Jacek Dehnel: każda generacja powinna po swojemu odczytać Faulknera [WYWIAD]

2024-04-15 07:22 aktualizacja: 2024-04-16, 11:28
Jacek Dehnel. Fot. PAP/Art Service 2
Jacek Dehnel. Fot. PAP/Art Service 2
Ukazują się kolejne tomy serii nowych przekładów na polski powieści Williama Faulknera. Każda generacja powinna po swojemu odczytać te dzieła - powiedział PAP Jacek Dehnel, tłumacz powieści "Gdy leżę konając", której drugi polski przekład trafił właśnie do księgarń.

PAP: Skąd pomysł, aby klasykę literatury, powieści Williama Faulknera, przetłumaczyć na nowo na polski?

Jacek Dehnel: Ponowne przekłady Faulknera, wśród których ten jest tylko fragmentem obszerniejszej – i oby jak najobszerniejszej – całości, to pomysł mojego męża, Piotra Tarczyńskiego, który od ładnych paru lat starał się, żeby obok dawnych wersji, powstałych w latach pięćdziesiątych, sześćdziesiątych i siedemdziesiątych ubiegłego stulecia, zaoferować czytelnikom nowe odczytania jednego z największych pisarzy amerykańskich XX wieku.

Piotr chodził od wydawcy do wydawcy i tłumaczył, że Faulkner nie był od kilkudziesięciu lat przekładany na polski i dla młodszych czytelników pozostaje nieodkryty, bo nie załapali się oni na popularność wcześniejszych przekładów. Doszło do paradoksalnej sytuacji, że twórcy literatury, którzy czerpią z Faulknera i na jego fundamencie zbudowali swój styl, jak na przykład Cormac McCarthy, Mario Vargas Llosa, są cenieni i znani, ale źródło ich inspiracji - twórczość Faulknera - pozostaje w cieniu. Faulkner wywarł ogromny wpływ na literaturę XX wieku, trwa nadal jako mistrz, ale wielu czytelników pozostaje nieznany. Dlatego Piotr tak bardzo starał się o uruchomienie tej nowej serii przekładów.

Wreszcie udało się ze Znakiem, dla którego Piotr przetłumaczył "Światłość w sierpniu". Ja - niejako przy mężu - dostałem "Gdy leżę konając", powieść, która jest mi bardzo bliska. Zresztą od początku zamierzeniem Piotra było, aby żeby Faulknera na nowo przekładali różni tłumacze. W planach są kolejne tomy serii.

PAP: Życie pod jednym dachem dwu osób tłumaczących teksty tak mroczne i nasycone emocjami jak powieści Faulknera wydaje się trudne...

J.D.: To chyba nie wpływa na stosunki między nami, ale na pewno wspieraliśmy się z Piotrem przy tej pracy. Rzeczywiście - tłumaczyliśmy z Piotrem Faulknera w jednym czasie, on męczył się bardziej, bo "Światłość w sierpniu" jest dużo obszerniejsza. Nasze przekłady oczywiście różną się od siebie w wielu aspektach, ale sądzę, że ogólna wizja tłumaczenia i rozumienie, po co to robimy są podobne. Pracowaliśmy już razem nad innymi przekładami, z reguły jesteśmy pierwszymi czytelnikami i redaktorami naszych tekstów, podsuwamy sobie nawzajem pomysły, pomagamy wybrać najlepsze rozwiązanie. Piotr jest większym perferkcjonistą niż ja, on rzeczywiście nie spocznie, dopóki nie dopnie wszystkiego na ostatni guzik.

PAP: Po co nam nowe przekłady Faulknera? Stare są złe?

J.D.: To nie tak. Mamy wielki szacunek do poprzedniego pokolenia tłumaczy, którzy wprowadzali Faulknera do polszczyzny. Natomiast przez ponad pół wieku narosła cała biblioteka okołofaulknerowska, wydania krytyczne, szczegółowe omówienia różnych aspektów tej prozy, czy szerokie opracowania jak Digital Yoknapatawpha, które pokazuje wszystkich bohaterów wszystkich książek, wszystkie lokalizacje, całe uniwersum. Wcześniejsi tłumacze nie mieli dostępu do takich ułatwień a dziś więcej wiemy o Faulknerze i jego dorobku. Dzięki pracy badaczy możemy celniej tłumaczyć zwroty czy akapity jego prozy. Faulkner bywa trudny nawet dla native speakerów - znajomi Anglicy i Amerykanie też przyznają się do pewnej bezradności w rozumieniu jego fraz. Czasem przy przekładzie trzeba wybierać pomiędzy równoprawnymi możliwościami, zdając się na własną intuicję.

