Brytyjski ekspert: Zachód wciąż nie docenia skali rosyjskiego zagrożenia

2024-08-26 07:58 aktualizacja: 2024-08-26, 11:23
Ratownicy pracują na miejscu trafienia bombą szybującą w terminal pocztowy w Charkowie na północno-wschodniej Ukrainie. Fot. PAP/EPA/	SERGEY KOZLOV
Ratownicy pracują na miejscu trafienia bombą szybującą w terminal pocztowy w Charkowie na północno-wschodniej Ukrainie. Fot. PAP/EPA/ SERGEY KOZLOV
Wiele krajów Europy Zachodniej wciąż nie docenia skali zagrożenia ze strony Rosji i tylko markuje działania na rzecz odbudowy swoich potencjałów obronnych, choć przykład Polski pokazuje, że szybka odbudowa jest możliwa – mówi PAP Keir Giles, ekspert londyńskiego think-tanku Chatham House.

Giles, który specjalizuje się w sprawach Rosji oraz bezpieczeństwa, jest autorem kilku książek na ten temat. W najnowszej „Who Will Defend Europe („Kto obroni Europę?”), która ukaże się w październiku, stawia pytanie, czy Europa jest w stanie przeciwstawić się rosyjskiemu zagrożeniu.

„Po ponad dwóch latach wojny na Ukrainie wciąż istnieje przepaść między krajami we wschodniej części kontynentu, które wyraźnie rozumieją zagrożenie i podejmują kroki w celu jego ograniczenia, a sporą częścią krajów Europy Zachodniej, które tego nie robią, bo uważają, że chroni je odległość i mają nadzieję, że nadal będzie to problem kogoś innego. Wydaje się, że np. w Wielkiej Brytanii istnieje szeroka zgoda w rządzie i opinii publicznej, że należy coś zrobić, aby przywrócić zdolności obronne, ale nie doprowadziło to do żadnych działań na najwyższych szczeblach rządu. A teraz, wraz ze zmianą partii rządzącej decyzje, zostaną jeszcze bardziej odsunięte w czasie, więc kraj pozostaje coraz bardziej w tyle za zagrożeniem” - powiedział Giles.

W książce pokazuje, że poprzedni rząd Partii Konserwatywnej w rzeczywistości markował działania i wiele z dumnie prezentowanych oświadczeń, np. o zwiększeniu wydatków na obronność o 75 mld funtów czy budowie 26 nowych okrętów dla Royal Navy po bliższym przyjrzeniu po prostu było nieprawdziwych.

„Nazywanie tego PR-em jest zbyt łagodne, ponieważ nie jest to tylko nadawanie pozytywnego wydźwięku wiadomościom, ale w rzeczywistości wydawanie oświadczeń, które są wprost kłamliwe. Jest to stały wzorzec działania brytyjskiego Ministerstwa Obrony, który z czasem stawał się coraz gorszy. Oni wydają się w ogóle nie przejmować faktem, że wielokrotnie w ciągu 24 godzin od publikacji udowodniono, iż te komunikaty prasowe są mylące i kłamliwe, i po prostu kontynuują tę praktykę. Jedną z pierwszych użytecznych rzeczy, które mógłby zrobić nowy rząd i nowy minister obrony, byłoby wprowadzenie odrobiny uczciwości do komunikacji ze strony jego resortu” - zauważył.

Giles dowodzi w książce, że w Wielkiej Brytanii, podobnie zresztą jak w innych krajach zachodniej Europy, wydatki na obronność traktowano przez dziesięciolecia jako opcjonalny luksus, coś, na czym najłatwiej dokonywać oszczędności. W efekcie wbrew zapewnieniom rządu, brytyjskie siły zbrojne przestały być siłą zdolną do odparcia zagrożenia.

„Przez dziesięciolecia z założenia dokonywano co roku kolejnych cięć, choć od lat ostrzegano, że nie da się ograniczyć wydatków jeszcze bardziej bez faktycznego zneutralizowania zdolności bojowych Wielkiej Brytanii. Jedną z lekcji z wojny na Ukrainie jest to, że wojna na wyczerpanie nie jest czymś z przeszłości, a aby móc ją prowadzić, musisz mieć liczby – odpowiednią liczbę czołgów, ludzi itp. - a jednak nie przełożyło się to na brytyjskie zamówienia obronne. Dlatego w książce wskazuję w szczególności na Polskę, jako przykład dla reszty Europy, dotyczący uznania pilności wyzwania, jakim jest budowanie zdolności, ale też po prostu masy w celu powstrzymania przyszłej wojny” – powiedział ekspert.

Giles krytykuje także Niemcy, które wcale nie dokonały takiego zwrotu, jak się czasem wydaje, a w szczególności kanclerza Olafa Scholza. Przypomina, że Scholz w dyskusjach na temat wyboru nowego sekretarza generalnego NATO sprzeciwiał się kandydaturze premier Estonii Kaji Kallas, bo jej kraj graniczy z Rosją, czy przewodniczącej Komisji Europejskiej Ursuli von der Leyen – mimo że jest Niemką – gdyż wypowiadała się zbyt krytycznie na temat Rosji.

