PAP Life: Wielu pisarzy narzeka na ekranizacje swoich książek. Na przykład Stanisław Lem mówił, że są monotonne, głupie, okropne i zniechęcał wszystkich do oglądania. Ale ty masz kompletnie inne podejście...
Jakub Żulczyk: Myślę, że chyba nie żyjemy już w czasach, w których jakiś autor miałby z tym problem. Jednak Lem był człowiekiem z innej epoki, kiedy rola kina była w społeczeństwie zupełnie inna i w ogóle inaczej się myślało o adaptowaniu książek. Trochę zmienił to Hitchcock, który moim zdaniem miał współczesne podejście do adaptacji filmowej.
PAP Life: A jak jest z tobą?
J.Ż.: Dorastałem w kulturze obrazkowej i jestem autorem, który cieszy się z tych adaptacji. Bo dzięki nim moje historie docierają zawsze do większej liczby ludzi. Poza tym, jestem wychowany na kinie w co najmniej w takim samym stopniu, jak na literaturze. Zawsze chciałem pracować dla kina, dla telewizji i czuję się scenarzystą w prawie takim samym stopniu, jak pisarzem. Mam na koncie prace przy różnych projektach oryginalnych, chociażby przy „Belfrze” czy przy „Warszawiance”. Własną książkę jest bardzo trudno adaptować. Przy „Informacji zwrotnej” nie musiałem tego robić, bo zajął się tym Kacper Wysocki, bardzo zdolny scenarzysta. A przy scenariuszu do „Ślepnąc od świateł” i przy „Wzgórzu psów” po prostu wykonałem bardzo dużo pracy.
Przyznam, że na polskim rynku jestem dosyć wyjątkową osobą w kwestii adaptacji. Po pierwsze, jestem jednym z najchętniej ekranizowanych autorów - „Wzgórze psów” to trzecia adaptacja mojej powieści. A po drugie - przynajmniej do tej pory - pełnię aktywną rolę w tych adaptacjach, co też wydaje mi się dosyć nietypowe.
PAP Life: A propos tej aktywnej roli. Czy miałeś jakiś wpływ na to, kto zagra główne role we „Wzgórzu psów”?
J.Ż.: To jedno z najczęściej zadawanych mi pytań przy okazji wszystkich adaptacji. Zawsze się zastanawiam, dlaczego to jest takie interesujące dla ludzi. Ale odpowiedź jest taka: ja nie jestem producentem tego serialu.
PAP Life: Ale to ty te postacie stworzyłeś. Nie wierzę, że nie miałeś jakieś wizji. To, kogo widzimy na ekranie, jest spójne z twoimi wyobrażeniami o swoich bohaterach?
J.Ż.: Z producentką Izą Łopuch pracujemy bardzo blisko. Po „Ślepnąc od świateł” i „Warszawiance”, „Wzgórze psów” to jest nasz trzeci projekt. Akurat przy „Wzgórzu psów” byłem nawet trochę bliżej, jeśli chodzi o preprodukcję. Na przykład dostawałem taśmy z castingu albo byłem na czytaniach. Ale aktorów dobierają producent, reżyser i reżyser castingu. I ja nie uczestniczyłem czynnie w tym procesie.
Ten proces nie polega do końca na tym, że wybieramy kogoś, kto pasuje nam z twarzy. Jest trochę więcej czynników branych pod uwagę. Na przykład czy ten aktor ma w sobie to coś, czego ja już nie potrafię ocenić, bo nie jestem ani reżyserem, ani producentem. Możemy też znaleźć aktora, który sam w sobie jest świetny do danej roli, ale potem okazuje się, że nie ma dla niego aktora do pary. Nie znam się na tym. Mogę powiedzieć, że były jakieś sytuacje takiego - nazwijmy to - głosowania, w których też miałem głos. Ale trzeba zrozumieć, że pisanie powieści jest czymś innym niż robienie telewizji czy filmu. Użyję takiego sportowego porównania - film czy telewizja to jest zawsze sport zespołowy. I nawet jeśli pod daną częścią filmu podpisana jedna osoba, to ona nie funkcjonuje w próżni.
PAP Life: Teraz zabrzmiało to tak, jakbyś chciał powiedzieć, że nie odpowiadasz za serial, który powstał na podstawie twojej książki.
J.Ż.: Kiedy piszesz książkę, to ona jest jakby postawionym domem. A gdy pisze się scenariusz do filmu czy serialu, to trochę jest tak, jakby przywoziło się cement na budowę.
PAP Life: To wróćmy do książki. „Wzgórze psów” ukazało się siedem lat temu. Od tamtej pory napisałeś kilka książek. Ale to o „Wzgórzu psów” powiedziałeś kiedyś, że dla ciebie to najważniejsza książka i dzięki niej uporządkowałeś swoje życie.
