"Jechać, nie jechać?". Podróżnik Pablo odważnym językiem opisuje swoje doznania z pobytu w wielu krajach [WYWIAD]

2024-08-02 08:59 aktualizacja: 2024-09-01, 19:53
Przedsiębiorca i podróżnik Paweł Brun. Fot. PAP/Albert Zawada
Przedsiębiorca i podróżnik Paweł Brun. Fot. PAP/Albert Zawada
Paweł Brun jest jednym z największych pasjonatów podróżowania wśród polskich przedsiębiorców. Zwiedził ponad 100 krajów świata, a swoje wrażenie z tych wypraw zawarł w trzytomowej serii książek "Jechać, nie jechać?", którą wydał pod pseudonimem "Pablo". Brun rekomenduje i ostrzega, sowicie okraszając swoje felietony humorem.

PAP Life: Skąd wziął pan pomysł, by swoim podróżniczym książkom nadać tak nieszablonową formę? Wiele rozdziałów rozpoczyna pan od wspomnień z okresu, gdy w młodości pracował pan jako wiejski weterynarz...

Pablo: Jest taki dziennikarz motoryzacyjny, Jeremy Clarkson. Poza nagrywaniem programów telewizyjnych, pisze on felietony. Jego styl na początku mnie raził, ale później polubiłem tę konwencję. Clarkson potrafi zacząć tekst od awantury z żoną, obserwacji, którą poczynił w ogrodzie i gładko przejść do opisu najnowszego modelu Ferrari. Wziąłem z niego przykład.

Poza tym, znacznie ciekawsze wydaje mi się opowiadanie o różnych miejscach przez pryzmat anegdot i przygód, których tam doświadczyłem. Klasycznych opisów zabytków i atrakcji przyrodniczych mamy już wystarczająco dużo.

PAP Life: Zapewne nie nudziłby się pan wojażując z Clarksonem. A czy weterynarze to dla pana wdzięczni kompanii podróży? Z przedstawicielami jakich zawodów podróżuje się panu najlepiej?

P.: Z dziennikarzami, bo są tolerancyjni, mają otwarte głowy i jest z kim się bawić. Tak samo zresztą jak z weterynarzami.

PAP Life: Przechodząc do kwestii, które pomogą Polakom zaplanować wakacje... Które miejsca na świecie poleca pan pod kątem dobrego stosunku ceny do jakości?

P.: Może będę powtarzać powszechną opinię, ale uważam, że Egipt. To kraj, gdzie jest dużo zabytków pierwszej klasy, a z drugiej strony można za nieduże pieniądze mieszkać w dobrym hotelu, smacznie zjeść i podróżować. Do tego wcale nie jest niebezpiecznie. Polecam rejs statkiem po Nilu, zwiedzania Luksoru i nurkowanie w Hurghadzie. Warto też zajrzeć do supernowoczesnej biblioteki w Aleksandrii.

Gdy zakończy się wojna w Ukrainie, polecam też gorąco Lwów. Uważam, że to miasto bije na głowę Kijów pod względem atrakcji, które oferuje. Warto np. odwiedzić Muzeum Sztuki Współczesnej, gdzie znajdziemy polskie malarstwo z najwyższej półki - z Matejką, Gierymskim czy Malczewskim. We Lwowie sugeruję też wybrać się do lokalu z muzyką na żywo - poziom muzyków jest świetny.

Z kierunków bardziej odległych rewelacyjne są Brytyjskie Wyspy Dziewicze - karaibski archipelag wysp z pięknymi plażami, zatokami, porośniętymi palmami wzgórzami, z dużą ilością barów i i restauracji. Najwięcej z tego miejsca można wycisnąć, pływając tam żaglowym katamaranem. Wynajęcie takiego statku, nawet z kapitanem, wychodzi niezbyt drogo.

PAP Life: Jeśli mówimy o Karaibach, to ciekawą obserwację poczynił pan na Kubie…

P.: Zauważyłem, że jest tam bardzo mało kobiet młodych i w średnim wieku. Wyjechały one do Stanów Zjednoczonych i Meksyku – dostały tam propozycje zawodowe czy matrymonialne. Ci, którzy wybierają się na Kubę w poszukiwaniu żony, będę musieli długo szukać odpowiedniej kandydatki (uśmiech). Wynagrodzi to piękna architektura Hawany. Jest tam m.in. kopia waszyngtońskiego parlamentu, tylko większa o 50 proc. Zresztą wszystko w Hawanie jest większe.

PAP Life: No i to miejsce godne polecenia tym, którzy fascynują się Napoleonem...

P.: Tak, gdyż mieści się tam Muzeum Napoleona, z jedną z największych kolekcji na świecie poświęconych temu francuskiego przywódcy. Pamiątki te zgromadził milioner, Orestes Ferrara, który mieszkał w Hawanie i któremu zabrano tę kolekcję podczas rewolucji kubańskiej.

