Bułgaria od prawie dwóch tygodni walczy z falami pożarów, w których spłonęły dziesiątki hektarów lasów, setki domów w południowo-wschodniej, środkowej i południowo-zachodniej części kraju.
Ludziom, którym spłonęły domy, rząd postanowił udzielić w trybie pilnym po 1500 lewów (750 euro) zapomogi, jednak nie ustalono na podstawie jakich dokumentów i według jakich kryteriów można je otrzymać. Krytykowana jest też śmiesznie niska wysokość zapomogi - informują media.
Władze są oskarżane o zignorowanie zagrożenia pożarowego i spóźnione, chaotyczne działania podczas akcji ratowniczej. Zdesperowani ludzie domagają się wyjaśnień dlaczego nie zostali uprzedzeni o niebezpiecznej sytuacji i kto pokryje koszt odbudowy ich domów oraz zabudowań gospodarczych. Pytają dlaczego jedynym ostrzeżeniem przed pożarem okazał się cerkiewny dzwon, dlaczego brakowało wody i łączności komórkowej, a straż pożarna przybyła z opóźnieniem.
Najpoważniejszy od 35 lat kryzys polityczny
Prezydent Rumen Radew zaapelował, by nie "upolityczniać" problemu. Media zestawiają ten apel z informacjami o premierze, szefach MSW i straży pożarnej przekazujących sprzeczne dane o działaniach służb i pomocy dla pogorzelców. Jeden z liderów tureckiego Ruchu na rzecz Praw i Swobód uroczyście obiecał dwóm mieszkańcom wioski nowe domy, które w praktyce okazały się kontenerami.
W komentarzach mediów przebija dominuje rozgoryczenie i pesymizm, ponieważ chaotyczna walka z klęską żywiołową staje się dopełnieniem obrazu najpoważniejszego od 35 lat kryzysu politycznego. Bułgaria nie ma stabilnego rządu i zbliżają się siódme z kolei przedterminowe wybory parlamentarne.
Z Sofii Ewgenia Manołowa (PAP)
nl/