PAP: Chińskie i białoruskie wojska przeprowadzają wspólne ćwiczenia wojskowe "Atak Orłów 2024" z zakresu działań antyterrorystycznych w okolicach Brześcia na Białorusi. Manewry mają trwać od 8 do 19 lipca. Co to oznacza?
Prof. Marcin Jacoby: To może być kolejny sygnał, że im bardziej zwieramy szyki - Stany Zjednoczone ze swoimi sojusznikami w Europie, z Japonią czy z Koreą Południową - tym bardziej zmuszamy Chiny, Rosję, Białoruś, Koreę Północną czy Iran do demonstrowania solidarności i współpracy, których by nie było, gdyby nie to, jak się ten świat zmienia z naszej strony.
PAP: Proszę mnie poprawić, jeśli się mylę, ale wydawałoby się, że jeśli chodzi o wojnę na Ukrainie, to Chińczycy trzymali pewien dystans.
M.J.: Oficjalnie Chiny zaznaczały, że są neutralne i że w tej wojnie nie wspierają Rosji, natomiast de facto choć nie wspierają jej militarnie, to mocno pomagają na niwie dyplomatycznej. Już nie raz pokazywały światu, że zrobią wszystko, by Rosja - jeżeli tego konfliktu nie wygra - to na pewno nie przegrałaby go zbyt boleśnie. Żeby nadal była liczącym się państwem na arenie międzynarodowej, jeśli chodzi o politykę, dyplomację, siły, militarne. Możemy więc powiedzieć, że Chiny od samego początku stały po stronie Rosji, utrzymywały natomiast pewnego rodzaju chybotliwą równowagę. Z jednej strony nie chcą zbyt antagonizować tzw. Zachodu, bo mają tam ważne interesy ekonomiczne, a z drugiej strony wspierają dyplomatycznie, politycznie i również ekonomicznie Rosję, by była w stanie ten wysiłek wojenny jakoś unieść i nie paść.
PAP: Po co Chinom Rosja? Żeby równoważyć Stany Zjednoczone?
M.J.: Z wielu powodów. Pierwszy, jaki możemy podać, to ten, że Chiny graniczną z Rosją przez wiele tysięcy kilometrów i jedną z ostatnich rzeczy, które chciałaby widzieć, jest chaos w tak dużym państwie blisko nich. One chcą mieć tam spokój i uważają, że silna władza takiej osoby, jak Władimir Putin, zapewnia stabilność tego państwa.
Poza tym uważają, że to, co obecnie dzieje się, czyli agresja Rosji w Ukrainie, z jednej strony osłabia Moskwę, a to pomaga Chinom w większej aktywności w Azji Centralnej: rozwijają swoją współpracę z takimi państwami jak: Kazachstan czy Uzbekistan, są bardziej aktywne w tym rejonie, który tradycyjnie był pod dużym wpływem Rosji, a teraz to Pekin, w takiej nie bezpośredniej rywalizacji z Rosją wygrywa.
Trzeci wymiar - ekonomiczny: Chiny korzystają na tym konflikcie poprzez zakup tanich surowców energetycznych z Rosji, choć nie chcą być zależne energetycznie od niej, więc nigdy Rosja nie będzie dla nich dominującym eksporterem ropy naftowej, gazu czy węgla, teraz zaś czasowo zwiększyły udział importu z Rosji surowców energetycznych w porównaniu z tym, co było dawniej.
Natomiast najważniejszy jest chyba wymiar polityczny. Chiny bardzo potrzebują Rosji w Radzie Bezpieczeństwa ONZ. Aktywność polityczna Moskwy na niwie międzynarodowej, głównie w różnych agendach ONZ, jest im bardzo na rękę, obydwa państwa ze sobą współpracują. Często jest tak, że podczas głosowań Rosja odgrywa rolę złego policjanta, a Pekin dobrego. Jednak, przede wszystkim, Chiny uważają, że zakończył się już okres dominacji nad światem przez Stany Zjednoczone. Zachód zbudował pewien powojenny porządek świata i teraz nadszedł czas, żeby dać w nim miejsce Chinom. Oczekują, że będą miały takie możliwości decyzyjne, jak inne państwa o zbliżonych wartościach gospodarek – przecież to Chiny są drugą gospodarką na świecie, więc chcą mieć więcej do powiedzenia, mieć swoje przełożenie na takie organizacje jak Światowa Organizacja Handlu, ONZ, Bank Światowy, Międzynarodowy Fundusz Walutowy, gdzie - oczywiście - nie są dopuszczane do najważniejszych decyzji, głównie przez Stany Zjednoczone. Dlatego Pekin wychodzi z założenia, że skoro nie da się zmienić tych organizacji stworzonych przez Amerykanów po wojnie, to należy tworzyć alternatywne i zapraszać do nich państwa, które będą podzielały chińskie spojrzenie na świat. Takim państwem jest oczywiście Rosja, Białoruś mniej może, ale i tak dostają ją w pakiecie.