J.Ż.: Naprawdę coś takiego powiedziałem? Może zostało to tak zapamiętane? Trudno powiedzieć, co tak naprawdę jest najważniejsze. Nie prowadzę w głowie takiego rankingu. Na pewno z perspektywy czasu jest to książka, na której nauczyłem trochę bardziej zaawansowanego pisarstwa. Kiedy ją tworzyłem, to była najbardziej złożona, trudna psychologicznie, formalnie i strukturalnie powieść. A druga rzecz jest taka, że ta historia wyrasta z mojego dzieciństwa i wczesnej młodości, z moich doświadczeń, obserwacji związanych z dorastania w takim, a nie innym miejscu. Nie chcę mówić, że to jest autobiograficzna historia, bo tak nie jest. Ale do dzisiaj mam coś takiego, że to, co jest dla mnie w tej historii rzeczywiście ważne, to dopiero teraz zaczyna mi się odsłaniać. Bo też uważam, że kiedy się jest artystą, to rzeczy, które się robi, zawsze są mądrzejsze od ciebie.
„Wzgórze psów” zaczęło się od tego, że przyśniło mi się zakończenie tej książki. Jeśli je znasz, rozumiesz, że nie był to zbyt przyjemny sen. Ale z jakiegoś powodu to mi się przyśniło. Mówię o tym, żeby powiedzieć, że nigdy nie wierzę twórcom, którzy opowiadają, że zrobili coś w taki bardzo intelektualny sposób: „Miałem na myśli to i to, bo chciałem osiągnąć taki i taki efekt”. A ja im jestem starszy, tym bardziej widzę, że kiedy coś robię, to sięgam bardzo głęboko w to miejsce, z którego biorą się sny, emocje. Zaglądam do tej czarnej jungowskiej materii, którą każdy z nas ma we łbie. I „Wzgórze psów” jest z tego. Może dlatego trudno jest mi mówić o tym projekcie w taki sposób jeden do jednego. Bo on jest dla mnie wciąż trochę tajemnicą. Mimo że napisałem tę książkę, zrobiłem ten scenariusz, byłem przy tym serialu.
PAP Life: „Wzgórze psów” rozgrywa się w miasteczku na Mazurach, które nazwałeś Zyborkiem. Nie spojlerując serialu, powiem tylko, że dochodzi tam do tak przerażających zbrodni, że wydaje się, że nie mogłyby się wydarzyć w rzeczywistości. Ale życie czasami jest bardziej okrutne. Na spotkaniu, które odbyło się po premierze dwóch odcinków na festiwalu SerialCon, opowiedziałeś o śmiertelnym pobiciu księdza w twojej rodzinnej miejscowości.
J.Ż.: To była bardzo ważna osoba w mojej rodzinie – to był przyjaciel mojego dziadka. Ta tragedia wydarzyła się bardzo niedawno, ale nie chcę aż tak bardzo mówić o tym w mediach, bo nie chciałbym, żeby mi ktokolwiek zarzucił, że w ten sposób próbuję promować serial.
Bardzo często jest tak, że kiedy coś piszę i potem ktoś to czyta albo ogląda, to sytuacje które ludzie mają za najbardziej nieprawdopodobne, są właśnie zaczerpnięte z rzeczywistości. Z drugiej strony, te, z którymi ludzie się identyfikują i biorą za realistyczne, często są przeze mnie wymyślone.
PAP Life: Zybork nie istnieje, ale takich miasteczek są tysiące. „Z Zyborka możesz wyjechać, ale nigdy z niego nie uciekniesz” - napisałeś na Instagramie.
J.Ż.: Myślę, że możemy być tylko sobą. I uważam, że nikt tak naprawdę nie może w ciągu swojego życia stać się zupełnie nowym człowiekiem. To, z czego wyrośliśmy, co nas ukonstytuowało, jest z nami do końca życia. I to, co możemy zrobić, to próbować się z tym trochę rozliczyć, pogodzić. Możemy zaakceptować, że to jest część nas i iść dalej. Możemy obrać jakiś inny kierunek swojego życia. Wydaje mi się, że kiedy przyjeżdża się z mniejszego miasta do większego i próbuje się tam jakoś ułożyć sobie życie, to idzie za tym bardzo dużo różnych skłębionych emocji dotyczących wstydu, aspiracji, ambicji, nadziei. To są bardzo trudne momenty w życiu i różne są konsekwencje tych momentów. „Wzgórze psów” jest trochę historią o takich sytuacjach.
PAP Life: Robert Więckiewicz, który w „Wzgórzu psów” wciela się w jednego z głównych bohaterów, a prywatnie pochodzi z małego miasta, powiedział, że w swoje rodzinne strony powinno się przyjeżdżać tylko w odwiedziny. Ale nie należy do nich wracać na stałe. Bo jest się już gdzie indziej.
J.Ż.: Bo tak jest.
PAP Life: Zarówno we „Wzgórzu psów”, ale też w „Informacji zwrotnej” bardzo mocny jest wątek skutków transformacji, niesprawiedliwości, wykluczenia całych grup społecznych. Skąd u ciebie ta potrzeba, żeby to opisywać? Urodziłeś się w 1983 roku, więc w latach 90. byłeś dzieckiem.
