Ekspertka: na granicy spotykamy coraz więcej dzieci przemieszczających się samodzielnie

2024-11-26 09:15 aktualizacja: 2024-11-26, 12:37
Dziecko na przejściu granicznym Fot. PAP/Darek Delmanowicz
Dziecko na przejściu granicznym Fot. PAP/Darek Delmanowicz
Szlak wiodący do Europy przez Białoruś młodnieje. Spotykamy coraz więcej dzieci samodzielnie się przemieszczających. Zwykle to osoby w wieku 16-17 lat, ale zdarzają się też 12-latkowie - powiedziała PAP ekspertka z organizacji Save The Children Polska Karolina Czerwińska.

Karolina Czerwińska pytana przez PAP o małoletnich cudzoziemców, którzy próbują przekroczyć polską granicę zwróciła uwagę, że możemy mówić o dwóch grupach takich osób. Pierwsza to małoletni będący z rodzinami albo ustanowionymi opiekunami. Druga, to ci bez opieki, którzy samodzielnie przekraczają granicę bez prawnego opiekuna. Jak dodała "wbrew temu, co słyszymy z wypowiedzi polityków, obie te grupy w dalszym ciągu doświadczają pushbacków".

"Rodzin z dziećmi po stronie polskiej spotykamy coraz mniej, zwłaszcza w okresie jesienno-zimowym. Jednak powodem jest też mur, który zbudowano na granicy polsko-białoruskiej, który najlepiej 'chroni' przed tymi, którzy są najsłabsi. Ci którzy są sprawni fizycznie, są w stanie go pokonać. Natomiast osoby, które zostają po stronie białoruskiej, to często są osoby chore, migrujący z dziećmi czy kobiety w ciąży" – wymieniła.

Należy zwrócić uwagę - tłumaczyła ekspertka - że polsko-białoruska granica jest o tyle specyficzna, że nie wiemy, co się dzieje po stronie białoruskiej. Brak jest wiarygodnych źródeł. Pewne relacje spływają od osób, które przekroczyły granicę oraz od aktywistów działających na granicy. "Wynika z nich, że dzieją się tam rzeczy straszne - łącznie z przemocą seksualną, wymuszeniami i śmiercią. Trudno jest jednak na ich podstawie malować pełny obraz sytuacji" – wyjaśniła Czerwińska.

Małoletnich przekraczających bez opieki granicę polsko-białoruską jest sporo. W skali europejskiej jedna na cztery osoby przybywające do Europy to dziecko. "Szlak wiodący do Europy przez Białoruś młodnieje. Spotykamy coraz więcej dzieci samodzielnie się przemieszczających. Zwykle to osoby w wieku 16-17 lat, ale zdarzają się też 12-latkowie. Najczęściej są to obywatele krajów z rogu Afryki - Somalii, Etiopii, Erytrei. Pojawiają się jeszcze dzieci z Jemenu i z Afganistanu. Nie ma wątpliwości, że one uciekają przed poważnym zagrożeniem, głodem. W przypadku dziewczynek bywają to ucieczki przed aranżowanym, opartym na przemocy małżeństwie" - podkreśliła.

Czerwińska, pytana o procedury względem małoletnich po przekroczeniu granicy, wskazała jak to powinno wyglądać. Straż Graniczna po spotkaniu osoby, która podaje się za małoletnią, powinna  przekazać ją do ośrodka interwencyjno-opiekuńczego, czyli do pieczy zastępczej. Później, tłumaczyła ekspertka, przez sąd rodzinny wyznaczany jest kurator, który powinien sprawdzić, czy dane dziecko chce złożyć wniosek o ochronę międzynarodową. W przypadku małoletnich bez opieki większość ma taki zamiar. Później kurator powinien towarzyszyć dziecku przy składaniu wniosku. Będąc w pieczy zastępczej małoletni czeka na decyzję dotyczącą przyznania bądź nie ochrony międzynarodowej. Podczas pobytu musi mieć zapewnione m.in. dostęp do edukacji, systemu ochrony zdrowia czy możliwość nauki języka polskiego i integracji. Po uzyskaniu pełnoletniości musi się usamodzielniać tak jak na przykład wychowankowie domów dziecka.

"Realia jednak są takie, że już na pierwszym etapie pojawiają się nieprawidłowości. Zdarza się, że mimo tego, że dzieci proszą Straż Graniczną o ochronę międzynarodową i mimo że deklarują swoją małoletniość albo posługują się dokumentami, które ją potwierdzają, dochodzi do pushbacków na stronę białoruską" – zaznaczyła.

