"Traktuję ten wyjazd najbardziej poważnie ze wszystkich dotychczasowych wypraw powyżej 8000 metrów. Biegam, regularnie jeżdżę w Tatry na zimową Orlą Perć i pakuję się od... dwóch miesięcy. Mam listę rzeczy do zabrania, ale cały czas o tym myślę, bo jeśli chodzi o pakowanie to jestem pedantem" - zaznaczył.
Jak przyznał, ma świadomość, że najsilniejszy był, gdy miał 44 lata, a teraz trochę przybyło.
"Widzę regres swojej wydolności z roku na rok. Boję się tego Makalu, bo to ostatni z wysokich ośmiotysięczników, jaki jest przede mną. 8200 m to mój 'zasięg' wspinaczki bez tlenu. Zawsze powyżej 8350 m nie czuję się zbyt dobrze, coś się dzieje, miewam halucynacje, łatwiej o odmrożenia" - wskazał szczecinianin, który wspina się w najwyższych górach bez korzystania z butli tlenowej.
Kowalewski projekt zdobycia wszystkich szczytów globu powyżej 8000 m realizuje od 12 lat. Brakuje mu jeszcze, oprócz Makalu, Gaszerbrumu II (8035 m) oraz położonych w Chinach Sziszapangmy (8013 m) i Czo Oju (8201 m).
Jego wybitnym poprzednikom skolekcjonowanie Korony Himalajów i Karakorum zajęło więcej czasu: Jerzemu Kukuczce - 18 lat (1979-87), Krzysztofowi Wielickiemu - 17 (1980-96), a Piotrowi Pustelnikowi 21 lat (1990-2010).
"Na ten projekt musiałem położyć na szali życia więcej niż się spodziewałem. To taka róża z kolcami. Trochę mnie już to męczy, ale teraz nie zrezygnuję z celu. Od pół roku myślę o Makalu każdego wieczora, analizuję, itp. Dodatkową trudnością jest to, że baza pod Makalu jest najwyżej położona spośród wszystkich baz pod ośmiotysięcznikami - 5650 m. To oznacza m.in., że w tych warunkach nie goją się żadne rany" - podkreślił.
Po Makalu - atak szczytowy planuje około 20 maja - alpinista chce zdobyć Gaszerbrum II w Karakorum. Trzy jego dotychczasowe próby na tym wierzchołku, głównie z powodu pogarszającej się podczas ataku szczytowego pogody, były nieudane. Na razie nie wie, czy powróci do Polski, czy pozostanie w Nepalu. Znaczenie ma nie tylko stan zdrowia i kondycja, ale i kwestie finansowe.
Wszystkie wyprawy finansował do tej pory sam. Był właścicielem hurtowni, a następnie firmy budowlanej, ale sprawy osobiste spowodowały, że przestał prowadzić biznes i coraz trudniej przychodzi mu pokrywanie rosnących kosztów wypraw. Dlatego zdecydował się na coraz bardziej popularny crowdfunding, czyli publiczną zbiórkę celową w internecie.
Zbiera na dwie najbliższe wyprawy, których koszt wynosi 14 tysięcy dolarów w sumie, czyli 56 tysięcy złotych. Kowalewski korzysta z logistyki agencji wysokogórskiej, prowadzonej przez Szerpów - Seven Summit Treks, ale ma własny sprzęt. Poręczowaniem drogi między obozami oraz ratowaniem alpinistów w poprzednich ekspedycjach obniżył koszty wyjazdu do minimum.
"Zawsze byłem 'dawcą', nigdy 'biorcą'. Gdy byłem człowiekiem sukcesu, zarówno w biznesie, jak i w sporcie, dzieliłem się tym, co miałem. Wygrywałem przetargi i zawsze razem z żoną przekazywaliśmy jakieś kwoty na akcje charytatywne. W sumie ponad 100 razy po 5000 złotych na różne szlachetne cele. Pamiętam jak kupiłem i zawiozłem do domu dziecka osiem rowerów. Jaka była radość tych dzieciaków, choć na początku pomysł nie spotkał się z entuzjastycznym przyjęciem dyrekcji. Teraz moja sytuacja finansowa jest inna, choć i tak pojadę z agencją Seven Summit Treks +po kosztach+. Jestem jednak zmuszony prosić o współfinansowanie dwóch najbliższych wypraw" - dodał.
W ciągu kilku dni od otwarcia zbiórki wpłynęło na jego konto 10 procent potrzebnej kwoty. Kowalewski na razie nie wie, w jaki sposób sfinansuje wyprawy na dwa ośmiotysięczniki leżące na granicy chińsko-nepalskiej oraz w Chinach: Czo Oju i Sziszapangmę. Koszt wyprawy na każdy z nich to gigantyczna suma - 25 tys. dolarów.
Natomiast w kwietniu poprowadzi trekking do baz pod Everestem i następnie pod Makalu z kilkoma klientami, by uzyskać w ten sposób dofinansowanie swoich wypraw na ośmiotysięczniki oraz zaliczyć aklimatyzację - planuje bowiem wejścia na dwa szczyty powyżej 6000 m w okolicy Everestu.
W ubiegłym roku wszedł na trzy ośmiotysięczniki: 25 maja na Kanczendzongę (8586 m) w Nepalu, 2 lipca na Nanga Parbat (8126 m), a 21 lipca na Gaszerbrum I (8080 m) w Karakorum. Ostatnie akcje górskie obfitowały w trudne i tragiczne wydarzenia. Najpierw ratował wspinaczy podczas burzy śnieżnej pod Kanczendzongą. Potem na Nanga Parbat, po zdobyciu wierzchołka, przez kilka godzin pomagał w zejściu Pawłowi Kopciowi, holując go na linie. Mimo pomocy Litwina Sauliusa Damuleviciusa polskiego wspinacza nie udało się uratować.
"Byłem uczestnikiem 18 wypraw w Himalaje i Karakorum, świadkiem m.in. trzech wielkich katastrof, w których życie straciło 48 osób, lawiny na Manaslu jesienią 2012 r., oberwania seraka na lodowcu Icefall na Evereście w 2014 r. i trzęsienia ziemi w bazie pod Everestem w 2015 r., które uruchomiło lodowe lawiny. Tego się nie zapomina..." - przyznał.
Rozmawiała: Olga Miriam Przybyłowicz (PAP)
jc/