PAP Life: Jesteś perfekcjonistą?
Grzegorz Hyży: Myślę, że tak. W kwestii podejścia do muzyki, ale też w ogóle. W domu śmieją się ze mnie, że jeśli jest do kupienia nowe żelazko, bo stare się popsuło, to ja robię doktorat z wiedzy o żelazkach. Z jednej strony prześladuje mnie ten perfekcjonizm, a z drugiej - po prostu lubię tak działać. Jak już się angażuję, to muszę wiedzieć wszystko - szukam informacji, porównuję. I dopiero na takiej podstawie podejmuję decyzję.
PAP Life: Zapytałam się o ten perfekcjonizm nie bez powodu. Właśnie wychodzi twoja płyta „Epilog”. Od wydania poprzedniej minęło aż siedem lat. Dlaczego „Epilog” tak długo powstawał?
G.H.: Myślę, że przyczyną był przede wszystkim konflikt, który narastał we mnie, w związku z moimi wyobrażeniem, jak ta płyta miała wyglądać. Kiedy zaczynałem nad nią pracę, miałem zbudowany dokładny obraz tego, jak ma brzmieć, o czym ma opowiadać. I potem, przez różne sytuacje, które spotykały mnie w życiu, skończenie niektórych utworów zaczęło się przeciągać. W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że nie jestem już w stanie zamknąć tego albumu, żeby wyglądał tak, jak sobie wyobraziłem.
PAP Life: Jaka to miała być płyta?
G.H.: Przede wszystkim bardziej spójna koncepcyjnie w kontekście brzmienia utworów. Czyli większość miała być podobna do pierwszego singla - „Król Nocy”. Zależało mi, żeby pod względem inspiracji cały czas krążyć wokół lat 80. Ale z każdym kolejnym singlem oddalałem się od tego. Musiałem sam ze sobą to przedyskutować, żeby ostatecznie podjąć decyzję, że będzie to płyta różnorodna albo nie będzie jej wcale.
PAP Life: Miałeś momenty kryzysowe, kiedy chciałeś rzucić pracę nad tym albumem?
G.H.: Na początku rzeczywiście pojawiały takie myśli, że jeśli nie jestem w stanie spełnić koncepcji, którą sam sobie narzuciłem i nie chcę pójść ze sobą na żadne kompromisy, to może lepiej porzucić ten pomysł i zacząć coś kompletnie innego. Powiem więcej, nawet taką próbę podjąłem i sfinalizowałem, bo powstała płyta rockowa. Leży u mnie w szufladzie i czeka na lepszy czas. Odbyłem w związku z nią z tym kilka spotkań, pokazałem ją paru ludziom i dostałem sygnał, że płyta jest bardzo dobra, ale to nie są piosenki radiowe. „Przepraszamy cię Grzesiu, ale nie zagramy tych utworów” - usłyszałem. A mnie nadal zależało na tym, żeby zostać obecnym w przestrzeni radiowej.
PAP Life: Dlaczego? Są przecież wykonawcy, którzy nie są grani w radiu, a świetnie sobie radzą w internecie, sprzedają koncerty.
G.H.: Tak, ale rozmawiamy o realiach sprzed pięciu lat. Zgadzam się, że dzisiaj radio nie jest niezbędne. Kaśka Sochacka, Kortez, Krzysiek Zalewski i wielu innych długo nie byli grani w radiu. Natomiast ja byłem znany jako gość od hitów radiowych i nie chciałem z własnej woli tego porzucić. Wolałbym, żeby odsunięcie od radia było moją decyzją, a nie że radio rezygnuje ze mnie. Wiadomo - było też w tym trochę walki z własnym ego. Nie wykluczam, że kiedyś zrezygnuję z radia, natomiast w tamtym momencie zdecydowałem, że idę ścieżką, którą obrałem kilka lat temu i z której jestem znany. Nie lubię mieć w swoim życiu - nie tylko muzycznym - niepozamykanych tematów. Jestem zadaniowy, jeżeli mam jakieś zadanie do wykonania, to uważam, że trzeba je wykonać i koniec.
PAP Life: Jak reagowali twoi bliscy, kiedy widzieli, że miotasz się z tą płytą?
