Policyjne związki zawodowe złożyły do Sejmu petycję, w której domagają się, aby także broń czarnoprochową objąć kontrolą i aby na jej posiadanie trzeba było mieć pozwolenie – dziś takich wymogów nie ma.
"W naszym kraju broni czarnoprochowej może być już ponad 500 000 sztuk. Jak pokazały tragiczne przypadki ostatnich kilku lat, jest ona coraz częściej wykorzystywana przez środowiska przestępcze, osoby z zaburzeniami. Niestety jej ofiarami stają się również policjanci, którzy jadąc na interwencję, w policyjnych systemach nie widzą, że dana osoba może posiadać właśnie taką jednostkę broni" – czytamy w petycji NSZZ Policjantów.
Ich stanowisko wywołało dyskusję, gdyż niektóre środowiska się z nim definitywnie nie zgadzają.
Zdaniem Andrzeja Idzikowskiego, b. policjanta, instruktora strzeleckiego, w Polsce nie mamy społecznego problemu z bronią czarnoprochową. Związkowcy policyjni z kolei argumentują, że w ostatnich latach doszło do pięciu incydentów, w których ofiarami "czarnoprochowców" padli policjanci. Trzech zostało zranionych, a dwóch poniosło śmierć – w tym przypadku chodzi o funkcjonariuszy, którzy nie przeszukali podejrzanego, którego później wsadzili do radiowozu.
"W mojej ocenie problemu z żadną legalnie posiadaną bronią w Polsce w ogóle nie mamy" – podkreślił Idzikowski. Dodał, że jeśli następuje takie zdarzenie to, oczywiście, za każdym razem jest to ogromna tragedia, ale w wypadkach samochodowych ginie o wiele więcej ludzi (tylko do końca września br. śmierć poniosło w nich 1400 osób), natomiast biorąc pod uwagę, że w obrocie legalnym, podlegającym rejestracji, jest ok. 1 miliona sztuk broni, a zdarzeń z jej użyciem (także tej posiadanej nielegalnie) jest średnio pięć rocznie, wg. Idzikowskiego, jest to "skala na poziomie porażeń piorunem".
"To nie jest taka skala, która by w jakiś sposób wymuszała na ustawodawcy, żeby podjął temat regulacji broni czarnoprochowej. Zgodnie z teorią demokratycznego państwa prawa, każdy zakaz, ograniczenie czy restrykcja, musi wynikać z rzeczywistej i ważnej potrzeby społecznej" – zaznaczył.
Poza tym, jak wskazał rozmówca PAP, byłby potężny problem, żeby takie regulacje i pozwolenia wprowadzić. Po pierwsze, nie wiadomo, ile tej broni czarnoprochowej jest. Poza tym znajduje się ona – ta zabytkowa (sprzed 1885 roku) zarówno w rękach kolekcjonerów, jak i – jej współczesne repliki – w rękach hobbystów. Przy czym, do tej pory, na żadną z nich nie były potrzebne pozwolenia, więc krąży sobie w wolnym obrocie, sprzedawana z rąk do rąk, można ją nabyć w sklepie albo zamówić przez internet.
Potencjalne rozwiązania
Jak podał Andrzej Idzikowski, aby uregulować kwestię broni czarnoprochowej, na stole leży kilka rozwiązań. To np. zdelegalizowanie broni czarnoprochowej i zarządzenie jej konfiskaty. "Ale trzeba wziąć pod uwagę, że znaczna część tej broni to zabytki, pamiątki, które stanowią Skarb Narodowy" – zaznaczył Idzikowski.
Dodał, że są wśród nich egzemplarze, które kosztują ogromne pieniądze, a jednocześnie przedstawiają potężną wartość historyczną.
"I co byśmy mieli z tą bronią zrobić? Jeżeli doprowadzilibyśmy do jej trwałego uszkodzenia, np. poprzez pozbawienie jej cech użytkowych, zniszczylibyśmy zabytki, a ich właścicielom należałyby się odszkodowania" – zauważył b. policjant.
Dodał, że gdyby tę całą broń – kupowaną dotąd legalnie – en masse - zalegalizować, to trzeba wziąć pod uwagę, że pośród jej właścicieli są zapewne także osoby, które miały konflikt z prawem, mają wyroki.
"To zaś by oznaczało, że w majestacie prawa legalizujemy broń przestępcom" – podkreślił instruktor strzelectwa.
Kolejny problem, na jaki wskazał, to skuteczność w egzekwowaniu nowych przepisów. "Obawiam się, że część posiadaczy takiej broni schowałaby ją w swoich domach i nie paliła się do tego, żeby ją legalizować" – powiedział Idzikowski.
Jak zauważył, jedni z tego powodu, że nie chcieliby sobie zawracać głowy formalnościami, a inni, bo z policją im nie po drodze.
"Wydaje mi się, że rządzący powinni z uwagą wczytać się w petycję policyjnych związków, a potem zastanowić, czy wprowadzenie postulowanych rozwiązań nie wprowadziłoby większego bałaganu i nie postawiłoby pod znakiem zapytania sprawczości państwa" – stwierdził.
Dodał także, że policyjne związki zawodowe powinny zająć się istotnymi problemami trapiącymi formację, jak chociażby "wynagrodzenia, warunki pracy, wakaty czy jakość funkcjonariuszy przyjmowanych do służby".
Zdaniem Andrzeja Idzikowskiego, takie petycje są absurdalne. "Niedaleko mojego domu, podczas awantury domowej, jeden pan uciął drugiemu dłoń za pomocą piły łańcuchowej. A znajomą policjantkę, kiedy poszła na interwencję, właściciel lokalu uderzył siekierą w głowę, dziewczyna jest w śpiączce" – podał przykłady i zapytał, czy ktoś z tych powodów będzie chciał zdelegalizować piły łańcuchowe i siekiery.
