"Każdy tekst dotyczy innego tematu, ale łączy je siła kobiet". Autorka o książce "Biegnij, mała, biegnij" [WYWIAD]

2024-12-13 14:30 aktualizacja: 2024-12-13, 17:57
"Biegnij, mała, biegnij". Fot. Wydawnictwo Dowody/Facebook
"Biegnij, mała, biegnij". Fot. Wydawnictwo Dowody/Facebook
Każdy z tekstów dotyczy innego tematu, ale jeśli miałabym szukać czegoś, co je łączy, byłaby to siła kobiet - powiedziała PAP Anna Goc, reporterka, autorka książki "Biegnij, mała, biegnij". Dodała, że bohaterki nie koncentrują się na trudnych doświadczeniach, a szukają sposobu, by się z nimi zmierzyć.

Polska Agencja Prasowa: Książka zaczyna się od reportażu o Magdzie poszkodowanej w zderzeniu dwóch pociągów pod Szczekocinami. Dla osób, które brały w nim udział lub których bliscy zginęli czy zostali ranni w katastrofie, jest to jak cofnięcie się w samo centrum tamtych wydarzeń. Ciężko się to czyta.

Anna Goc: 3 marca 2012 roku Magda Sipowicz wsiadła do pociągu z Warszawy do Krakowa. Wyjęła kalendarz z rozplanowanymi spotkaniami i zadaniami na kolejne tygodnie. W domu czekali na nią mąż i półtoraroczna córka. Kilka godzin później jej pociąg zderzył się czołowo z innym. "Mój świat nie tylko się zmienił, on został zniszczony jak ten pociąg" – mówi w reportażu.

Katastrofa kolejowa to jednak początek tej historii. Dalej Magda opowiada o powrocie do życia po wypadku. O tym, że miała nie chodzić, a zaczęła tańczyć. Że miała nie mieć drugiego dziecka, a urodziła syna. To reportaż o sile Magdy i o tym, skąd ją czerpała. Gdy pracowałam nad tekstem, pytałam Magdę, czy chce wracać do tamtych wydarzeń. Odpowiedziała, że zdecydowała się nimi podzielić, bo ma nadzieję, że ci, którzy przeczytają jej historię, odnajdą w niej coś dla siebie. Coś, co ich wzmocni.

PAP: Opisuje pani też historie innych kobiet, m.in. odchodzącej z zakonu siostry Marii, która wreszcie czuje się wolna, ale słyszy od przełożonej: "Tak się siostrze tylko wydaje", ubogiej matki, której odebrano dzieci i mówi się, że umarła, bo pękło jej serce. Jest też opowieść o kobiecie niesłyszącej, mierzącej się z codziennymi przeszkodami, czy o matce, której córka spotyka się z przemocą w szkole baletowej. Można powiedzieć, że to są krótkie historie o cierpieniu.

A.G.: Bohaterki nie koncentrują się na trudnych doświadczeniach, raczej szukają sposobu, by się z nimi zmierzyć. Każdy z tekstów dotyczy innego tematu, ale jeśli miałabym szukać czegoś, co je łączy, byłaby to siła kobiet.

Maria, siostra zakonna, opowiada mi o tym, jak we wspólnocie powoli traciła siebie, bo odrębność i niezależność były źle widziane i stopniowo eliminowane. Przygląda się swojemu zgromadzeniu. Zaczyna zadawać pytania: "Czy ktoś nas pyta o wykształcenie? O ten złoty czas, gdy wstępujemy do zgromadzenia, tuż po maturze, a potem, przez kolejnych osiem lat, czyli do ślubów wieczystych, z jakiegoś powodu nie studiujemy?". Dostrzega niebezpieczne zachowania wewnątrz wspólnoty: "Najgorzej jest z chorobami psychicznymi. Przypominam sobie siostrę, która od dłuższego czasu sygnalizowała, że jest bardzo zmęczona. Przełożona mianowała ją dyrektorką jednej ze szkół". Opowiada o wychodzeniu ze wspólnoty, która przez wiele lat ją kształtowała, a także o tym, że odzyskanie wewnętrznej wolności jest możliwe.

PAP: Czytając pani książkę, można poczuć prawdziwe emocje. Niektóre historie wywołują wręcz porażające, obezwładniające uczucia.

A.G.: Opisuję historie prawdziwych ludzi i ich prawdziwe przeżycia, być może dlatego emocje są prawdziwe.

Zdarza się, że opublikowanie tekstu wyzwala kolejne opowieści – ludzie, którzy dotąd nikomu nie opowiedzieli swojej historii, odnajdują w tej opisanej własne przeżycia, przestają czuć się samotni.

PAP: A jakie emocje towarzyszyły pani przy tej pracy? Czy były momenty, w których przestawała pani pisać?

