Tekst jest fragmentem wywiadu-rzeki z Jolantą Kwaśniewską, z którą rozmawiała Emilia Padoł. Książka „Pierwsza dama” miała premierę 23 października. Jolanta Kwaśniewska opowiada w nim m.in. czego nauczyła się od Hillary Clinton, jak wyglądały początki jej działalności charytatywnej i jaką cenę płaciła za swoją niezależność. Fragmenty książki publikujemy dzięki uprzejmości Wydawnictwa W.A.B..
Emilia Padoł: To jak to było z tym feminizmem, który zawitał do Pałacu Prezydenckiego?
Jolanta Kwaśniewska: Latem 1996 roku zorganizowałyśmy tak zwany okrągły stół do spraw kobiet. Spotkanie, w którym uczestniczyła Hillary Clinton, odbywało się w Belwederze, brało w nim udział kilkadziesiąt reprezentantek wielu stowarzyszeń kobiecych i feministycznych. To było dla mnie niezwykle ciekawe doświadczenie, ponieważ czerpałam od nich wiedzę na temat feminizmu i konkretnych problemów, jakimi zajmują się poszczególne organizacje. Za chwilę o nim pogadamy, ale najpierw muszę coś podkreślić.
E.P.: Czyli będzie poważnie.
J.K.: Ta tematyka – kobiecej siły, inicjatywy i sprawczości – od samego początku była dla mnie bardzo ważna. Bo także mnie na początku prezydentury męża gros współpracujących z nim panów, zwłaszcza z kręgów partyjnych, chciało traktować mniej więcej tak: no, Jola niech sobie po cichutku działa, może czytać dzieciom bajki i głaskać je po główkach. Bardzo dziwiła ich moja natychmiastowa aktywność, konferencje i spotkania, które organizowałam, a które dla mnie były szalenie istotne. Patrzyli, z naprawdę dużym sceptycyzmem, że się wybijam na niepodległość, że mąż mnie nie powstrzymuje, nie ocenia, a ja robię swoje. Decydowałam, co chcę robić – w każdej kwestii.
Założyłam fundację, za którą w przyszłości zebrałam cięgi – stanęłam przed sejmową komisją śledczą, do fundacji weszło ABW. Nie każdemu się podobało to, że małżonka prezydenta postanowiła nie tylko wypowiadać się na różne tematy, ale też zbierać środki, wspierać różne podmioty i ciekawe inicjatywy.
E.P.: Miała pani poczucie, że obala stereotyp pierwszej damy?
J.K.: Nie, ponieważ nie było normy, a więc i stereotypu. To był przede wszystkim nowy urząd, niemający długiej tradycji. Dlatego przyglądałam się, jak funkcjonują pierwsze damy w Stanach Zjednoczonych czy we Francji, a nawet wysłałam na początku prezydentury listy do Hillary Clinton i Bernadette Chirac z pytaniem, czy mogą mi powiedzieć, jak działa urząd pierwszej damy, jak jest zorganizowany.
E.P.: Jaka była odpowiedź?
J.K.: Nie było żadnej. Zostałam z pustą kartką, na której zaczęłam delikatnie kreślić pierwsze pomysły. Ale później miałam bardzo dobre kontakty z Hillary Clinton, następnie z Laurą Bush, ale też z Bernadette Chirac. Łączyła nas działalność charytatywna, także ta dotycząca dzieci z chorobami nowotworowymi.
E.P.: Wróćmy do Hillary Clinton i okrągłego stołu do spraw kobiet. Pierwsza dama Stanów Zjednoczonych przyjechała do Polski na początku lipca 1996 roku.
J.K.: Kiedy wysłałam do niej pierwszy list, miała bardzo trudny moment. Hillary była potwornie krytykowana za to, że się wtrąca w sprawy państwa, że ustawia się w roli wiceprezydentki. Szefowała prezydenckiej grupie zadaniowej dotyczącej reformy służby zdrowia, te działania spełzły na niczym, a Hillary była mocno rozgoryczona.
E.P.: Jej ambicje polityczne, zdaje się, zawsze były ogromne?
J.K.: Tak, ale naprawdę chciała też pomóc swojemu mężowi. Niemniej już wtedy mówiła do mnie: Jolanta, trzeba uważać na własne pomysły.
