W środę w Mińsku rozpoczął się VII Ogólnobiałoruski Zjazd Ludowy, a propagandowe media entuzjastycznie poinformowały, że w głosowaniu delegatów Łukaszenka został "wybrany" na przewodniczącego tego gremium.
"Zjazd Ludowy w obecnej sytuacji politycznej jest dla Łukaszenki zbędną strukturą, piątym kołem u wozu" – przyznał w rozmowie z PAP politolog Waler Karbalewicz.
"Ten twór miał być instrumentem stopniowego transferu władzy w czasie, gdy Moskwa naciskała na odsunięcie Łukaszenki (po sfałszowanych wyborach i masowych protestach 2020 roku - PAP). Miał on być mechanizmem zabezpieczającym – Łukaszenka z jego pomocą miał kontrolować przekazanie władzy i swojego następcę" – przypomniał Karbalewicz.
Wobec nacisków Kremla na zmiany polityczne, Mińsk zaplanował "reformę konstytucyjną", w której Zjazd – istniejący już wcześniej jako "ludowa" platforma poparcia Łukaszenki – został organem konstytucyjnym i otrzymał szerokie prerogatywy. Wśród nich znalazły się m.in. inicjowanie zmian konstytucji, potwierdzanie legalności wyborów, ogłoszenie stanu wyjątkowego czy nawet usunięcie głowy państwa ze stanowiska.
"Potem jednak sytuacja się zmieniła i plany zmiany władzy odeszły do lamusa. Zdecydowały o tym dwie sprawy: odzyskanie przez Łukaszenkę kontroli nad sytuacją polityczną przez dokręcenie śruby (społeczeństwu) i totalne represje oraz wojna Rosji przeciwko Ukrainie. Putin potrzebuje Łukaszenki jako sojusznika" – ocenił Karbalewicz.
"Łukaszenka dzisiaj Zjazdu nie potrzebuje, ale ponieważ formalnie część kompetencji prezydenta w nowej wersji konstytucji przekazano Zjazdowi, to 'musi' być szefem także i tej struktury. Oczywiście, mówimy o kwestiach formalnych, bowiem Łukaszenka sprawuje jednoosobowo pełnię władzy na Białorusi" – zaznaczył ekspert.
Jak dodał, Zjazd to "w sensie politycznym pusta dekoracja", ponieważ nawet gdyby zapisy o jego roli coś znaczyły, to struktura złożona z 1200 delegatów i zbierająca się raz do roku "nie może efektywnie rządzić". "Na zastępcę przewodniczącego Łukaszenka wyznaczył wyciągniętego z emerytury i nie odgrywającego żadnej roli w polityce Alaksandra Kosińca, co tylko potwierdza, że Zjazd nie ma dla niego wielkiego znaczenia" – uważa Karbalewicz.
Pomimo deklaracji Łukaszenki o "nowym etapie władzy ludu", zdaniem Karbalewicza Zjazdu Ludowego nie można uznać za reprezentację społeczeństwa. "Zasiadają w nim ludzie z kierownictwa urzędów państwowych, lokalni deputowani i tzw. 'organizacje społeczne' stworzone przez władze. Nieprzypadkowo Łukaszenka, zwracając się do zebranych delegatów, powiedział, że wszyscy są łukaszystami" – podkreślił politolog.
Zjazd Ludowy może zostać zaangażowany do wspierania Łukaszenki w kampanii przed przyszłorocznymi wyborami. Według Karbalewicza białoruski polityk widzi w nim także narzędzie do "zachowania swojej spuścizny".
"Łukaszenka, i to słychać w jego wypowiedziach, jest bardzo zatroskany tym, jak zapamięta go historia. Chce, by jego projekt polityczny przetrwał, bo w innym wypadku również on sam zniknie z historii. W czasie zjazdu zaznaczył, że popiera państwo związkowe z Rosją, ale jest przeciwny 'wchłonięciu' (Białorusi) czy połączeniu (z Rosją). Jak można się domyślać, w pewnych kręgach w Rosji wywołało to konsternację" – zauważył Karbalewicz. (PAP)
kgr/