Jeśli pushback się nie wydarzy, niezależnie od posiadanych przez małoletnich dokumentów potwierdzających ich wiek, kierowani są oni na tak zwane badanie określania wieku. "W Polsce odbywa się to niezgodnie z rekomendacjami, które płyną z unijnych agencji, ponieważ przeprowadzane jest tylko badanie kostne - rentgen nadgarstka. Na podstawie oceny struktury kości ustalany jest wiek. Nie bierze się pod uwagę dwuletniej granicy błędu przy badaniu. Standardy mówią, że to prześwietlenie powinno być ostatnią metodą oceny wieku. Pierwszym krokiem powinna być rozmowa z dzieckiem, sprawdzenie dokumentów oraz badanie psychologiczne" - wyjaśniła.

W ciągu dwunastu miesięcy – od czerwca 2023 r. do lipca 2024 r. według danych Podlaskiego Oddziału Straży Granicznej, na badanie kostne skierowano ponad 180 osób. Wynik, czy jego interpretacja, potwierdziła małoletniość u czterdziestu kilku dzieci. Jest to około 20 proc. wszystkich skierowanych na badanie.

"W naszej ocenie wiele osób rozpoznanych jako dorosłe, faktycznie jest poniżej 18. roku życia. Są oni umieszczani albo w strzeżonych ośrodkach dla cudzoziemców, co, zgodnie z Konwencją o prawach dziecka, nie powinno mieć miejsca. Zdarza się, i mamy na to jasne dowody, że osoba jest kierowana do strzeżonego ośrodka jako dorosła, potem następuje np. porównanie jej dokumentów z dokumentami ambasady, i okazuje się, że faktycznie jest małoletnia i musi zostać skierowana do pieczy zastępczej" - opowiadała.

Jednak to nie jedyny problem, który pojawia się podczas procedury. W ocenie Czerwińskiej kryzys humanitarny na granicy polsko-białoruskiej nałożył się na kryzys w pieczy zastępczej. "Polska nie ma przygotowanych około tysiąca miejsc dla dzieci, które oczekują na umieszczenie w pieczy zastępczej. Przez to Straż Graniczna, której zadaniem jest znalezienie dla małoletniego cudzoziemca placówki, znajduje się w bardzo trudnym położeniu. W momencie, kiedy szukają dla niego miejsca, placówki pieczy po prostu odmawiają przez brak miejsc. To może być dodatkowy czynnik ryzyka, który skutkuje tym, że Straż Graniczna zdecyduje się na pushback" - wyjaśniła. Zdarzają się również sytuacje, w których dzieci trafiają w nieodpowiednie miejsca nieprzygotowane do sprawowania opieki nad małoletnimi.

Problemem, który dotyczy większości cudzoziemców, ale przede wszystkim dotkliwy jest dla najmłodszych, jest brak tłumaczy. Jako że duża część dzieci pochodzi z rogu Afryki, to mogą porozumiewać się takimi językami jak somalijski, tigrinia, amharski i arabski. Przy braku odpowiedniego przeszkolenia i tłumacza, opiekunowie są bezsilni. Pojawiają się na przykład awantury o to, że dziecko nie odnosi talerza tam, gdzie ma odnieść. Ale ono po prostu nie wie, że ma odnieść ten talerz, bo nikt mu tego nie przekazał.

"Dla dzieci nie ma też przygotowanych żadnych informacji, które by im tłumaczyły, w jakiej sytuacji formalno-prawnej się znajdują. Skutkuje to tym, że małoletni bardzo często decydują się na pojechanie dalej, czyli nie korzystają z tego prawa, które bardzo często mogłoby im przysługiwać, czyli prawa połączenia się z rodziną. Procedura co prawda trochę trwa, jednak gwarantuje ona legalny pobyt w państwie, gdzie znajduje się inny członek rodziny np. w Niemczech czy Holandii. Pracownicy placówek mają obowiązek zgłosić zaginięcie tego dziecka, ale faktycznie nikt ich nie szuka" – opowiadała ekspertka.

Jednak najbardziej niepokojące jest to, co może się wydarzyć podczas takiej ucieczki. "Dzieci mogą paść ofiarą handlarzy ludźmi, to zagrożenie jest bardzo poważne. Przede wszystkim chodzi o wykorzystanie seksualne i quasi niewolniczą pracę. Też często słyszy się o tym, że dzieci decydują się na transakcję wiązaną, czyli grupy przestępcze oferują wywiezienie z Polski w zamian za odpracowanie tego. No i wtedy zaczynają się kłopoty" – tłumaczy. O ile służby jak Straż Graniczna mają potrzebną wiedzę o takim procederze i prowadzone są szkolenia dotyczące handlu ludzi, o tyle do placówek opiekuńczo-interwencyjnych takie szkolenia bardzo rzadko docierają. Konieczne jest budowanie świadomości opiekunów, że dalsza podróż może nie być niczym dobrym dla dziecka.

Ekspertka pytana o możliwe rozwiązania tych problemów oceniła że trzeci sektor może "zainfekować system dobrym pomysłem". Jednym z nich, który podnoszony jest przez NGO'sy, Rzecznika Praw Dziecka oraz Rzecznika Praw Obywatelskich, jest stworzenia ośrodka opiekuńczo-interwencyjnego przeznaczonego dla dzieci cudzoziemskich.