„Wygląda, że zrozumienie strategicznej sytuacji, w jakiej znajduje się Europa, a zwłaszcza zagrożenia dla Niemiec, w ogóle nie dotarło do Olafa Scholza. Nadal zachowuje się w sposób, który sugeruje, że uważa, iż możliwe jest uratowanie relacji z Rosją poprzez bycie przyjaznym wobec niej i nie obrażanie jej zbytnio, w tym np. poprzez niewysyłanie rakiet Taurus do Ukrainy, co jest kolejnym klasycznym przykładem utrudniania przez Scholza działań niezbędnych do zapewnienia bezpieczeństwa Europy. Trudno jest zrozumieć, dlaczego osoby takie jak Scholz i Joe Biden nie są w stanie dostrzec przeszłych wzorców tego, co jest skuteczne w kontaktach z Moskwą, a co jest katastrofalne. A oni wybrali katastrofalną drogę” - zauważył Giles.

Jako pozytywny przykład zmiany wskazuje natomiast prezydenta Francji Emmanuela Macrona. „Sposób, w jaki zmieniło się francuskie nastawienie, jest tak naprawdę jedynym przypadkiem, w którym kraj w Europie odszedł od od dawna ustalonych wzorców zachowań. Przez lata był podział na kraje, które rozumiały rosyjskie zagrożenie i odpowiednio reagowały – Polska, kraje bałtyckie, kraje skandynawskie i do pewnego stopnia Wielką Brytanię oraz kraje Europy Zachodniej - Francja, Niemcy, Włochy i Hiszpania, które po prostu nie chciały stawić czoła wyzwaniom.

Ale Macron zdał sobie sprawę, co to znaczy być rozgrywanym przez Rosję i oszukiwanym przez Putina, i na szczęście, w przeciwieństwie do wielu innych europejskich przywódców, którzy odchodzą, gdy zdadzą sobie z tego sprawę, Macron nadal jest u władzy i nadal jest w stanie coś z tym zrobić” - wyjaśnił.

Porównał metamorfozę Macrona do tej, przez którą wcześniej przeszedł ówczesny premier Wielkiej Brytanii Boris Johnson. „Na początku obecnej dekady, gdy mieliśmy do czynienia z bardzo niebezpieczną francuską skłonnością do szukania resetu z Rosją i przywrócenia relacji poprzez wybaczenie Rosji jej grzechów i ponowne wyciągnięcie ręki do Moskwy, porównałem postawę Macrona z Johnsonem. Różnica polegała na tym, że Boris Johnson już próbował zbudować relacje z Rosją - pojechał do Moskwy szukając lepszych sposobów komunikacji, ale wrócił z poparzonymi palcami i osobiście zawstydzony, zdając sobie sprawę, że to bezproduktywny kierunek i nawet nazwał to swoim największym błędem politycznym. W tamtym czasie Macron nie przeszedł jeszcze przez proces rozczarowania, próbując nawiązać lepsze stosunki z Rosją. Od tego czasu to zrobił, tak samo zobaczył, że to do niczego nie prowadzi i to jest powód jego zmiany nastawienia” - wyjaśnił.

Giles wyszczególnia w książce dwa kraje, które są przykładami do naśladowania, choć na różne sposoby – Finlandię i Polskę. „Finlandia nigdy nie straciła z oczu problemu i dlatego nigdy nie zdemontowała obrony cywilnej, całościowych planów obrony i nie osłabiała sił zbrojnych, więc nie musiała odbudowywać tego wszystkiego ogromnym kosztem, gdy wyzwanie stało się jasne. A fińska obrona cywilna i przygotowanie kraju do przetrwania i funkcjonowania w warunkach totalnego ataku wojennego, to przykład, do którego wiele innych krajów mogłoby aspirować.

Ale w przypadku wielu krajów, w tym Wielkiej Brytanii byłoby niezwykle trudne, bo wszystko trzeba zbudować od zera, a to wymaga dziesięcioleci. Dlatego dla kontrastu wskazuję na Polskę, która odbudowuje swoją obronę w konwencjonalnych kategoriach wojskowych tak szybko, jak to możliwe. To przykład, który innym krajom byłoby znacznie łatwiej naśladować, gdyby tylko mogły znaleźć wolę polityczną, by stawić czoła skali wyzwania” - powiedział Giles.