G.H.: Ja tę wojnę toczyłem sam ze sobą. Nie obarczam moich bliskich swoimi rozterkami. Może to jest kwestia mojej osobowości, ale raczej wolę być tym, który pomaga innym rozwiązywać problemy, niż sam je generuje.
PAP Life: Kiedy pracujesz nad jakiś numerem, puszczasz go w domu swojej żonie?
G.H.: Są momenty, kiedy wracam ze studia, jestem bardzo zadowolony, bo mam poczucie, że udało mi się napisać wartościową piosenkę i puszczam ją w domu. Ale nie na zasadzie: „potrzebuję twojej opinii”. Na koniec dnia decyzja i tak należy do mnie. Poza tym wiem, że moi bliscy są moimi największymi fanami i dlatego po prostu nie będą obiektywni. W domu po prostu dzielę się tym, co udało mi się zrobić w pracy. Kiedy moja żona przeprowadzi superwywiad, to też mi o tym mówi, puszcza go, czy daje do przeczytania. Też się z tego cieszę, jestem ciekaw, co się u niej dzieje. To chyba normalne w związku.
PAP Life: Płyta powstawała siedem lat, a podobno „Króla Nocy” napisałeś w jedną noc?
G.H.: Tekst powstawał nocą, natomiast utwór w ciągu kilku dni. Z tekstem była taka sytuacja, że zleciłem go innej osobie do napisania i kiedy do mnie trafił, to po prostu mi się nie spodobał, był niespójny ze mną. Następnego dnia miałem zarezerwowaną sesję na rejestrację wokalu do tego utworu i usłyszałem: „Albo napiszesz to sam, albo rejestrujesz to, co do ciebie przyszło. Nie masz wyjścia, są terminy, więc lecisz z tematem”. Pamiętam, że pół nocy przesiedziałem z niczym i już miałem rezygnować, nagle zaczęło się od jakiejś myśli i do rana tekst był gotowy.
PAP Life: Czyli dobrze pracujesz pod presją.
G.H.: Faktycznie, lubię pracować pod presją. Tak mam od dawna. Zresztą już w szkole uczyłem się pod presją. Nie chcę, żeby to wybrzmiało, że jestem jakimś turbogeniuszem. Ale miałem dużą łatwość w zapamiętywaniu ważnych rzeczy z lekcji, więc w domu bardzo mało się uczyłem. Kiedy miałem mieć jakiś sprawdzian, to wstawałem rano o czwartej czy piątej i dwie bite godziny siedziałem nad tematem. Czytałem, wałkowałem i potem na świeżo zaliczałem. Byłem zupełnym przeciwieństwem mojego rodzeństwa, chociażby siostry, która ślęczała całymi dniami nad książkami. Ja robiłem odwrotnie. Miałem czas wolny dla siebie, grałem w piłkę z kumplami, a uczyłem się na ostatnią chwilę. Z tekstami jest tak, że cały czas próbuję. Uczę się pisania od lepszych od siebie. Mimo że mam sporą wyobraźnię i pewną łatwość w pisaniu. Natomiast moim problemem jest to, że podchodzę do pisania w taki sposób, jak do wspomnianego wcześniej zakupu żelazka. Za bardzo analizuję, zastanawiam się. Czy historia jest na tyle przejrzysta, że odbiorca ją zrozumie, czy nie przegiąłem ze słownictwem, itd.
PAP Life: Z muzyką też tak masz?
G.H.: Nie, muzyka wypływa ze mnie naturalnie. Jeżeli chodzi o komponowanie utworów, to myślę, że byłbym w stanie stworzyć płytę w tydzień i byłby to wartościowy album.
PAP Life: Przejmujesz się ocenami innych?
G.H.: Kiedyś tak, dzisiaj już nie.
PAP Life: Zapytam cię o tytuł płyty. „Epilog” oznacza koniec. Ale ty przecież nie kończysz z muzyką, więc czego jest to koniec?
G.H.: Myślę, że - czysto technicznie rzecz biorąc - „Epilog” jest moją ostatnią płytą.
PAP Life: Mówisz poważnie?
