"Why War" to łączący elementy dokumentu i fikcji film inspirowany korespondencją Alberta Einsteina i Sigmunda Freuda. W listach, wymienianych w 1932 r. pod auspicjami Ligi Narodów, myśliciele zastanawiali się, w jaki sposób – i czy w ogóle - można uchronić ludzkość przed wojną. Ich stanowiska rekonstruują Micha Lescot i Mathieu Amalric, przygotowując się do występu na teatralnej scenie. Fragmenty te Gitai przeplata ujęciami Irene Jacob, która opowiada o uczuciach, jakie wywołują w niej obrazy wojny pokazywane w telewizji. W obsadzie znaleźli się także Jérôme Kircher, Yael Abecassis i Keren Morr.
PAP: Susan Sontag pisała, że fotografie wojenne urealniają zdarzenia, które ludzie zamożni i uprzywilejowani woleliby zignorować. W filmie "Why War" celowo unika pan pokazywania okrucieństwa i zniszczeń. Skąd ta decyzja?
Amos Gitai: Jeśli mieszkamy w Izraelu i włączymy telewizję, zobaczymy wyłącznie cierpiących Izraelczyków, rannych cywilów, kobiety, które padły ofiarą gwałtów. Ten widok rozdziera serce. Jeśli otaczają nas wyłącznie te obrazy i nie bierzemy pod uwagę złożoności konfliktu, rodzi się w nas chęć zemsty. Jeśli zaś jesteśmy Palestyńczykami i oglądamy na co dzień zniszczoną Strefę Gazy, głodujących lub zabitych ludzi, schorowane dzieci i nie dostrzegamy drugiej strony, najprawdopodobniej dojdziemy do wniosku, że należy kontynuować wojnę. Sposób, w jaki media pokazują ten konflikt, tylko go zaognia. Dlatego postanowiłem nakręcić film antywojenny, pozbawiony brutalnych obrazów. Uważam, że musimy znaleźć sposób na odbudowę regionu Bliskiego Wschodu. Nie może być dalej tak jak jest. Jako mała, artystyczna społeczność chcemy prowadzić dialog na scenie. "Why War" powstał w hołdzie przyjaźni, która przekracza granice.
PAP: Listy od zawsze odgrywały dużą rolę w pana twórczości, czego dowód odnajdziemy choćby w krótkometrażowym "Letter to a Friend in Gaza" z 2018 r. Ujęło mnie jednak, że "Why War" zawiera również bardzo osobistą wypowiedź Irène Jacob na temat wojny. Od początku taki był zamysł?
A.G.: Rzeczywiście, prosiłem aktorów, by wnieśli do tego filmu coś od siebie. Część kwestii Irène wymyśliła sama. Resztę zaczerpnęliśmy z tekstów Susan Sontag i Virginii Woolf. Początkowo nie byliśmy pewni, czy z nich skorzystamy. Większość tekstów Woolf dotyczy ekonomii i tego jak dyskryminuje ona kobiety. Ale w jej twórczości odnajdziemy również fragmenty poświęcone wojnie. Później znalazłem książkę mojej mamy, wypełnioną notatkami. Razem z Irène postanowiliśmy, że do nich nawiążemy. Podobnie było w wypadku Michy Lescota i Mathieu Amalrica. Jerome Kircher zaproponował mi ukraiński tekst. Lubię pracować w taki sposób. Wszyscy jesteśmy przyjaciółmi.
PAP: Pani Jacob, jakim doświadczeniem była praca z Amosem Gitaiem?
Irène Jacob: Grając w jego filmie, trzeba być przygotowanym na artystyczną przygodę. Już podczas pierwszej rozmowy można usłyszeć: "chciałbym, żebyś napisała do mnie list". Byłam zaskoczona, ale pomyślałam: dobrze, zróbmy to. Wtedy Amos wyjaśnił, że główną osią filmu jest wymiana korespondencji między Sigmundem Freudem i Albertem Einsteinem. Stwierdził, że przydałby się kolejny wątek związany z listami. Próbowaliśmy też innych rozwiązań. Prawdą jest, że Amos wymaga od aktorów inwencji twórczej, a następnie decyduje, w którą stronę pójść. Kiedy kręciliśmy scenę, w której oglądam wiadomości telewizyjne, nie mieliśmy pojęcia, jak ona ma wyglądać. Niczego nie planowaliśmy. Musieliśmy wypracować kształt tego ujęcia. Oczywiście, zdarzało się, że chciałam omówić z Amosem pewne fragmenty. On jednak za każdym razem odpowiadał, że nie jest gotów. Reasumując, praca nad tym filmem była procesem pełnym niespodzianek. Na koniec byliśmy zaskoczeni tym, co udało nam się zrobić.
A.G.: Pracowaliśmy intuicyjnie, nie trzymając się scenariusza. Film powstawał w Wiedniu, Tel Awiwie, Berlinie i Paryżu. Był poetycką podróżą, ale opartą na tekstach dwóch wielkich myślicieli. Opowiadamy o stosunkach izraelsko-palestyńskich, ale przecież to niejedyny konflikt toczący się na tej planecie. Interesował nas także szerszy, uniwersalny kontekst – co sprawia, że ludzie toczą wojny.
PAP: Dlaczego korespondencja Freuda i Einsteina nie zajmowała dotąd filmowców?