PAP: Co oznacza dla nas obecność wojsk chińskich przy polsko-białoruskiej granicy?
M.J.: Pewnie musimy się przyzwyczaić do tego, że coraz wyraźniejsze będą dwa bloki - zachodni, skupiony wokół Stanów Zjednoczonych i konkurencyjny do niego, skupiony wokół Chin. Tak samo, jak trzeba przywyknąć do tego, że Chiny będą coraz bardziej aktywne na forum międzynarodowym, również militarnie, tak jak aktywne są Stany Zjednoczone. Proszę spojrzeć - nie dziwi nas w ogóle, że non stop odbywają się amerykańskie manewry tuż pod nosem Korei Północnej, ani to, że amerykańscy żołnierze są wszędzie na świecie. Chińczycy na pewno nie będą tak aktywni, jak Amerykanie, ale będziemy ich częściej oglądać w różnych miejscach na kuli ziemskiej, już organizują coraz więcej manewrów, także na Pacyfiku. Uważam jednak, że nie powinniśmy się bać, że Chiny nam, Polakom, w jakikolwiek sposób militarnie zagrażają, nie sądzę, żeby miały takie plany.
PAP: Co w tej skomplikowanej sytuacji geopolitycznej będzie z Tajwanem?
M.J.: Tajwan jest bardzo złożoną łamigłówką polityczną, historyczną, dyplomatyczną. Politycy na Tajwanie robią wszystko, żeby utrzymać bezpieczne status quo, czyli de facto niezależność i niepodległość demokratycznej wyspy, m.in. poprzez oparcie się na Stanach Zjednoczonych, a jednocześnie utrzymywać w miarę poprawne relacje z Chinami. Chiny oczywiście dążą do tego, żeby Tajwan wchłonąć i od 1949 roku o tym mówią. Uważam, że bardzo mało prawdopodobna jest jakakolwiek inwazja chińska na tę wyspę. Wydaje mi się, że Pekin będzie wykorzystywać inne narzędzia, by zwiększyć wpływ na społeczeństwo tajwańskie z nadzieją, że po iluś tam latach uda mu się w miarę bezboleśnie przyłączyć Tajwan do Chińskiej Republiki Ludowej. Oczywiście nam się dziś wydaje to bardzo mało prawdopodobne biorąc pod uwagę to, jak się zmienia społeczeństwo tajwańskie, jak się dystansuje od wielkiego sąsiada.
PAP: Wyklucza pan militarne zaangażowanie się Chin w konflikt z Tajwanem czy otwartą pomoc Rosjanom na Ukrainie?
M.J.: Wykluczać nie możemy niczego, ale wydaje mi się, że jest bardzo mało prawdopodobne, żeby Chińczycy porwali się na atak. Mam nadzieję, że do tego nigdy nie dojdzie. Uważam także, że będą robić wszystko, żeby nie angażować się aktywnie w konflikt w Ukrainie, natomiast na pewno nadal będą Rosję wspierać ekonomicznie.
PAP: Ten konflikt może więc jeszcze długo potrwać.
M.J.: Niestety, po obu jego stronach niektórym siłom politycznym nie zależy, żeby go szybko zakończyć, więc - na nieszczęście Ukrainy - ten konflikt będzie się przedłużał i nie wiadomo, czy Kijów będzie w stanie wytrzymać tak długą i wyczerpującą krwawą wojnę z dużo silniejszym wrogiem, który nie martwi się stratami wojennymi na froncie. Straty ludzkie nie są dla Moskwy wielkim problem, a Ukraina, mimo że jest dużym państwem, ma dużo bardziej ograniczone zasoby.
PAP: W jaki sposób wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych mogą się przełożyć na obecną sytuację geopolityczną?
M.J.: Poważny, gdyż jeżeli wygra kandydat republikański, czyli Donald Trump, może zechcieć przeorientować amerykańską politykę w regionie i być może będzie chciał wycofać się z dużego, militarnego zaangażowania w różnych częściach świata. Może to stworzyć większą przestrzeń dla Chin, z którymi Trump być może będzie chciał rozpocząć nową rundę negocjacji gospodarczych dotyczących porozumienia, które dla Stanów Zjednoczonych będzie korzystne, a już niekoniecznie dla Europy. W ogóle Trump jest dużą zagadką – wiadomo, że wraz z jego prezydenturą nastąpią zmiany, nie wiadomo tylko czy pozytywne, czy negatywne. Tym, co najbardziej niepokoi analityków jest to, że po prostu nie wiadomo, co Trump zrobi. Stanowi to czynnik destabilizacji polityki amerykańskiej i wszyscy próbują się teraz na to przygotować i jakoś uładzić to, co jeszcze teraz można, zanim poznamy wyniki wyborów.
Rozmawiała: Mira Suchodolska (PAP)
Autorka: Mira Suchodolska
pp/