Przyznał jednak, że znalezienie woli politycznej w tej sprawie w Europie Zachodniej wciąż jest bardzo trudne. „Wielu polityków porównuje obecną sytuację z późnymi latami 30. i zbliżającą się II wojną światową, ale niestety to porównanie to pod wieloma względami nie wypada na naszą korzyść. Istnieje wiele podobieństw do sytuacji, którą mieliśmy w 1938 i 1939 roku, kiedy to Czechosłowacja, a następnie Polska zostały poświęcone z powodu brytyjskiej niechęci i francuskiej niegotowości do walki. Teraz to Ukraina ponosi te same konsekwencje z tego samego powodu. Ale w przeciwieństwie do późnych lat 30. XX wieku, reszta kontynentu, a w szczególności Wielka Brytania, nie rozpoczęła awaryjnego programu zbrojeniowego, który pozwolił jej przetrwać wczesne etapy II wojny światowej. Mniej więcej wszędzie na zachód od Warszawy istnieje dysonans poznawczy i świadome ignorowanie zagrożenia” - uważa ekspert.

Dodał, że przekłada się to na działania NATO, które jest ograniczone wolą polityczną członków. „W kwaterze głównej pojawiło się w poczucie pilności, co widać w tzw. planach regionalnych, które dotyczą podstawowej misji NATO, jaką jest obrona terytorialna. Problem polega na tym, że NATO może tworzyć te plany, ale w ich wdrażaniu polega na wkładzie wojsk z poszczególnych państw. A kiedy przyjrzymy się bliżej temu, co zostało obiecane NATO, a następnie porównamy to z tym, co jest faktycznie dostępne, w niektórych przypadkach wyniki są bardzo niepokojące. Np. Wielka Brytania obiecała więcej niż dywizję, ale nie jest w stanie zapewnić niczego takiego i mało prawdopodobne, by była w stanie to spełnić przed końcem dekady” - zwrócił uwagę.

Jak dodał, szczególnym wyzwaniem dla NATO jest potencjalne ograniczenie zaangażowania USA w obronę Europy, zwłaszcza jeśli wybory wygrałby Donald Trump. „Wyzwanie związane ze zmianą nastawienia w USA jest potencjalnie egzystencjalne dla NATO. Trump wyraźnie dał do zrozumienia, że podważy gwarancję zbiorowej obrony, która stanowi cały sens istnienia NATO. Ale nawet bez Trumpa postawa Białego Domu widoczna w kontekście wojny na Ukrainie powinna stanowić bardzo niepokojący materiał do przemyśleń dla tych krajów, które polegają na wsparciu USA w przypadku rosyjskiej agresji, ponieważ wsparcie dla Ukrainy było bardzo nieśmiałe i zostało ograniczone w zakresie użycia broni dostarczonej przez Stany Zjednoczone. Jest to powód do niepokoju, niezależnie od tego, czy Donald Trump powróci do Białego Domu” - zauważył.

Giles pisze w książce, że Rosja ma świadomość, iż nie wygra wojny z Zachodem ani militarnie, ani gospodarczo, ale może ją wygrać politycznie. Co więcej, uważa, że prawdopodobieństwo takie się zwiększa. „Sugestia, że Rosja mogłaby postawić NATO przed wyzwaniem, któremu towarzyszyłyby groźby nuklearne, co skłoniłoby NATO do wycofania się i zaniechania ochrony jednego z najbardziej narażonych członków, jest czymś, co było bardzo powszechne na początku poprzedniej dekady po zajęciu Krymu, a teraz powraca ze względu na wątpliwości co do zaangażowania Stanów Zjednoczonych w zapewnienie, że Rosja poniesie druzgocące konsekwencje, jeśli zaatakuje państwo członkowskie NATO” - ocenił.

Zapytany, czy Europa może się obronić przed Rosją, Giles odparł, że nie ma wątpliwości, że może, ale pytanie jest, czy będzie się bronić. „Jeśli Europa jako całość, chcąc zachować sposób życia, który uważa za oczywisty, zainwestuje w obronę i bezpieczeństwo w takim stopniu, że Rosja będzie wiedziała, że nie może zaatakować, a jeśli spróbuje to zrobić, konsekwencje będą druzgocące, to będziemy nadal żyć w pokoju. Z drugiej strony, jeśli Stany Zjednoczone, niezależnie, kto będzie następnym prezydentem, zdecydują, że chcą ograniczyć wsparcie dla europejskiej obrony, czy to z wewnętrznych powodów politycznych, czy też z racji skupienia się na Chinach, a kraje takie jak Francja, Niemcy, Wielka Brytania nie pójdą za przykładem Polski, Finlandii i państw pierwszej linii i nie wzmocnią swojej obrony, to będzie to otwarte zaproszenie dla Rosji, aby podążała dalej ścieżką odbudowy imperium, a to naraża nas wszystkich na ryzyko” - wyjaśnił.

„Jedną z rzeczy, na które chcę zwrócić uwagę w książce, wskazując na to, co robi Polska, jest przekonanie, że pilna potrzeba budowania obronności jest ważniejsza niż przestrzeganie zasad finansowych i fiskalnych w czasie pokoju, ponieważ koszt braku inwestycji może być egzystencjalny. Jest to lekcja, która jak dotąd nie dotarła do wielu krajów położonych dalej na Zachód” – podkreślił ekspert.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

gn/