A.G.: Według mnie, reżyserzy za bardzo skupiają się na narracji. My stworzyliśmy filmowy esej o dwóch wielkich umysłach piszących do siebie listy. To zupełnie coś innego niż adaptacja tekstu. W moim domu rodzinnym ciągle mówiło się o Freudzie. Jego koncepcja funkcjonowania ludzkiego umysłu interesowała najpierw moją mamę, a później także moją córkę Keren, która studiowała psychologię. Dwie kobiety z różnych pokoleń objaśniały mi Freuda, bo – przyznam szczerze – nie jestem ekspertem w tym temacie. Keren opowiedziała mi o kontekście, w jakim powstał pierwszy i drugi list. Ona jest bardzo freudowska. Pracuje w szpitalu z ciężko chorymi ludźmi. Doradza lekarzom, mówi im, że psychika i stan fizyczny pacjenta są ze sobą ściśle powiązane. Medycy czasami podchodzą do swojej pracy mechanicznie, na zasadzie "ok, tu musimy wykonać cięcie". Mój córka przypomina im, że ludzie to nie maszyny. Jest bardzo uparta. Zależy jej, by lekarze rozmawiali z pacjentami, którzy boją się śmierci. Wie, że jeśli tego nie zrobią, ich praca nie przyniesie najlepszych rezultatów.
PAP: Einstein natomiast podchodził do psychoanalizy sceptycznie, a jednocześnie podziwiał Freuda.
A.G.: Psychoanaliza to nie psychologia społeczna, lecz praca jeden na jednego. Moja mama wierzyła, że psychoanaliza jest alternatywą dla terapii elektrowstrząsami, sposobem uzdrawiania ludzi, że umożliwia gojenie ran. Pojechała nawet do Wiednia spotkać się z Freudem. Realizacja filmu też jest procesem leczniczym. To praca zbiorowa, w trakcie której wciąż zadajemy sobie nawzajem pytania. Np. Irène zwierzyła mi się, że ma obawy związane z wyjazdem do Izraela w momencie wojny. Rozmawialiśmy o tym, co może zastać na miejscu.
PAP: Mimo lęku zdecydowała się pani wziąć udział w filmie. Wierzy pani, że kino ma społeczną misję?
I.J.: Kiedy dowiedziałam się, że film będzie osnuty wokół korespondencji Einsteina i Freuda, nie wahałam się ani sekundy. Mogliśmy zrealizować zdjęcia w Paryżu, ale czułam, że Amosowi zależy, bym pojechała do Tel Awiwu. Nie zdziwiło mnie to. Trudno jest mówić o czymś, czego sami nie doświadczyliśmy. Wyjazd do Izraela w czasie wojny zdecydowanie zmienił mój sposób postrzegania spraw.
A.G.: Wydaje mi się, że podanie ręki osobom przebywającym w tym kraju jest ważne, ponieważ sytuacja nie jest czarno-biała. W społeczeństwie izraelskim – jak w każdym innym – są różne jednostki. Są rasiści, ludzie ultra religijni i zdecydowani przeciwnicy wojny. Warto nawiązać dialog z tymi, którzy mogą być naszymi naturalnymi partnerami.
PAP: W obliczu konfliktów, podziałów społecznych kultura jest tym, co nam pozostaje?
A.G.: Myślę o tym, co Freud powiedział o kulturze. Mianowicie, że z jednej strony jednoczy ludzi, a z drugiej – odbywa się to poprzez narzucanie im powszechnych reguł, odejście od indywidualności. Generalnie wierzę w kulturę, ale wyłącznie w tę dobrą, czyli pozbawioną demagogii, indoktrynacji i nadmiernych uproszczeń. Kultura musi być złożona, pełna sprzeczności. Uważam też, że najwięksi artyści to ci, którzy potrafią spojrzeć krytycznie na swoje społeczeństwo, bo zależy im, by ludzie pracowali nad sobą. Twórcy powinni prowadzić nieustanny dialog ze swoim kręgiem cywilizacyjnym zamiast zajmować się innymi. Krytyka kogoś z zewnątrz zwykle przychodzi nam bardzo łatwo. Może nawet zostaniemy dzięki temu uznani za patriotów, ale nie o to w tym chodzi. Warto spojrzeć krytycznie na kraj, z którego pochodzimy. W ten sposób składamy prawdziwy hołd kulturze.
Rozmawiała Daria Porycka (PAP)
Amos Gitai (ur. 1950 r.) jest izraelskim reżyserem, scenarzystą i architektem, który ma w dorobku filmy fabularne, dokumentalne, krótkometrażowe, eksperymentalne, produkcje telewizyjne, instalacje artystyczne oraz spektakle. Regularnie gości ze swoimi obrazami na najważniejszych festiwalach – w Cannes, Wenecji i Berlinie. Jego twórczość doceniono m.in. Nagrodą im. Roberto Rosselliniego (2005 r.), Honorowym Lampartem podczas festiwalu w Locarno (2008 r.) i Nagrodą Roberta Bressona (2013 r.). W 2017 r. został wyróżniony Orderem Legii Honorowej.
Irène Jacob (ur. 1966 r.) to francuska aktorka filmowa i teatralna, której światową rozpoznawalność zapewniły role w filmach "Podwójne życie Weroniki" i "Trzy kolory. Czerwony" Krzysztofa Kieślowskiego. Za pierwszą z nich w 1991 r. odebrała nagrodę dla najlepszej aktorki podczas festiwalu w Cannes. Za drugą w 1995 r. została nominowana do nagrody BAFTA. Jacob można było oglądać również m.in. w filmach Agnieszki Holland, Wima Wendersa i Michelangelo Antonioniego, Louisa Malle'a oraz Olivera Parkera.
dap/ wj/ grg/