"Trudno w tym miejscu nie wspomnieć o nożach, a szczególnie dużych nożach kuchennych, które jako narzędzie służące do ataku od wielu dekad wiodą prym w policyjnych statystykach" - stwierdził.
Idzikowski podkreślił, że mieszkając w takim kraju jak Polska, gdzie za wschodnią granicą toczy się wojna, powinniśmy zmienić tok myślenia i zastanowić się, w jaki sposób nauczyć społeczeństwo samoobrony. Nasze położenie geograficzne i doświadczenia historyczne wielkiego wyboru nam nie pozostawiają. Coś, "co jeszcze trzy lata temu wydawałoby się nierealne, dzieje się na naszych oczach tuż za granicą" - podkreślił.
"Dzieci teraz się uczą strzelania i obsługi broni, ale jest duża grupa dorosłych, którzy nigdy nie mieli ku temu okazji" – wskazał. I dodał, że każdy obywatel RP, który zostanie przeszkolony z użycia broni palnej, wzmacnia jej potencjał obronny.
Jednocześnie zauważył, że nie ma potrzeby "rozluźniania" obecnie obowiązujących przepisów dotyczących posiadania broni. "W mojej ocenie jesteśmy Teksasem Europy. Możliwość dostępu i zakres różnych rodzajów broni jest tak szeroki, że zdecydowana część Europy może nam zazdrościć" - podkreślił.
Jednak jego policyjny kolega, mł. insp. policji w stanie spoczynku, ekspert kryminalistyki Robert Duchnowski, ma na ten temat nieco inne zdanie. Uważa, że karniści poradzą sobie z napisaniem odpowiednich przepisów, ale nawet biorąc sprawę "na chłopski rozum", można wyobrazić sobie wprowadzenie przepisów przejściowych, które pozwalałyby na czasowe zezwolenia na posiadanie czarnoprochowców, a po jakimś czasie wprowadzenie rygoru konieczności badań dla właścicieli tego typu broni.
"Konieczny byłby wywiad środowiskowy, żeby sprawdzić, czy właściciele czarnoprochowców są odpowiedzialni, i nie chodzi tu tyko o kartotekę, bo może ktoś, kto miał wyrok, się zresocjalizował, a ten, kto ma czystą kartę, stwarza problemy" – wskazał.
Robert Duchnowski, zapytany przez PAP o to, czy wprowadzenie konieczności posiadania zezwoleń na broń czarnoprochową nie będzie fikcją, odparł, że należy spojrzeć na to w sposób zdroworozsądkowy. Bo z jednej strony każde narzędzie, np. nóż kuchenny, może posłużyć do pozbawienia kogoś życia, ale nie sposób zabronić używania noży.
Natomiast broń czarnoprochowa jest bronią palną, która – zwłaszcza jej współczesne repliki – mają co najmniej taką samą siłę rażenia i celność, jak jej współczesne odpowiedniki.
"Obawiam się, że za chwilę będziemy mieli takie sytuacje, jak w amerykańskich szkołach, w których giną ludzie, postrzeleni z broni bez zezwolenia" – podkreślił Robert Duchnowski.
Poza tym, jak zauważył, broń palna powinna być przetrzymywana w warunkach bezpiecznych, określonych ustawą, a jej rejestracja daje uprawnionym organom możliwość kontroli, czy wszystko jest w porządku.
Opinia prawnika
Poproszony przez PAP o opinię na temat "czarnoprochowców" mec. Konrad Godlewski zauważył, że zgodnie z ustawą o broni i amunicji, narzędziami i urządzeniami, których używanie może zagrażać życiu lub zdrowiu są m.in. nunczaka oraz pałki wykonane z drewna lub innego ciężkiego i twardego materiału, imitujące kij bejsbolowy.
Wskazał, że zgodnie z art. 9 ust. 3 ustawy o broni i amunicji ww. przedmioty można posiadać na podstawie pozwolenia na broń wydanego przez właściwego ze względu na miejsce stałego pobytu zainteresowanej osoby lub siedzibę zainteresowanego podmiotu komendanta powiatowego policji, a w przypadku żołnierzy zawodowych – na podstawie pozwolenia wydanego przez właściwego komendanta oddziału Żandarmerii Wojskowej.
Mec. Godlewski zadał pytanie, czy w Polsce mamy realne możliwości, aby skutecznie i szybko weryfikować przypadki naruszenia przedstawionych norm prawnych?
"Przy obecnych problemach kadrowych w policji oraz bardzo znacznym obciążeniu sądów osobiście w to wątpię" – zaznaczył.
Zwrócił jednocześnie uwagę na to, że odpowiednie służby, a za nimi wymiar sprawiedliwości, niekoniecznie są gotowe na wprowadzenie nowych obostrzeń związanych z wprowadzeniem zezwolenia na broń czarnoprochową.
"Nic tak nie podkopuje szacunku dla prawa, jak późniejszy brak możliwości jego wyegzekwowania" – podkreślił mec. Konrad Godlewski.
Jego zdaniem, taki przepis staje się martwy i ostatecznie zamiast pomóc - szkodzi. "Być może rozwiązania zaistniałego problemu nie powinno się szukać w tworzeniu kolejnych kazuistycznych przepisów dotyczących danego rodzaju broni, a dokładnym wsłuchaniu się w głos suwerena w zakresie dostępu do broni" – podkreślił. Zauważył, że na przestrzeni ostatnich kilku lat ta opinia się zmienia.
"Zawsze podkreślam, że bandyta broń zdobędzie zawsze bez względu na istniejące zakazy" – ocenił mec. Godlewski.
Mira Suchodolska (PAP)
grg/