PAP: Pół wieku temu zachwyt Polaków nad Faulknerem wynikał z faktu, że nikt chyba piękniej nie opisał życia toczącego się w cieniu wielkiej przegranej - opisywał życie złamanego w wojnie Południa. Polacy odnajdowali w jego powieściach tę sama nostalgię i poczucie klęski, które znali z autopsji - po powstaniu styczniowym, które zresztą wydarzyło się niemal w tym samym czasie, co wojna secesyjna. Co współcześnie znajdujemy w Faulknerze?

J.D.: Trzeba podkreślić, że stosunek Faulknera do Południa był bardzo skomplikowany, nie można powiedzieć, że był bezkrytycznym piewcą swojej małej ojczyzny. Z jednej strony był oczywiście południowcem z wszystkimi resentymentami, poczuciem wspólnoty w wielkiej klęsce, z drugiej strony jego stosunek do rasizmu wyprzedzał czas, w którym przyszło mu żyć. Może szczególnie w "Światłości w sierpniu" widać, że Faulkner podchodzi do kwestii rasy w sposób bardzo nowoczesny, mówi o fetyszyzacji seksualnej czarnych, pokazuje też, że rasa to intelektualny konstrukt. Tożsamość rasowa Christmasa, głównego bohatera "Światłości...", jest nieokreślona, nawet on sam jej nie zna. Ale samo podejrzenie, że Christmas ma w sobie kroplę czarnej krwi wystarczy, żeby go ustawić w społeczeństwie na pozycji niepewnej. Trzeba pamiętać, że Faulkner pisał w czasach, gdy na Południu panowała realna segregacja rasowa. Zresztą "Gdy leżę konając" też trudno nazwać listem miłosnym do Południa.

PAP: To raczej książka o psychopatologii życia rodzinnego. Rzecz dzieje się tam, gdzie zawsze u Faulknera, czyli w fikcyjnym hrabstwie Yoknapatawpha, w deszczowym lipcu 1927 roku. Matka rodziny umiera, ale przed śmiercią zobowiązuje męża do pochowania jej w rodzinnym grobie oddalonym o kilkadziesiąt mil od domu. Rodzina - mąż nieudacznik, czterech synów i córka w niechcianej ciąży - ruszają w drogę wozem z trumną. Zatrzymuje ich powódź, potem pożar, w południowym upale zwłoki zaczynają się rozkładać, nad trumną krążą sępy. W tej upiornej drodze każdy jest na swój sposób samotny i nieszczęśliwy.

J.D.: Przez kolejne dni rodzina Bundrenów ulega rozkładowi jak ciało Addie: Cash, jeśli przeżyje, będzie kaleką, Darl trafia do szpitala psychiatrycznego, Jewel traci ukochanego konia, Dewey Dell nie udaje się załatwić aborcji, Vardaman nie zobaczył kolejki ani nie ocalił matki. Mąż nieudacznik zyskuje natomiast w tej wyprawie nowe zęby, żonę i gramofon. Droga z trumną na chwilę spina rozproszony klan Bundrenów, złożony z na poły obcych sobie jednostek, jednak zanim wyruszą w drogę powrotną, nastąpi seria wzajemnych zdrad i nielojalności.