A.G.: Kilka lat temu umówiłam się na wywiad z Anetą Żukowską, autorką wydanej już po jej śmierci książki "Mięcho". Aneta wiedziała, że umiera na raka. Przyjechałam do niej z notesem, w którym miałam pytania o życie. Aneta po dwóch pierwszych powiedziała, że możemy rozmawiać dalej, ale o śmierci – o tym, jak będzie wyglądało umieranie i jak się na nie przygotować. I o eutanazji. Na tę rozmowę jej bliscy nie byli gotowi. To trudne momenty, nie zawsze jesteśmy na nie gotowi. Jeśli jednak poczułabym, że nie radzę sobie z tematem, nie podjęłabym się pisania. Co nie oznacza, że historie, które opowiadają nam bohaterki i bohaterowie, z nami nie zostają.

Pytania o to, jak wspierać dziennikarzy, którzy pracują nad trudnymi tematami, zadaje sobie coraz więcej redakcji. W tym roku rozpoczęła działalność Fundacja im. Pawła Smoleńskiego "Twarzą w twarz", która będzie pomagać właśnie w tym zakresie – dbania o odporność psychiczną reporterów.

PAP: Pani reportaże są napisane prostym, bezpośrednim językiem, tym dosadniej uderzają w czytelnika. Reporter powinien mieć własny styl pisania czy dostosowywać język do historii?

A.G.: Sposób, w jaki bohater czy bohaterka opowiadają swoją historię, może być podpowiedzią przy konstruowaniu reportażu.

Olga, jedna z bohaterek "Biegnij, mała, biegnij", opowiada o relacji z ginekologiem, która miała cechy przemocy. Kobieta wybrała prywatne wizyty, ale żadna z nich nie trwała więcej niż dziewięć minut. Zapytałam Olgę, o czym powiedziałaby swojemu lekarzowi, gdyby miała więcej czasu. Kobieta najpierw dodała kilka zdań, które zmieściłyby się w tej pierwszej dodatkowej minucie. Potem, z każdą kolejną dodawaną minutą, przechodziła ze spokojnej opowieści do wyrażenia złości na to, co działo się w gabinecie. Mówiła o nieudanym zabiegu i braku wyjaśnień, o tym, że czuje się ignorowana i unieważniana, a także że wciąż podobnie są traktowane inne kobiety.

PAP: Czy reporter powinien być widoczny w tekście?

A.G.: W reportażu spotykają się dwie wrażliwości: bohatera i dziennikarza. Reporter słucha, dopytuje, konstruuje tekst. Na coś zwraca uwagę, a coś pomija. W tym sensie jest obecny w tekście, choć nie zawsze widoczny.

Opisuję historię Agaty, której córka marzyła o nauce w szkole baletowej. "Pani córka ma za krótkie ręce" – powiedziała jej nauczycielka. Zdanie to sprawiło, że Agata zaczęła przyglądać się ciału swojej córki w nowy, nieznany dotąd sposób – jako czemuś niedziecięcemu. Obudziło w niej czujność. W reportażu starałam się uchwycić jej perspektywę – opisać inne zapamiętane przez nią zdania, obrazy ze szkolnych korytarzy i jej własne myśli.

PAP: W opisie książki czytamy, że w tych historiach "możemy znaleźć echa własnych". Czy pani utożsamia się ze swoimi bohaterkami i ich problemami?

A.G.: W "Biegnij, mała, biegnij" są reportaże dotyczące spraw i tematów, którymi zajmuję się od wielu lat. Jednym z nich, bardzo mi bliskim, są prawa osób głuchych.

Po publikacji "Głuszy", książki o osobach głuchych i polskim języku migowym, poznałam Beatę i Juliusza Iwanickich. Beata jest osobą głuchą, Juliusz ma zespół Ushera, w przebiegu którego traci się stopniowo wzrok i słuch. W reportażu "Nierozłączni" opowiadają mi o tym, jak się im żyje w Polsce – o codziennych przeszkodach, ale też o tym, jak postrzegane są osoby z niepełnosprawnościami. "Rzadko mówiłem o swoich potrzebach. Być może obawiałem się, że jeśli powiem, to będę traktowany przez innych ulgowo, nikt nie zleci mi ambitnego zadania" – mówi Juliusz.

Jednocześnie jest to opowieść o emancypacji. Beata i Juliusz są wykładowcami akademickimi, są aktywni sportowo i dużo podróżują. "Chcemy zobaczyć świat" – mówią w reportażu. I udowadniają, że to jest możliwe.

PAP: Czy jest coś, co łączy bohaterki pani reportaży?

