Były prezydent USA Donald Trump został w sobotę postrzelony w ucho podczas wiecu wyborczego w Butler w stanie Pensylwania. Zginęły dwie osoby, w tym zamachowiec, a dwie kolejne zostały poważnie ranne. Stan kandydata Republikanów jest dobry. Sobotni wiec miał być ostatnim wystąpieniem Trumpa przed rozpoczynającą się w poniedziałek w Milwaukee konwencją wyborczą Republikanów, na której zostanie oficjalnie wybrany kandydat partii na prezydenta.
Jak powiedział w niedzielę PAP były dowódca GROM gen. Roman Polko, wyjaśnienia i dochodzenie w sprawie zabezpieczenia wiecu są potrzebne, ale nie powinny być one motywowane politycznie. "Niedobrze jest, gdy sprawy związane ze służbami stają się jakimś przedmiotem gry politycznej, nagłaśnianej przez media" - podkreślił.
Polko przyznał, że niektóre z uchybień w zabezpieczeniu wiecu widać nawet gołym okiem. Jak dodał, "w czasach napiętej sytuacji międzynarodowej, potwierdzonej już wcześniej próbą zamachu na premiera Słowacji Roberta Ficę, ochrona powinna działać zgodnie ze standardami służb amerykańskich". Zdaniem generała tym razem ochrona tych standardów nie spełniała. Premier Słowacji Robert Fico został poważnie ranny, gdy w połowie maja kilkakrotnie strzelił do niego mężczyzna, który później tłumaczył, że sprzeciwia się polityce jego rządu.
Jak argumentował były szef GROM "znając standardy pracy służb amerykańskich chociażby z wizyt prezydenta Stanów Zjednoczonych w Polsce wiemy, że zabezpieczenie budynków w okolicy, na których snajper mógłby rozmieścić swoje stanowisko jest po prostu takim standardem". Jak dodał "takie miejsca zawsze są sprawdzane przed wizytą i zawsze w takich miejscach znajduje się ktoś z Secret Service"
Zdaniem generała etap przygotowania zabezpieczenia wiecu wyglądał tak, jakby stwierdzono, że w mniejszej miejscowości będzie mniejsze zagrożenie. Tymczasem, jak podkreślił Polko, służby - niezależnie od tego, czy zabezpieczają duże wizyty, czy te regionalne - powinny stosować jednakowe standardy i procedury.
Rozmówca PAP stwierdził, że także w przypadku zasłonięcia prezydenta przez funkcjonariuszy można dopatrzeć się uchybień. Przyznał jednak, że w tym wypadku agenci zachowali się znacznie lepiej, niż miało to miejsce przy próbie zamachu na premiera Słowacji.
"Widać było, że funkcjonariusze zasłonili z dużym poświęceniem prezydenta Trumpa własnymi ciałami, ale nie mieli oni ze sobą specjalnej teczki, którą mogliby blokować pociski" - dodał były szef GROM. "Głowa prezydenta nie była w żaden sposób chroniona, ani zasłonięta" - zwrócił uwagę.
"Jeżeli funkcjonariusze musieli już działać bez takiej teczki, powinni byli jak najszybciej prezydenta Trumpa pochylić w dół na wypadek możliwych strzałów przez potencjalnego drugiego zamachowca, czy gdyby ten pierwszy nie został zneutralizowany" - podkreślił.
Zdaniem generała wszystkie błędy są tym bardziej rażące, że wizyta Trumpa w Pensylwanii nie była zaskoczeniem, a były prezydent nie złamał programu swojej kampanii.
Według niego "zabezpieczenie tego obszaru było po prostu łatwe", dlatego dziwne jest, że na dachu, z którego padły strzały, nikt ze służb się nie znalazł. Polko zastrzegł przy tym, że błędy nie muszą leżeć po stronie Secret Service, a sprawa musi doczekać się wyjaśnienia.
Generał wskazał ponadto, że Secret Service zajmuje się zabezpieczeniem takich wydarzeń, ale lokalne służby i policja mają obowiązek wspierać i zabezpieczać ich kluczowe działanie. "Nasuwa się teraz pytanie, czy błędy były ze strony Secret Service, czy może ktoś wyznaczony do zabezpieczenia dachu nie wywiązał się ze swojej pracy jak należy" - podsumował. (PAP)
pp/