Damian Kocur o "Pod wulkanem": nie zrobiłem filmu po to, żeby mieć nominację do Oscara

2024-09-25 14:10 aktualizacja: 2024-09-26, 11:53
Damian Kocur na gali otwarcia 49. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Fot. PAP/Adam Warżawa
Damian Kocur na gali otwarcia 49. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Fot. PAP/Adam Warżawa
O wywołanych wojną napięciach w ukraińskiej rodzinie opowiada Damian Kocur w "Pod wulkanem", pokazanym podczas 49. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. "Dla mnie kino jest o relacjach. Nie da się zrobić uczciwego filmu, jeśli podchodzi się do tego w sposób stricte zawodowy" – powiedział reżyser.

Minęły dwa lata odkąd za swoją pierwszą pełnometrażową fabułę "Chleb i sól" Damian Kocur otrzymał w Gdyni nagrody dziennikarzy, jury młodzieżowego i Polskiej Federacji Dyskusyjnych Klubów Filmowych. Teraz twórca powraca do konkursu głównego Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych z kolejnym na wskroś realistycznym, wiarygodnym emocjonalnie obrazem. W "Pod wulkanem" przybliża historię ukraińskiej, patchworkowej rodziny spędzającej wakacje na Teneryfie. Urlop Kovalenków powoli dobiega końca. Przybywszy na lotnisko, dowiadują się, że ich lot powrotny do Kijowa został odwołany z powodu inwazji Rosji na Ukrainę. Rodzina wraca do hotelu, nie wiedząc, kiedy będzie możliwy powrót do kraju. Próbują dodzwonić się do swoich krewnych, lecz początkowo w ogóle nie jest to możliwe. Nagle rajski krajobraz Wysp Kanaryjskich staje się potrzaskiem, z którego nie sposób się wydostać. Między Romanem i jego partnerką Anastasiią dochodzi do spięć. Szesnastoletnia Sofiia i jej młodszy brat Fedir są świadkami ich kłótni. U każdego z bohaterów strach o najbliższych i przyjaciół przeplata się z poczuciem winy, że w obliczu tragedii przebywają tysiące kilometrów od domu.

Reżyser, który w "Chlebie i soli" powierzył wszystkie role naturszczykom, tym razem zbudował obsadę zarówno z aktorów profesjonalnych, jak i amatorów. Do współpracy zaprosił Anastasiię Karpienko, Romana Lutskyiego, Sofiię Berezovską i Fedira Pugachova. Jak sam podkreśla, lubi pracować z ludźmi, którzy go interesują i z którymi chętnie spędza czas. Warsztat i doświadczenie aktorskie mają znacznie mniejsze znaczenie. "Dla mnie kino jest o relacjach. Nie da się zrobić dobrego, uczciwego filmu, jeśli podchodzi się do tego w sposób stricte zawodowy. To jest profesja, musimy trzymać się standardów, przepisów BHP i tego wszystkiego, co jest związane w sposób czysto formalny z powstawaniem filmu. Ale nie chciałbym robić filmów w innych warunkach niż robię je teraz. Dzięki zaufaniu Mikołaja i Agnieszki (producentów - PAP) udało nam się wytworzyć pewien rodzaj wspólnej obecności, relacyjności, która spowodowała, że Roman mógł się otworzyć – bo on jako aktor zawodowy też ma swoje blokady – że Sofiia była w stanie pokazać się na ekranie i przestała się siebie w wstydzić. To wszystko jest niezwykle ważne, by film działał. A kino jest dla mnie tylko o emocjach. Nie jest sztuką konceptualną" – powiedział podczas wtorkowej konferencji prasowej w Gdyni.

Polski kandydat do Oscara

W ubiegłym tygodniu "Pod wulkanem" zostało polskim kandydatem do Oscara w kategorii najlepszy pełnometrażowy film międzynarodowy. Twórca przyznał, że z jego perspektywy to "raczej obciążające zadanie niż satysfakcja", bo tę zapewnia mu robienie kina i celebrowanie tego w gronie przyjaciół. "Nie zrobiłem filmu po to, żeby mieć nominację do Oscara. Jeśli mam być szczery, to nie chce mi się teraz jeździć i promować tego filmu, bo to nie jest część mojej pracy jako reżysera. Ja nie jestem od marketingu. Ludzie mają jakieś oczekiwania, chcą, żebym je spełnił. Ja nie jestem od spełniania oczekiwań ludzi. Jestem od robienia rzeczy, które lubię, kocham i w które wierzę. Dla mnie to jest obciążenie. Czy to jest radość? To jest jakiś rodzaj docenienia mojej pracy, ale wydaje mi się, że dla bardzo wielu innych ludzi, którzy pracują przy tym filmie, to większa satysfakcja niż dla mnie" – stwierdził.

