"To były puzzle. Albo nawet gorzej: to, co zastaliśmy po Macierewiczu, to widok, jakby do pokoju pełnego dokumentów ktoś wrzucił granat i jeszcze dostawił wiatraki, żeby strzępy po eksplozji były w totalnym chaosie" – mówi "Newsweekowi" osoba, która uczestniczyła w sporządzaniu raportu MON na temat działalności podkomisji smoleńskiej, którą kierował Macierewicz. Jak dodaje, "to nie przypadek, ale metoda Macierewicza, żeby trudno było się w tym wszystkim odnaleźć".
Tygodnik podkreśla, że pierwsze dwa-trzy miesiące to było gromadzenie i porządkowanie materiałów pozostawionych przez podkomisję. Zespołowi szefuje płk pil. Leszek Błach. "Eksperci przeanalizowali 180 tys. stron różnego rodzaju dokumentów i pięć terabajtów danych zgromadzonych na serwerach podkomisji" – usłyszał tygodnik od osoby zaangażowanej w te prace.
"Newsweek" przypomina, że raport MON ma być opublikowany w ciągu najbliższych dwóch-trzech tygodni. Ma liczyć ok. tysiąca stron.
"Zespół pracował przez dziewięć miesięcy. Raport będzie zawierał tezy i dowody na każdą z nich. Wszystko zaprezentujemy publicznie. Uważam, że to jedno z najważniejszych zadań państwa polskiego, aby sprawa podkomisji i samego Macierewicza została rozliczona do spodu. W raporcie będą fakty i dowody, czyli zupełnie odwrotnie niż w raportach Macierewicza. A potem to już prokuratura będzie decydować o stawianiu zarzutów. Wspólnie z zespołem specjalistów rozliczymy Macierewicza" – mówi wiceminister obrony narodowej Cezary Tomczyk (PO).
Według tygodnika, w ślad za raportem MON mają się pojawić zawiadomienia do prokuratury. "Na pewno będą dotyczyć Macierewicza, a być może też jego następcy w fotelu szefa MON Mariusza Błaszczaka. Dlaczego? On bowiem co roku na nowo powoływał podkomisję, choć część jej członków alarmowała, że to folwark Macierewicza. Błaszczak nic z tym nie robił" - czytamy. (PAP)
dap/ jra/ pap/