Ekspert: twierdzenie, że Zachód chce zająć część Białorusi, to stały punkt propagandy Łukaszenki
Przed „wyborami prezydenckimi” białoruski reżim odgrzewa narrację, że Zachód z Polską na czele chce zająć część Białorusi. Jakub Biernat z Biełsatu powiedział PAP, że to popularna narracja propagandy Mińska.

W najbliższą niedzielę na Białorusi odbędą się „wybory prezydenckie”, które zapewnią kolejną kadencję Aleksandrowi Łukaszence. Wydarzenie to poprzedza intensywne rozpowszechnianie przez białoruskie media i samego Łukaszenkę fałszywych informacji mających na celu wywołanie strachu przed rzekomym apetytem Zachodu na przygraniczne tereny Białorusi.
„Jedną z najmocniej eksploatowanych na Białorusi antypolskich narracji przed 'wyborami' jest rzekomy polski plan napaści na Białoruś i zajęcie Grodna. Ostatnio na ten temat wypowiedział się sekretarz Rady Bezpieczeństwa Białorusi Aleksandr Walfowicz, który stwierdził, że Zachód szykuje się do zajęcia zachodnich terenów Białorusi, by wprowadzić tam tzw. siły pokojowe” – tłumaczył w rozmowie z PAP Jakub Biernat.
Dodał, że Łukaszenka z kolei powiedział, że "w Polsce przygotowywane są oddziały z białoruskiej opozycji". Jak zaznaczył Biernat, Łukaszenka powiedział to w takim kontekście, że "w razie napaści Rosja nie będzie stała z boku". Zdaniem eksperta tego typu narracja ma wywołać zaniepokojenie społeczeństwa.
Przypomniał, że ta nitka propagandowa jest już pewną stałą w przekazie Łukaszenki i jego środowiska, zwłaszcza że na granicy polsko-białoruskiej „wciąż sporo się dzieje”. Jak zauważył Biernat, „motyw ten nieprzypadkowo wypłynął przed wyborami". "I rzecz nie dotyczy wyłącznie Polski czy Zachodu, ponieważ tego typu komunikaty mają też zwrócić uwagę Moskwy na to, że Białoruś z jednej strony jest zagrożona a z drugiej – jako kraj związkowy – jest 'tarczą' przed zakusami z zewnątrz. Należy więc dawać jej więcej pieniędzy i sprzętu, by mogła dalej pełnić swoją funkcję” - zaznaczył.
Dziennikarz zwrócił uwagę, że w trakcie ostatnich „wyborów” na Białorusi też posłużono się antypolską narracją.
„W 2020 r., kiedy zaczęły się protesty obejmujące nie tylko Mińsk, ale i inne miasta, Łukaszenka twierdził, że Polacy chcą zająć Grodno, że w mieście są masowo wywieszane polskie flagi. Zdementował to będący wtedy jeszcze na wolności Andrzej Poczobut, który pochodzi z Grodna. Poczobut obszedł miasto i znalazł jedną flagę polską na budynku Domu Polskiego. Co nie przeszkodziło Łukaszence zarządzić manewrów pod granicą i postawić na nogi wojsko w celu 'obrony Grodna'” – zauważył Biernat.
Ekspert, odnosząc się do spodziewanej blokady internetu podczas niedzielnych „wyborów”, przypomniał jak wyglądała ta kwestia podczas tych poprzednich.
„W 2020 r. byłem na Białorusi i wtedy wyłączono internet w Mińsku; były też problemy z połączeniami telefonicznymi. Internet zablokowano po tym, jak tysiące ludzi wyszły na ulice. Tym razem władza białoruska się zabezpiecza zawczasu i będzie wyłączać internet wcześniej” – wyjaśnił rozmówca PAP.
Ekspert odniósł się też do kwestii obecności podczas „wyborów” zagranicznych obserwatorów zaproszonych przez Białoruś. Do Mińska mają się udać trzej politycy szwajcarscy, jak również obywatel Polski – Krzysztof Tołwiński, lider niszowej partii Front. Wśród szwajcarskich „obserwatorów”, jak podał portal Blick.ch, znalazł się m.in. założyciel Stowarzyszenia Przyjaźni Rosyjsko-Szwajcarskiej (VRSF), Wilhelm Wyss.
„Żaden poważny obserwator międzynarodowy nie pojedzie teraz na Białoruś; nie będzie nikogo z OBWE. Obecność pewnych ludzi w Mińsku zostanie wykorzystana przez Łukaszenkę do legitymizacji 'wyborów'. Będą zapraszani do białoruskiej telewizji, by powiedzieć, że 'wszystko odbyło się bez naruszeń, a Białoruś jest wzorem demokracji'. Co zaś się tyczy Krzysztofa Tołwińskiego, to regularnie jeździ na Białoruś i udziela się w tamtejszych mediach. Ostatnio pochwalił się odebraniem akredytacji przyznanej mu przez ambasadę Białorusi w Warszawie” – podkreślił ekspert.
Jak podkreślił Biernat, trudno oszacować, na ile społeczeństwo białoruskie jest podatne na tego typu propagandę, ponieważ na Białorusi „nie ma mowy o niezależnych badaniach opinii publicznej”, a „sami Białorusini z wiadomych przyczyn nie mówią otwarcie o swoich sympatiach politycznych”.
„Chatham House zrobił ostatnio sondaż na temat tego, ile osób na Białorusi popiera Rosję w wojnie z Ukrainą i wyszło, że ok. 30 proc. popiera, więc można założyć, że jest to ta grupa, która jest najbardziej podatna na białoruską i rosyjską propagandę i ją chłonie” – podsumował Biernat. (PAP)
odh/ amac/ grg/