Kocur odniósł się także do hejterskich komentarzy internautów zarzucających Komisji Oscarowej, że wybrała opowieść o Ukrainie jako polskiego kandydata do nagrody Amerykańskiej Akademii Filmowej. "Nasłuchałem się już opinii, że jest to ukraińskojęzyczny film, który reprezentuje Polskę. Ludzie, zejdźmy na ziemię. Nie każde kino musi być od razu kinem narodowym. Dlatego wczoraj przed projekcją powiedziałem, że to nie musi być film o Polakach i po polsku, żeby mówił o ludziach. Kino jest językiem uniwersalnym. Nieważne, w jakim języku mówią aktorzy. Ważne jest, kto ten film robi. Reprezentuję Polskę, jestem Polakiem, więc robię polski film. Tę dyskusję w ogóle chciałbym uciąć" – zaznaczył.

Współscenarzystka Marta Konarzewska wspomniała, że Kocur doskonale oddał w tekście emocje obecne w nim samym w obliczu wybuchu wojny w Ukrainie – bezradność i stłamszony gniew. "Damian potrafił się z tym utożsamić i jednocześnie znaleźć dla tego formę. Na początku rozmawialiśmy o samym pomyśle, o tym, jak to zrobić, a potem chodziło o rozpisanie tego na sceny. Dla mnie bardzo ważna była kobieca perspektywa, skupiona na emocjach i relacjach. Bardzo istotnym komponentem tego filmu jest to, że opowiada o rodzinie, rozpadzie wewnątrz rodziny, relacji między matką - choć nie biologiczną - i córką, o kobietach podczas wojny, o tym, co to znaczy mieć rodzinę, a za chwilę jej nie mieć. Co to znaczy być ojcem, matką, córką, młodą dziewczyną" – wyjaśniła.

"Wojna jest tuż obok"

Roman Lutskyi wyraził przekonanie, że ani Ukraińcy ani reżyserzy innych narodowości nie powinni robić filmów o wojnie w Ukrainie zawierających brutalne sceny walki. Jak argumentował, takie obrazy jedynie potęgują traumę ofiar. "Należy zachować szacunek wobec osób, które straciły dom lub kogoś bliskiego. Natomiast opowieść o wojnie wewnątrz rodziny to bardzo dobry film na eksport do tych państw, które uważają, że wojna jest daleko i na pewno ich nie dotknie. Bardzo się mylą, ponieważ już wszystkich dotknęła. "Pod wulkanem" to delikatne przypomnienie, że wojna tak naprawdę jest tuż obok i to nie tylko na froncie, ale wszędzie. Sam też po wybuchu tej wielkiej wojny doświadczyłem zawirowań w mojej rodzinie. Byłem niesamowicie wściekły na najbliższych, że woleli zostać w Ukrainie. Według mnie, powinni wyjechać z kraju, bo inwazja postępuje bardzo szybko. W każdej rodzinie jest taka wojna" – powiedział.

Debiut w roli producentów

Producentami "Pod wulkanem" zostali Mikołaj Lizut i Agnieszka Jastrzębska. Dla obojga dziennikarzy jest to debiut w tej roli. Oboje zaangażowali się w projekt, ponieważ pomysł Kocura głęboko ich poruszył. "Miałem poczucie, że ta krótka nowelka dotyka rzeczy, których sobie nie uświadamiałem - moich głęboko skrywanych lęków związanych z bezpieczeństwem. Ale też Damian kilka razy powiedział coś takiego - i chyba to jest też trafne w moim przypadku - my ten film zrobiliśmy trochę z poczucia winy, z bezradności. To nie są dobre uczucia. Tzn. mam wrażenie, że ten tekst mnie wtedy tak poruszył, bo działa psychoanalitycznie. To nie jest przyjemny proces, ale jest w tym coś ważnego. Mam nadzieję, że Damian i my wszyscy wydobyliśmy to w filmie" – stwierdził Lizut.

Jastrzębska dodała, że Kocur ma "niesamowitą wizję artystyczną". "Od razu intuicyjnie poczułam, że to może być ciekawe. Dostałam treatment, przeczytałam go i byłam pod ogromnym wrażeniem. Zwłaszcza, że byłam świeżo po seansie "Chleba i soli" Damiana, bo to był mniej więcej ten moment, kiedy film trafił do kin. Byłam totalnie porażona jego talentem. Uważam, że w tej chwili w Europie jest bardzo niewielu filmowców, którzy mają swój język, a Damian ma własny język filmowy. To praktycznie niemożliwe do osiągnięcia w dzisiejszym świecie, w którym wszystko już było, wszystko jest cytatem, interpretacją tego, co widzieliśmy" – zwróciła uwagę.

Światowa premiera obrazu odbyła się we wrześniu podczas festiwalu w Toronto. Obecnie "Pod wulkanem" rywalizuje o Złote Lwy podczas 49. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Rozstrzygnięcie konkursu głównego nastąpi w sobotę.

Z Gdyni Daria Porycka (PAP)

dap/ wj/ ał/