To fabuła, ale "Gdy leżę konając" można też czytać na kilku metapoziomach, to także książka o stosunku języka do rzeczywistości, na ile nadaje się on do jej opisu. Centralna jest tutaj figura matki - historia każdego z jej dzieci stanowi inną odpowiedź na ten dylemat. Od czytelnika zależy czy będzie śledzić samą historię, opowiadaną zresztą wcale nie najłatwiejszym językiem, czy też podziwiać zastosowane przez autora w drugim planie subtelne nawiązania, aluzje, metapoziomy tekstu. Liczba możliwych interpretacji jest ogromna - oczywiście nie można przeczytać wszystkiego, co napisano o Faulknerze, bo to praca na całe życie, ale tłumacz powinien przynajmniej zorientować się w głównych interpretacjach danego dzieła, żeby tłumacząc nie tracić z oczu tych poziomów tekstu, nie zamknąć dostępu do nich, nie zgubić ich w języku przekładu.

PAP: Bohaterowie Faulknera mówią gwarą amerykańskiego Południa. Jak się to tłumaczyło na polski?

J.D.: Z gwarami zawsze jest trudno. Można wybrać sobie jakąś konkretną gwarę na przykład śląską czy podhalańską ale uważam że łatwo jest przy takim wyborze popaść w sztuczność i pretensjonalną cepeliadę. Tak trochę jest w drugim polskim przekładzie "Wściekłości i wrzasku", gdzie czarni mówią językiem reymontowskich Lipiec. Dla mnie to sztuczne.

Zazwyczaj pierwsi tłumacze wyrównują, spłaszczają język postaci więc jeżeli dokonuję re-przekładów, to z reguły staram się dokręcić śrubę identyfikacji bohaterów przez sposób mówienia - tak zrobiłem w "Wielkim Gatsym" czy "Opowieści wigilijnej". Ale Ewa Życieńska, która jako pierwsza przetłumaczyła "Kiedy umieram", znakomicie oddała gwarę, bohaterowie mówią raczej "po ludowemu" niż w jakiejś konkretnej gwarze i świetnie się to czyta. Uznałem, że w tej sytuacji nie będę niczego "dokręcał" - przeciwnie, w przypadku akurat tego tłumaczenia postawiłem nawet na pewne uproszczenie, rezygnację z mocniejszej stylizacji gwarowej, która mogłaby być niezrozumiałe dla młodszych czytelników. I tak miałem łatwiej, bo w "Gdy leżę konając" nie ma języka czarnych, który stanowi osobny problem translatorski.

PAP: Czym różni się wiec nowy przekład od starego? Rzuca się w oczy zmiana w tytule.

J.D.: Tytuł w oryginale jest sformułowany w czasie przeszłym i może odnosić się zarówno do mężczyzny jak i kobiety. Nie można tego dobrze oddać po polsku, ponieważ konieczne staje się doprecyzowanie rodzaju. Tytuł to cytat z "Odysei", to słowa ducha Agamemnona, który opowiada o swojej śmierci z rąk Klitajmestry. Tutaj te słowa wypowiadane są - jak rozumiemy - przez Addię, bohaterkę. Choć symbolicznie każdy z bohaterów jest trochę martwy za życia i tytuł po trosze stosuje do nich wszystkich, więc przekład nie powinien definiować rodzaju osoby, do której się odnosi. Dlatego, jak sądzę, Ewa Życieńska wybrała "kiedy umieram", a ja - "Gdy leżę konając", w obu przypadkach w czasie teraźniejszym. "Leżenie" uznałem za ważne, pojawia się w wielu miejscach powieści, gdzie Addie leży na łóżku, czy w trumnie, na wozie, w grobie i postanowiłem że jednak chcę je pozostawić jako czytelny znak w tytule.

Pierwszy polski przekład "As I Lay Dying", czyli "Kiedy umieram" Ewy Życieńskiej z roku 1968, jest bardzo rzetelnie i pięknie zrobiony, i z powodzeniem można go czytać po ponad półwieczu. Dlatego też nowa wersja nie wynika bynajmniej z lekceważenia wcześniejszej – widzę ją raczej jako uzupełnienie, kolejne lustro, w którym przegląda się oryginał. Każdy przekład jest jak interpretacja muzyczna - ktoś napisał kompozycję, a potem przychodzą rozmaici pianiści i grają na swój sposób i za każdym razem brzmi to inaczej. Utwór muzyczny jest ten sam, ale wykonanie za każdym razem inne - i tak właśnie jest z przekładami... (PAP)

Autorka: Agata Szwedowicz

kgr/