E.P.: Jakie wrażenie na uczestniczkach zrobiła Clinton?
J.K.: Spotkałyśmy się w Belwederze, w największej sali. Myślę, że wszyscy byli jej ogromnie ciekawi, bo już wtedy była uznaną polityczką i odgrywała bardzo ważną rolę u boku Billa Clintona. To na szczęście było jeszcze przed aferą z Monicą Lewinsky, więc przemawiała do nas z wielką otwartością i ogromną energią.
E.P.: Czy przyszła sekretarzyni stanu i kandydatka na urząd prezydenta USA odegrała ważną rolę w pani życiu?
J.K.: Myślę, że bardzo ważną. Jest jedną z moich nauczycielek. Kiedy patrzyłam na Hillary, na jej siłę, oddanie dla spraw państwa, nie miałam wątpliwości, że to jest osoba, która realizuje w Stanach Zjednoczonych ogromnie ważne zadanie. Pamiętam, jak po drugiej kadencji państwo Clintonowie żegnali się ze swoim urzędem – Hillary wypowiedziała słowa, które są bardzo prawdziwe także w odniesieniu do mnie: bardzo się cieszę, że Ameryka za jedną pensję miała dwie osoby tak ciężko pracujące dla państwa.
E.P.: Gorzkie słowa. Brak wynagrodzenia pierwszej damy to nieporozumienie, ale też relikt czasów, w których aktywności kobiet po prostu nie brało się serio. Wracając do spotkania…
J.K.: Hillary była na nim bardzo wojownicza, tłumaczyła na przykład kwestie genderowe.
E.P.: W Polsce w 1996 roku – no pięknie! Nawet po niemal trzech dekadach to słowo, ubolewam, nie ma nad Wisłą dobrych konotacji.
J.K: Widziałam, że wiele dziewczyn robi notatki z tego, co mówi Hillary, bo to było dla nas nowością. Pierwsza dama Stanów Zjednoczonych przyleciała do Polski z Melanne Verveer, szefową swojego gabinetu i przyjaciółką. Z Melanne jesteśmy w kontakcie do tej pory. W zeszłym roku widziałyśmy się w Davos na Światowym Forum Ekonomicznym, brałyśmy udział w spotkaniu z Ołeną Zełenską. Czułam się zaszczycona zaproszeniem na to spotkanie. Melanne ma korzenie ukraińskie, więc bardzo często bierze udział w wydarzeniach poświęconych sprawom ukraińskim.
E.P.: Była też ambasadorką USA, zajmującą się globalnymi sprawami kobiet, mianowaną przez Baracka Obamę.
J.K.: Tak, miała zaszczyt objąć to wysokie stanowisko w czasie, kiedy Hillary Clinton była sekretarzynią stanu i odpowiadała u prezydenta Obamy za kwestie zagraniczne.
E.P.: Pamiętam też, że Verveer była gościnią Kongresu Kobiet w 2009 roku. Ta polityczka również wydaje się dla pani ważna.
J.K.: Szalenie, ponieważ w 1996 roku założyła świetną organizację: Vital Voices, razem z Hillary Clinton i Madeleine Albright. Trzy matki założycielki, wspaniałe polityczki. Kiedy mój mąż wykładał przez pięć lat na Georgetown, dwukrotnie uczestniczyłam w gali, na którą przyjeżdżały gościnie z całego świata, nagradzane za pracę, którą na rzecz kobiet wykonują w swoich krajach. Dziewczyny z Gabonu, Tajlandii czy z Afganistanu zakładały szkoły dla kobiet, mimo że groziło im za to więzienie, prowadziły hostele dla dziewcząt zmuszanych do prostytucji, tworzyły miejsca pracy. Ich działania były wyjątkowe i odważne. Cieszę się, że od lat jestem patronką Vital Voices Chapter Poland.
E.P.: Czyli organizacji, która przede wszystkim zachęca kobiety do aktywnego działania, do brania spraw w swoje ręce, promuje przedsiębiorczość, stawia na kobiece liderki.
J.K.: To kwestie, które przez całe moje życie były chyba najważniejsze: wspieranie, promowanie kobiet, oddawanie im głosu, namawianie do brania udziału w życiu politycznym, społecznym, gospodarczym, do upgrade’owania tych ról.
