Ekspert: nie ma poparcia Waszyngtonu dla dużej wojny na Bliskim Wschodzie

2024-07-29 20:18 aktualizacja: 2024-07-30, 09:11
Biały Dom. Fot. PAP/EPA/SHAWN THEW
Biały Dom. Fot. PAP/EPA/SHAWN THEW
Zdaniem Marka Matusiaka z Ośrodka Studiów Wschodnich, odpowiedź Izraela na sobotni atak przypisywany Hezbollahowi może przybrać większą skalę. Analityk zwrócił uwagę, że wśród Izraelczyków brakuje poparcia dla otwarcia kolejnego frontu; dużej wojny na Bliskim Wschodzie nie chcą też Stany Zjednoczone.

W sobotę w wyniku ataku rakietowego na miasto Madżdal Szams, położone na okupowanych przez Izrael Wzgórzach Golan, zginęło 12 druzyjskich dzieci i nastolatków. Władze w Jerozolimie obwiniają o ostrzał wspierany przez Iran Hezbollah, który kontroluje południowy Liban i regularnie atakuje stamtąd północ Izraela. Hezbollah odrzuca odpowiedzialność za tę operację. Przedstawiciele izraelskiego rządu i wojska zapowiedzieli odwet na Hezbollahu, podkreślając, że reakcja będzie mocniejsza niż poprzednie. Jednocześnie celem Izraela nie jest wywołanie otwartej wojny w regionie - przekazali urzędnicy, cytowani w poniedziałek przez agencję Reutera.

Koordynator projektu „Izrael-Europa” w OSW powołał się na statystyki, według których od początku wojny w Strefie Gazy w październiku ub.r. doszło do ponad 7 tys. ataków z obydwu stron libańsko-izraelskiej granicy, przy czym - choć to Hezbollah zaczął strzelać - zdecydowana większość ataków wyszła ze strony Izraela w stronę Libanu i Hezbollahu.

Ekspert zwrócił uwagę, że Druzowie są osobną grupą etnokonfesyjną. "Nie ma jasności, jaka część ofiar ataku była obywatelami Izraela, bo znaczna część Druzów uważa się za Syryjczyków. To zostało podchwycone przez Izrael jako atak na obywateli Izraela. Ponieważ doszło do śmierci dzieci, Izrael może to wykorzystać jako casus belli (pretekst do wojny-PAP)” - zaznaczył Matusiak.

Jak ocenił, istnieje duże prawdopodobieństwo, że Izrael postanowi odpowiedzieć na atak na znacznie większą skalę, ale trudno wyrokować, czy dojdzie do zaostrzenia się konfliktu.

"Izrael prowadzi wojnę w Strefie Gazy od października i jest to najdłuższa wojna w jego historii od 1948 roku. To powoduje wyczerpanie jednostek, zużycie amunicji, ponadto znaczna część społeczeństwa chciałaby, by ta wojna się zakończyła" - wskazał ekspert. Podkreślił też, że Amerykanie nie chcą dużej wojny na Bliskim Wschodzie, w związku z czym Izrael nie ma w tej sprawie zupełnie wolnej ręki.

Analityk zaznaczył, że w Izraelu jest pewna frakcja stojąca na stanowisku, że wojna z Hezbollahem jest prędzej czy później nieunikniona, a teraz, kiedy Stany Zjednoczone są zajęte kampanią wyborczą, byłby na to dogodny moment. Dodał, że eskalacja konfliktu byłaby jednak dla Izraelczyków ryzykowna, bo Hezbollah jest znacznie poważniejszą siłą militarną niż Hamas.

"Wiele wskazuje na to, że może nastąpić eskalacja, natomiast po stronie Izraela występuje wiele ograniczeń i przeciwskazań. Jakaś odpowiedź Izraela pewnie nastąpi, ale czy będzie wielka wojna, trudno stwierdzić" - powiedział PAP Matusiak.

Z drugiej strony – przyznał ekspert - premier Izraela, Benjamin Netanjahu może chcieć ze względów politycznych i wizerunkowych otworzyć nowy front, bo trudno mu będzie zakończyć wojnę w Gazie spektakularnym zwycięstwem.

Od października 2023 roku, czyli początku wojny Izraela z palestyńskim ugrupowaniem terrorystycznym Hamas, Hezbollah prowadzi regularne ostrzały rakietowe północnego Izraela w geście solidarności z palestyńską organizacją. Z terenów przygranicznych obu państw ewakuowano dziesiątki tysięcy cywilów.

Prowadzone od dekad potyczki między Hezbollahem a Izraelem są uznawane za zastępczą formę konfliktu irańsko-izraelskiego.(PAP)

ał/