PAP Life: Ale jeszcze bardziej zaskoczył mnie pan informacją o muzeum voodoo w Nowym Orleanie, w którym znajduje się ekspozycja poświęcona polskim korzeniom tego kultu religijnego…

P.: Tak, bo okazuje się, że popularna na Haiti Czarna Madonna jest kopią portretu Matki Boskiej Częstochowskiej. Tę przywieźli na początku XIX wieku na Haiti polscy legioniści, którzy przypłynęli wraz z żołnierzami Napoleona. Mieli stłumić bunt niewolników, ale część Polaków przeszło na stronę rebeliantów.

PAP Life: Wątki mistyczne pojawiają się też w rozdziale poświęconym pana przygodom na Madagaskarze. Mógłby pan opowiedzieć o tradycji famadihany, tłumaczonej jako „obracanie kości”?

P.: Malgaszowie wierzą, że kilka lat po śmierci zmarły kontaktuje się z kimś z rodziny i wzywa do przeprowadzenia rytuału. Krewni odkopują jego szczątki, zabierają do domu, czyszczą je, okrywają nowym całunem i chowają ponownie. Cała wioska bierze udział w tym rytuale, alkohol się leje, muzyka gra nieprzerwanie, a młodzież tańczy. Po dziewięciu miesiącach od imprezy rodzą się malutcy Malgasze, a ich rodzice wierzą, że dzieci przejmą najlepsze cechy swych przodków. Jako jedyny z mojej wycieczki miałem odwagę zobaczyć z bliska famadihanę.

PAP Life: A gdzie raczej nie jechać?

P.: Proszę nie dać się zwieść pięknej i egzotycznej nazwie Mauritius. Plaże są tam wąskie, w połowie zajęte przez gnijące liście. Kraj jest biedny i zacofany, a jednocześnie dość drogi - nie brakuje tam luksusowych, designerskich hoteli. Jeśli coś mnie tam zachwyciło, to Wyspa Jeleni przy wschodnim wybrzeżu Mauritiusu.

Nie jestem też fanem Słowacji. Bardzo rozczarowała mnie tamtejsza policja, po tym jak zostałem tam okradziony. Nie dziwię się, że właśnie na Słowacji wybuchły afery z działalnością włoskiej mafii. A z kwestii bardziej przyziemnych, wiele do życzenia pozostawia przygotowanie tras narciarskich. Już koło południa jeździmy tam po lodzie, bo ratraki źle wykonują swoją pracę. Dodatkowo, na stoku często jest mgła.

PAP Life: Teraz, z powodu igrzysk olimpijskich, oczy całego świata są zwrócone na Paryż. Czy podzieliłby się pan jakąś radą z tymi, którzy wybierają się do stolicy Francji?

P.: Jedna rada: odżałować 100 euro i pójść do kabaretu - Crazy Horse, Lido czy Mouline Rouge, albo do klubu muzycznego. Nie jest tanio, ale nie spotkałem nikogo, kto by wyszedł i powiedział że było słabo, wszyscy zadowoleni pomimo słonej opłaty. Warto.

PAP Life: Czy ma pan jeszcze jakieś podróżnicze marzenia?

P.: Marzą mi się Hawaje. W zasadzie tam byłem, ale to się nie liczy, bo przejazdem. Ponoć trzeba wyjechać z wyspy O'ahu, gdzie jest stolica Hawajów, Honolulu, a co za tym idzie - są tłumy, hotele, cały ten rejwach. W poszukiwaniu cudownej przyrody trzeba pojechać tam, gdzie jest dziko. Mam nadzieję, że to kiedyś zrobię.

PAP Life: Czy zastanawiał się pan, co przez te wszystkie lata tak bardzo pchało pana w świat? Co było tym głównym powodem? Po co podróżować?

P.: Za komuny nie dostawałem paszportu. To był wtedy świat zakazany, a wszystko, co zakazane, przyciąga. To był początek. Poza tym, podczas podróży jest duża szansa na przeżycie przygody, poznanie innego życia, świata.

Paweł Brun, "Pablo" - przedsiębiorca, z wykształcenia lekarz weterynarii. Ma 70 lat. Absolwent Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie. Pochodzi ze znanej warszawskiej rodziny kupieckiej, która przybyła do Polski pod koniec XVIII wieku z Niemiec. Firma Krzysztof Brun i Synowie przez wiele dziesięcioleci handlowała artykułami żelaznymi, mając w swojej ofercie takie produkty jak maszyny do pisania, elektryczne golarki czy windy. Paweł Brun jest współwłaścicielem firmy BioArcus, zajmującej się usuwaniem przykrych zapachów na skalę przemysłową. Napisał trzytomową serię książek podróżniczych "Jechać, nie jechać?", której kolejne części ukazywały się w latach 2017, 2018 i 2021.

Rozmawiali Eliasz Nachabé i Andrzej Grabarczuk

ał/