G.H.: Chodzi mi o taką fizyczną postać płyty. Myślę, że dziś moja grupa odbiorców nie ma na czym odtworzyć płyt. Podejrzewam, że osoby, które kupią tę ostatnią moją płytę, zrobią to po to, żeby później w czasie trasy koncertowej zdobyć na niej mój autograf. Albo - po prostu - żeby mieć ją jako białego kruka, bo to jest wydane w limitowanej ilości. Wydaje mi się, że rynek muzyczny zmienił się na tyle, że już niedługo fizycznych wydań płyt wcale nie będzie. Pozostaną ewentualnie vintage’owe wydania winyli. Bo teraz znowu skręcamy w stronę winyli i coraz więcej muzycznych maniaków, do których sam się zaliczam, ma w domu gramofon, a nie ma odtwarzacza CD.
PAP Life: Czy „Epilog” zamyka jakiś etap twojego życia?
G.H.: Zamykam nią bardzo długi dla mnie okres - ważny i muzycznie, i życiowo. Dużo się zmieniło, dziś jestem zupełnie innym artystą niż siedem lat temu, bogatszym o tysiące, a może miliony przesłuchanych dźwięków, setki zagranych koncertów. Myślę, że jestem już artystą zbudowanym i kompletnym, świadomym swojej przeszłości i teraźniejszości. „Epilog” jest takim pięknym podsumowaniem tego, co już zamknięte. A tak jak już powiedziałem, lubię wszystkie tematy zamykać, bo wtedy mogę z czystą głową wejść w nowe otwarcie i takie planuję.
PAP Life: Jaki będzie ten nowy Grzegorz Hyży?
G.H.: Jeszcze nie wiem, w którą stronę pójdę. Cały czas badam siebie i swoje potrzeby muzyczne.
PAP Life: Płyta rockowa już jest.
G.H.: Jest. I myślę, że chyba bliżej mi do brzmień gitarowych niż do tych nowoczesnych. Chociaż ostatnie trzy lata koncertuję w aranżacjach bardzo elektronicznych. Teraz wracam do grania gitarowego. Ostatni numer na płycie, który nosi tytuł „Lato 2007” i jest jedynym akustycznym utworem, to może zapowiedź tego, co będzie.
PAP Life: Myślisz, że w muzyce nadejdzie powrót brzmień gitarowych?
G.H.: Gitary wrócą na pewno. A czy u mnie? Nie wiem, tak daleko bym nie wybiegał. Chociaż to jednak gitara jest dla mnie instrumentem, którym władam najlepiej.
PAP Life: Koncerty są najlepszą częścią życia muzyka?
G.H.: Często się nad tym zastanawiam, gdzie jest mi bliżej. Czy do tych emocji, które buzują we mnie, gdy komponuję, a potem produkuję utwory? Czy tych, które towarzyszą mi później, kiedy gram piosenki i dzielę się nimi z odbiorami. Czerpię radość i z jednego, i z drugiego. Myślę, że nie da się u mnie na tym etapie życia zawodowego oddzielić tych dwóch rzeczy. Chyba nie potrafiłbym tylko tworzyć. Bycie na scenie, dzielenie się energią, napędza mnie do tworzenia. Z kolei energia, którą czerpię podczas koncertów jest motorem napędowym, żeby wrócić do studia i tworzyć nowe utwory.
PAP Life: 10 lat temu wyszła twoja pierwsza płyta, rok wcześniej zająłeś drugie miejsce w „X Factorze”. Pamiętasz moment, kiedy na poważnie zająłeś się muzyką?
G.H.: Zacząłem o tym myśleć chyba jesienią 2010 roku. W tamtym czasie w Poznaniu nie było zbyt wielu miejsc, gdzie można było sobie pograć. Wszyscy, którzy zajmowali się muzyką, spotykali się w klubie Reset. I kiedyś znajomi, którzy wiedzieli, że muzycznie coś potrafię, wepchnęli mnie na scenę. Wyszło na tyle dobrze, że jeszcze tej samej nocy powstał mój pierwszy skład autorskiego zespołu BrytFunky. Następnego dnia odbyliśmy pierwszą próbę i zaczęliśmy działać. Graliśmy polski funk. Było to bardzo niszowe i tak naprawdę nie nagraliśmy się za długo, bo zespół istniał może rok. Ale zdążyłem stworzyć epkę i wystąpiliśmy z nią przed koncertem innego artysty.
PAP Life: Dla ciebie „X Factor” okazał się przepustką do kariery. Myślisz, że dzisiaj warto brać udział w talent show?
