Przedstawiamy wywiad z Janą Shostak przeprowadzony z okazji Dnia Flagi Rzeczypospolitej Polskiej. Za pytania posłużyły frazy z "Katechizmu polskiego dziecka" Władysława Bełzy.
Shostak to polsko-białoruska aktywistka, artystka intermedialna i feministka. Jest doktorą sztuki, prowadzi zajęcia na Wydziale Sztuki Mediów w Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. W 2020 została laureatką stypendium Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego dla wybitnych młodych naukowców. W 2020 r. zaangażowała się w protesty na Białorusi oraz zorganizowała akcję „Minuta krzyku dla Białorusi”. W 2023 roku bez skutku startowała w polskich wyborach parlamentarnych.
PAP: Kto ty jesteś? Jaki znak twój?
Jana Shostak: Pamiętam, że w Związku Polaków w Białorusi w Grodnie, gdy uczyłam się polskiego, to było wpisane nawet w jedną ze scenek teatralnych. To nauczenie się wierszyka, uczenie się polskości, będąc w Białorusi, było doświadczeniem, powiedziałabym, transgranicznym. Bo jak to mówię, jestem Polką białoruską - czyli wychowałam się i główne lata swojej edukacji podstawowej i średniej ukończyłam w Białorusi, ale brałam udział w polskich olimpiadach, czytałam literaturę faktu, dużo polskiego.
Gdy w 2010 r. przyjechałam do Polski, dla mnie to nawet nie był „Polish dream”, tylko taki naturalny powrót do kraju, do którego przynależę, bo zachodnia część Białorusi w międzywojniu przynależała do Polski. Powoli, a za czasów rządu PiS coraz bardziej, czułam się obca. To się przejawiało w różnych drobnych rzeczach w społeczeństwie i to mnie dziwiło bardzo. Że z latami bardziej podkreślano, że pochodzę z tej Białorusi, że jestem inna. Takie działanie propagandy w mediach, pomiędzy słowami, było odczuwalne. Bardziej się dystansowano od innego człowieka.
W 2017 r. „Gazeta Polska” zamieściła okładkę z napisem: „uchodźcy przynieśli śmiertelne choroby” i to było też przez telewizję publiczną wkraplane. To się odbijało na świadomości i myśleniu, że ten inny jest nie tylko już z Syrii, jest też z Białorusi, czy z Ukrainy.
PAP: Gdzie ty mieszkasz? W jakim kraju?
J.S.: W Polsce, w Polsce z dużą ilością wyzwań. Chciałoby się wierzyć, że gdy opozycja stała się "propozycją" rządzenia inaczej niż przez poprzednich osiem lat, to mamy mniej do roboty. A wbrew pozorom, mamy jeszcze więcej. W społeczeństwie, w kontekście światopoglądu, polityki. Również w kontekście mniejszości białoruskiej jest to duże wyzwanie. Polityka integracyjna i migracyjna potrzebna jest już na wczoraj, na przedwczoraj.
Radykalnie prawicowe partie, takie jak Konfederacja, rozumieją, że system wartości ludzi przyjeżdżających ze wschodu jest konserwatywny, ponieważ latami brak im było szerszej perspektywy. Robią wszystko, co możliwe, żeby przyciągnąć ludzi posiadających Kartę Polaka. Co doprowadziło do tego, że oni wybierają teraz Konfederację? Ci moi znajomi, z którymi dzieliłam wspólnie poglądy, wspólną otwartość na dialog, przykazanie „kochaj bliźniego swego jak siebie samego”? Jak to się wydarzyło? Tym właśnie teraz powinna się zajmować demokratyczna koalicja. Na poważnie zrozumieć skalę tego ewenementu.
PAP.: Czym ta ziemia? Czym jest dla ciebie?
J.S.: Ziemią obiecaną. Ale Polska jest dla mnie też miejscem, w którym przebywam, w którym walczę, w którym chcę budować przysłowiowe mosty, a nie mury. Ostatnio (w październiku 2023 r.) brałam udział w kampanii wyborczej do polskiego parlamentu. Było dla mnie ważne, by pokazać, że jako osobie z innego kraju, mi też zależy na polskiej demokracji, na wolności słowa, na podstawowych zasadach i że nie chcę wychodzić z Unii Europejskiej.
Wtedy bezpośrednio na ulicy, rozdając ulotki, słyszałam przycinki - „wracaj do tej Białorusi” albo „Grodno jest polskie". To jest taka sama narracja, jak to, że „Lwów jest polski”. Takie głosy słyszałam oprócz, oczywiście, mowy nienawiści w sieci. To złożone, szczególnie teraz, gdy reżimowa Białoruś jest częścią wojny w Ukrainie.
Wydawałoby się, że szczególnie idea europejskości powinna była zmienić myślenie o tym, kto skąd pochodzi. Jesteśmy Europejczykami, Europejkami i te pojęcia pochodzenia krajów same w sobie chciałoby się, żeby zaniknęły. Jeżeli dla kogoś to jest ważne, to chciałabym być określana właśnie jako obywatelka świata o polsko-białoruskich korzeniach.
PAP: Czym zdobyta ta ziemia?
J.S.: Mam prawo tu mieszkać, bo współtworzę polską kulturę, przestrzeń aktywistyczną i społeczną. Mam też prawo mieszkać tu, bo jestem po prostu człowiekiem, który wybrał to miejsce. Lata temu Hannah Arendt proponowała używanie "nowoprzybyły" zamiast „uchodźca”. Ja w swojej pracy magisterskiej na ASP stosowałam słowo „nowak” jako alternatywę. W pewnym sensie wszyscy jesteśmy nowakami i nowaczkami. Bo to przemieszczenie się 10 tysięcy lat przed naszą erą było czymś normalnym. To, że ktoś mieszkał tu albo tam, to była kwestia wyboru. Potem zasiedlanie się stało czymś normalnym, a przemieszczanie się stało czymś dziwnym. Marzy mi się, żeby to było znowu teraz normą.
PAP: Czy ją kochasz, Polskę?
J.S.: „Wolność kocham i rozumiem”. Czy kocham Polskę? To jest ciekawe pytanie. Nie wiem, czy kraj da się kochać. Na pewno lubię poprzez język, kulturę polską, na której się wychowałam.
PAP: A w co wierzysz?
J.S.: Wierzę w siłę kultury. Wierzę, że kultura mogłaby zbudować dialog pomiędzy ludźmi. Bo przecież została utworzona przez homo sapiens jako element w społeczeństwie po to, żeby się ludzie nie pozabijali. I w tę szeroko pojętą kulturę wierzę najbardziej.
PAP: Czym ty dla niej, Polski?
J.S.: Chyba drzazgą, albo też portrecistką zewnętrzną. Nawiązując do wypowiedzi Olgi Tokarczuk o tym, że „ten inny” jest w stanie opisać i zrozumieć obiektywnie, czym jesteśmy jako społeczeństwo, jako kraj. Mogłabym tak powiedzieć, że jestem taką perspektywą dodatnią.
PAP: Coś jej winna?
J.S.: To też dobre pytanie. Czuję się winna możliwości, które otrzymałam. Gdybym nie miała Karty Polaka i potwierdzonych korzeni, nie mogłabym zdawać na studia na zasadach jak wszyscy Polacy i Polki.
Rozmawiała: Angela Getler (PAP)
jos/