E.P.: Zapytałam chwilę temu o przełamanie stereotypu. O ile w kwestii funkcji pierwszej damy stereotypu faktycznie nie było, to jednak inaczej miała się sprawa z wizją kobiet w świadomości społecznej w ogóle. Wtem widzimy Jolantę Kwaśniewską – kobietę w partnerskiej relacji z mężem, która ma bardzo postępowe poglądy chociażby na kwestię praw reprodukcyjnych kobiet, co wyraźnie zaznacza w wywiadach.
J.K.: Myślę, że dla wielu osób to faktycznie było zadziwiające, że wyrażam zgodę na wywiady i mówię w nich o rzeczach trudnych.
Zawsze starałam się być osobą bardzo niezależną i nigdy się nie zdarzyło, żeby ktoś sprowadził mnie do parteru. Jestem wrażliwcem, jestem beksą, ale jednocześnie mam silną osobowość i idę jak taran. Gdy postanawiam, że coś zrobię, robię to na sto procent. Nie ma możliwości, żebym odpuściła, mimo że bardzo często płaciłam za to wysoką cenę. Odchorowywałam. Ale dałam komuś słowo, dałam samej sobie słowo, coś postanowiłam i muszę przynajmniej spróbować. Jak nie spróbuję, będę żałowała.
Miałam wokół siebie wspaniałych ludzi, którzy myśleli w podobny sposób. Dziewczyny w mojej fundacji wiedziały, że kiedy przychodzę z pomysłem, nie ma co dyskutować – zaczynamy działać! Jeśli nie wyjdzie – trudno. Mój pierwszy pomysł był taki, że wybudujemy w Warszawie klinikę przeszczepu szpiku kostnego dla dzieci z chorobami nowotworowymi. Ale kiedy przyjechali szefowie klinik onkologii z całej Polski, przekonali mnie, że to są gigantyczne pieniądze i nie ma sensu centralnie w Polsce budować takiego jednego miejsca, tylko najsensowniej będzie dofinansować poszczególne oddziały onkologii.
E.P.: To był w tamtym czasie, w 1997 roku, ogromnie zaniedbany obszar medycyny w Polsce. Sprawdziłam dane: na leukemię zapadało rocznie około tysiąca dwustu dzieci, z czego około czterystu powinno mieć przeszczepiony szpik kostny, a udawało się to tylko w przypadku czterdziestki dzieci…
J.K.:…maksymalnie setki, więc nie musimy sobie dopowiadać, co to oznaczało dla pozostałych.
Pierwsze dwieście tysięcy marek zachodnioniemieckich przekazałam dla Kliniki Onkologii i Hematologii Dziecięcej we Wrocławiu, prowadzonej przez panią profesor Janinę Bogusławską-Jaworską. Tam powstały dwa dodatkowe pomieszczenia, tak zwane clean roomy, dla dzieci po przeszczepach szpiku kostnego, już można było zwiększyć liczbę i tempo przeszczepów.
Zanim wybudowałabym klinikę, zebrała na nią pieniądze, to trwałoby wiele lat. Dzięki temu, że mogłam i chciałam otwierać się na innych, słuchać ekspertów, korzystać z ich rad, na pewno popełniłam mniej błędów.
E.P.: Czy przyjęła pani jakąś najważniejszą zasadę, żelazną regułę, która pomogła pani działać?
J.K.: Właśnie taką: najważniejsze to otaczać się mądrzejszymi ode mnie. To zresztą jest też klucz do sukcesu każdego polityka. Myślę, że osoba, która ma wrażenie, że wie wszystko lepiej od innych, jest ostatecznie zdana na niepowodzenie. To niemożliwe, żeby w tych czasach ktoś mógł być omnibusem. Kiedy powstawała fundacja, zapraszaliśmy ekspertów i słuchaliśmy ich wypowiedzi na interesujące nas tematy. Potem mogliśmy decydować, co robimy, w jakim kierunku powinno pójść Porozumienie Bez Barier. Bardzo często podpowiadał mi instynkt: z kim i w jakie projekty się angażować.
ikl/ ag/ kgr/