J.Ż.: Obserwowałem różne sytuacje. Może trochę z takiej bezpiecznej pozycji, ale zostały ze mną na całe życie. Trochę dorastałem w rzeczywistości, która nie dawała poczucia bezpieczeństwa. Była bardzo bezwzględna i dla wielu ludzi nie skończyła się dobrze. Widziałem dużo biedy, krzywdy, nawet nędzy. I to nie jest tak, że teraz mam jakiś impuls naprawiania świata. Nigdy w życiu nie miałem mentalności aktywisty. Wydaje mi się, że gdzieś efekt uboczny tych przemian wciąż się odzywa.
Oczywiście to wszystko bardzo się zmieniło, moje rodzinne strony też. Zwłaszcza od momentu, kiedy weszliśmy do Unii Europejskiej. Ale ja jestem osobą, która doskonale pamięta, jak było wcześniej. Wydaje mi się, że na przykład taka opowieść jak „Wzgórze psów” byłaby niepełna bez obrazu tej krzywdy. Bo ja i Mikołaj (bohater „Wzgórza psów”, pisarz, który przyjeżdża do rodzinnego Zyborka - red.) jesteśmy dziećmi lat 90-tych, a wtedy działy się te różne rzeczy związane z transformacją.
PAP Life: Pisarz jest od tego, żeby opisywać rzeczywistość?
J.Ż.: Nie wiem, od czego jest pisarz. Bo jak zacznę mówić, od czego jest pisarz, to tak jakbym narzucał innym, co mają robić. A w ogóle nie jestem od tego. Nie wymagam niczego od innych autorów.
PAP Life: To jak widzisz swoją rolę?
J.Ż.: Moja rola robi się sama, a ja nie mam na nią aż tak bardzo wpływu. Okazało się, że jestem gościem, który opowiada historie. Opowiedziałem już parę historii, które dotarły do bardzo wielu osób. I ci ludzie - tak się domyślam - oprócz tego, że mieli z tego powodu rozrywkę czy przeżycia estetyczne, to poczuli też jakąś wspólnotę z tym, co przeczytali, gdzieś trafiło to do ich serc, emocji, utożsamili się z tym. Może to też trochę im pomogło.
To, o czym teraz mówimy, trochę dzieje się samo. Bo wydaje mi się, że jakbym świadomie podczas pracy za bardzo myślał o tym, że chcę, żeby ludzie poczuli emocje, to byłoby wyrachowane i - paradoksalnie - bym się od tego oddalał. Więc tak najprościej mówiąc, staram się robić dobrą robotę, w tym sensie, że chcę pisać dobre książki, opowiadać dobre historie. Dalej pcham ten wózek. Natomiast w tym momencie nie uważam, żeby artysta w ogóle miał jakieś obowiązki i powinności. Może poza jedną - żeby nie być cynicznym. Choć oczywiście żyjemy w czasach, kiedy wszyscy muszą jakoś tam kalkulować. Ale dobrze by było, żeby jednak ta kalkulacja nie była najważniejsza.
PAP Life: Niedawno, specjalnie dla Storytel, stworzyłeś pierwsze w swoim dorobku słuchowisko oryginalne - „Arka. Niebo”, inspirowane historiach polskich sekt. I znów wracasz do lat 90. Dlaczego zająłeś się tym tematem? Lubisz horrory? „Wzgórze psów” też ma w sobie elementy horroru.
J.Ż.: Zawsze byłem zafascynowany tematem sekt, tematem kontroli w ogóle, potrzeby przynależności. Dlaczego niektórzy ludzie mają tak ogromną potrzebę wspólnoty i przynależności, że np. zupełnie rezygnują ze swojej samodzielności, dają się gdzieś uwięzić, oddają komuś cały swój majątek…
Zrobiłem to słuchowisko, bo po prostu dostałem taką propozycję i ją przyjąłem. Lubię robić rzeczy, których nigdy wcześniej nie robiłem.
Natomiast jeśli chodzi o horror, to uważam, że prawdziwy horror to jest to, co robimy sobie nawzajem. I potwór czy jakaś nadnaturalna istota jest zawsze tylko metaforą, symbolem. (PAP Life)
Rozmawiała Iza Komendołowicz
ikl/ag/
Jakub Żulczyk – pisarz i scenarzysta, dziennikarz, amerykanista, autor bestsellerowych powieści, m.in. „Ślepnąc od świateł”, „Informacja zwrotna”, na podstawie których powstały także seriale. Debiutował w 2006 r. powieścią „Zrób mi jakąś krzywdę”. Pomysłodawca i współscenarzysta seriali „Belfer” oraz „Warszawianka”. 8 stycznia na platformie Netflix zadebiutował serial „Wzgórze psów”, którego scenariusz oparty jest na jego powieści o tym samym tytule. Ma 41 lat.