A.G.: W książce są reportaże, które ukazywały się w "Tygodniku Powszechnym" przez kilka lat, oraz nowe teksty. Nie zamierzałam napisać książki o kobietach. Jednak okazało się, że bohaterkami wielu z nich są kobiety. I choć są tu różne historie, być może łączy je to, że część bohaterek zdecydowała się opowiedzieć swoje historie, ponieważ mogą się one przydać innym.

PAP: Co trzeba zrobić, żeby głęboko wejść w życie bohaterki?

A.G.: Spotykam się z bohaterkami wiele razy. Te teksty nie powstają szybko. Słucham, dopytuję, gdy przestaję rozumieć. Zdarza się, że rozmowa sprawia, że moje bohaterki przyglądają się swojej historii w inny niż dotąd sposób. Zaczynają same sobie zadawać pytania. Dbam o to, by nie przekroczyć granicy ich intymności.

PAP: A gdzie jest ta granica?

A.G.: Dla każdej osoby i w każdej historii może być w innym miejscu. Często nie opisuję wszystkiego, o czym opowiadają mi bohaterki, zawsze zastanawiam się, czy intymne szczegóły są konieczne do opisania ich historii.

PAP: Jak wybierała pani reportaże do książki?

A.G.: Wybieram tematy, które wydają mi się ważne społecznie, takie, o których mówimy za mało albo nie potrafimy o nich rozmawiać. Także te, które udało się opowiedzieć z nowej perspektywy. Jak w reportażu "To jest mój syn", którego bohaterką jest matka dorosłego mężczyzny w kryzysie bezdomności.

Dowiedziałam się o niej od wolontariuszy. Zwykle koncentrujemy się na osobach w kryzysie bezdomności, rzadziej zadajemy pytanie o ich najbliższych – kim są, jak doszło do tego, że ich bliska osoba mieszka na ulicy, i jak sobie z tym radzą.

PAP: Co te reportaże mówią o Polsce?

A.G.: Jednym z tematów, którymi zajmuję się w "Tygodniku Powszechnym" od kilkunastu lat, jest sytuacja osób skrzywdzonych seksualnie przez księży. W "Biegnij, mała, biegnij" jest reportaż "Abonent poza zasięgiem" – główna bohaterka jako nastolatka została skrzywdzona przez księdza, teraz, jako dorosła kobieta, postanowiła sprawdzić, jak działa kościelny system powiadamiania o przestępstwach seksualnych. W każdej diecezji i w każdym zgromadzeniu zakonnym jest tak zwany delegat ds. ochrony dzieci i młodzieży. Bohaterka zadzwoniła najpierw do swojej diecezji, ale nikt nie odebrał. Próbowała więc w innych. Okazało się, że w niektórych diecezjach delegat, który ma przyjmować zgłoszenia od osób pokrzywdzonych, jest równocześnie rzecznikiem prasowym kurii, czyli ma dbać o jej wizerunek. Że wśród delegatów są osoby, które potrafią zapytać: "No co tam się dzieje? To jest jakieś stare czy aktualne?".

Reportaż powstał w 2018 roku. Dzisiaj możemy powiedzieć, że niewiele się zmieniło. Przykładem może być sprawa tarnowskiej kurii, która ostatnio nie tylko odmówiła wypłaty odszkodowania pokrzywdzonym przez jej księdza, ale też próbowała przerzucić na nich winę za molestowanie.

Po sześciu latach wiemy, że Kościół jest wciąż dla wielu skrzywdzonych przez księży osób miejscem, które potrafi skrzywdzić ponownie.

PAP: Historie przedstawione w reportażach – takie jak m.in. szukanie dawcy do przeszczepu twarzy czy życie z niepełnosprawnością słuchową i wzrokową – nie dotyczą tylko problemów kobiet.

A.G.: "Biegnij, mała, biegnij" nie jest książką tylko o kobietach. Choć bohaterkami wielu tekstów są kobiety, problemy, o których opowiadają, dotyczą nas wszystkich.

Rozmawiała Zuzanna Piwek

Anna Goc

Anna Goc jest reporterką i redaktorką. Od 2013 roku pracuje w "Tygodniku Powszechnym". Wcześniej współpracowała z krakowską redakcją "Gazety Wyborczej". Jest laureatką m.in. Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego za książkę "Głusza" oraz Nagrody Krakowa Miasta Literatury UNESCO. Za reportaże o prawach osób g/Głuchych została nagrodzona przez kapitułę United Nations Global Compact Network Poland, polskie biuro globalnej inicjatywy Sekretarza Generalnego ONZ oraz wyróżniona w konkursie Pióro Nadziei Amnesty International. Jest autorką książek "Boniecki. Rozmowy o życiu", "Głusza" oraz "Biegnij, mała, biegnij".

Książka "Biegnij, mała, biegnij" ukazała się nakładem wydawnictwa Dowody. (PAP)

zzp/ dki/ lm/ ał/