"Taki ośrodek mógłby mieć charakter recepcyjny. Zresztą takie są też sposoby i dobre praktyki z krajów Europy Zachodniej. Na przykład jest to ośrodek, który sprawuje opiekę nad dzieckiem cudzoziemskim przez rok i wtedy poświęca się sporo czasu i energii na nauczenie dziecka języka polskiego, integrację, odnalezienie się, zapewnienie bezpieczeństwa, dokończenie procedury o ochronę międzynarodową. Dopiero potem nastąpiłoby przeniesienie do zróżnicowanej grupy rówieśniczej. Mimo że w Save the Children wierzymy, że dzieci otrzymują najlepszą opiekę w rodzinach zastępczych i rodzinnych domach dziecka, i zabiegamy o deinstytucjonalizację pieczy zastępczej, w tej konkretnej sytuacji oceniamy, że utworzenie ośrodka jest krokiem w kierunku zwiększenia bezpieczeństwa dzieci" – wyjaśniła.

Ekspertka zapytana o rolę ustanawianego kuratora oceniła, że taka instytucja nie jest idealnym rozwiązaniem. Figura kuratora wynika z ustawy o udzielaniu ochrony międzynarodowej i sądy rodzinne często umocowują tego kuratora wyłącznie w czynnościach związanych z ochroną międzynarodową. "Kurator powinien być osobą, która wspiera, informuje, wyjaśnia, tłumaczy, tak, żeby jak najlepszy interes dziecka był zabezpieczony. W praktyce wygląda to tak, że sądy wyznaczają adwokatów albo radców prawnych w takim trybie z łapanki, z najbliższego okręgu" – zaznaczyła.

Różne organizacje pozarządowe zajmujące się tą tematyką, na przykład Stowarzyszenie Interwencji Prawnej, prowadzą projekty mające na celu przygotowywanie puli chętnych na bycie kuratorami. Jednak pojawia się problem ze skutecznym połączeniem chętnych kuratorów z sądami i korzystaniem z tej puli przeszkolonych osób. Czerwińska zwróciła uwagę, że są takie przypadki, kiedy dziecko przez dwa miesiące czeka na przyjazd wyznaczonego kuratora, ponieważ ten mieszka 150 km od ośrodka, w którym znajduje się małoletni. "Pojawia się też wątek wynagrodzenia. Kurator za prowadzenie takiej sprawy otrzymuje około 100 zł. Oprócz tego nie są zwracane są koszty podróży, więc to faktycznie jest dla nich pewien rodzaj wolontariatu" - dodała.

"Stoimy murem za pomysłem stworzenie takiej funkcji przedstawiciela dziecka cudzoziemskiego, które by reprezentował dziecko w różnych sprawach, nie tylko tych dotyczących ochrony międzynarodowej, ale na przykład w sprawach związanych z umieszczeniem w pieczy" – podkreśliła Czerwińska. Mógłby on interweniować w sytuacjach, kiedy dziecko trafia do domu dziecka, gdzie jest mu po prostu źle. Teraz właściwie nie ma nikogo do kogo mógłby zwrócić się o pomoc, nikt nie jest umocowany do tego, żeby wystąpić do sądu i zawnioskować o poszukanie innego miejsca.

Wracając jednak do liczby małoletnich cudzoziemców bez opieki – ciężko jest ustalić, ile z nich dokładnie pozostało w pieczy zastępczej i jakich państw pochodzą. Dane Podlaskiego Oddziału Straży Granicznej, Komendy Głównej Straży Granicznej i z Urzędu do Spraw Cudzoziemców potwierdzają, że około 40 dzieci zostało skierowanych do pieczy zastępczej. Jednocześnie te urzędy podawały, że to były dzieci z innych krajów. Przykładowo – tłumaczy ekspertka - Podlaskich Oddział mówi, że była jedna osoba z Gwinei, a już w wykazie ogólnopolskim u Komendy Głównej nie ma nikogo z Gwinei.

To, co odróżnia Polskę od innych krajów Europy Zachodniej, to stosunek do detencji (przymusowe umieszczenie w zamkniętym ośrodku pod nadzorem) dzieci. W innych państwach jest ona niedopuszczalna. Natomiast w Polsce od czerwca 2023 r. do lipca 2024 r., według danych Straży Granicznej, w detencji umieszczono między 30 a 40 dzieci. "Może się wydawać, że to nieduże liczby, ale jednak jest to sytuacja quasi więzienna, z ograniczonymi możliwościami wychodzenia na dwór, uczenia się, swobodnej zabawy, na którą skazane są te dzieci" – zaznaczyła. (PAP)

Autorka: Aleksandra Kiełczykowska

ak/ agz/ lm/kgr/