było proste. Kiedy zaczynałam pracę nad audioserialem, byłam poza strukturami Polskiego Radia. Wydawało mi się, że to niemożliwe, aby ktoś inny zgodził się na realizację tego pomysłu, ale podjął się tego magazyn „Pismo”, za co jestem ogromnie wdzięczna. To nie była praca dla samotnika. Nie udałoby się, gdyby nie współpraca z Piotrem Nestorowiczem, który pomagał mi merytorycznie, oraz Igą Gromską. która odpowiadała za organizację, a także długą listą innych osób. I znowu jak z pisaniem książki – reporter nigdy nie pracuje sam, potrzebuje tzw. drugiego ucha. Czasem wydaje mu się, że wszystko się zgadza, bo on wszystko wie, ale po konsultacji okazuje się, że coś trzeba jeszcze wyjaśnić, coś poprawić. Było to dla mnie ogromne wyzwanie, bo nigdy wcześniej nie robiłam audioserialu, ale jestem szczęśliwa, że się tego podjęłam.
Anna Dudzińska przez wiele lat była związana z Polskim Radiem Katowice. Opuściła je w połowie 2020 roku, po ponad 25 latach pracy. Od 2021 roku była związana z Radiem 357, gdzie pracowała przez cztery lata. W tym czasie była też korespondentką innych anten tej rozgłośni. Aktualnie tworzy reportaże w Programie Trzecim Polskiego Radia.
Została uhonorowana między innymi: Prix Italia (wraz z Anną Sekudewicz), Nagrodą Stypendialną im. Jacka Stwory, jej reportaże otrzymały tytuł Reportażu Roku, Srebrnego Melchiora, Nagrodę PAP im. Ryszarda Kapuścińskiego, Grand Press i Silesia Press. Zdobyła też pierwszą nagrodę w Konkursie Podcast Roku. 29 sierpnia 2024 r. miał premierę pierwszy odcinek jej audioserialu "Saamowie. Wyrzut sumienia Skandynawii", który został nagrany dla magazynu "Pismo". (PAP)
Rozmawiał: Patryk Osadnik
pato/ dki/ jpn/ ep/