G.H.: Zawsze polecam. Osobiście absolutnie tego nie żałuję. Były kwestie, które mi się nie podobały, ale nie będę o nich mówić, bo nie lubię mówić o czymś źle. Mimo wszystko, jeżeli ktoś tam idzie, ma talent, a przede wszystkim konkretny pomysł na siebie i nie będzie oddawał decyzyjności osobom trzecim, to jest w stanie ugrać dla siebie bardzo dużo. Nie oszukujmy się - w Polsce mamy wielu utalentowanych artystów, którzy sukcesu nie osiągnęli i nie osiągną, bo po prostu nie mogą przebić się przez ścianę. Barierą jest popularność, a te programy ją zapewniają. Natomiast potem jest wiele czynników, które decydują, czy się uda, czy nie, bo sam talent nie wystarczy. Często jest raczej na dole listy rzeczy potrzebnych, żeby się wybić.
PAP Life: A według ciebie co jest do tego potrzebne?
G.H.: Na pewno pomysł, oryginalność. Myślę, że nie ma na to recepty. Czasy zmieniają się tak szybko, że nawet gdyby komuś udało się opracować jakiś przepis, to za chwilę byłby już nieaktualny. Duże znaczenie ma strategia wizerunkowa, jaką sobie zbudujesz. Są ludzie, którzy ze śpiewaniem nie do końca mają wiele wspólnego, a mimo to są bardzo popularni. Dzisiaj jednak jest to często bardziej kwestia zasięgów niż wartości muzycznych.
PAP Life: A jak twoje zasięgi?
G.H.: Właśnie wcale o to nie dbam i to jest mój problem. Należę do tego grona osób, które chciałyby powrotu czasów, w których muzyka była tematem numer jeden. A dzisiaj, żeby zaistnieć, musisz sprzedać swoją prywatność, musisz codziennie o sobie opowiadać, co nie do końca w zgodzie z moim podejściem do życia.
PAP Life: Korzystając z okazji, zapytam cię jednak o życie prywatne. Twoja żona, Agnieszka niedawno wróciła do pracy w telewizji. Ty masz promocję płyty, koncerty. Jak bardzo zmieniło się wasze codzienne życie?
G.H.: Myślę, że się nie zmieniło. Oczywiście musieliśmy sobie jakoś logistycznie poradzić, bo rzeczywiście Agnieszce doszło sporo obowiązków, których wcześniej nie miała. Ale ona zawsze była osobą aktywną zawodowo i nawet jeśli nie było jej widać czy słychać na antenie telewizyjnej, to cały czas działała biznesowo w innych obszarach. To jest dziewczyna, która tak samo jak ja nie znosi próżni. Nakręcamy się wzajemnie zawodowymi wyzwaniami, ale nie mamy takiego podejścia, że musimy cały czas być na świeczniku. Myślę, że dla niej to też było cenne, żeby zdobyć doświadczenia na innych płaszczyznach. A jej powrót do telewizji uważam za słuszny i bardzo potrzebny, bo uważam ją za jedną z najbardziej zdolnych telewizyjnych prezenterek.
PAP Life: Zgodziłbyś się zostać jurorem w programie „Twoja twarz brzmi znajomo”?
G.H.: Myślę, że byłoby to dla mnie ciekawe wyzwanie. Natomiast nie wiem, czy teraz, kiedy Agnieszka prowadzi ten program, to byłby dobry ruch. Dla mnie byłoby to dość niekomfortowe. Co za dużo, to niezdrowo. Nie jestem zwolennikiem tego typu rozwiązań. Ale wszelkie programy muzyczne są mi po drodze i gdyby pojawiła się taka propozycja, to będę ją rozważał.
PAP Life: W jakim momencie życia teraz jesteś?
G.H.: Zawodowo jest dość intensywnie. W związku z tą premierą wiele już się dzieje, a wiem, że będzie się działo jeszcze więcej. Prywatnie, jestem szczęśliwym ojcem, mężem. W przyszłym roku będziemy z Agą obchodzić 10 rocznicę ślubu i wierzę, że dużo dobrego przed nami. (PAP Life)
Rozmawiała Iza Komendołowicz
ikl/ag/ ał/
Grzegorz Hyży – jeden z najpopularniejszych polskich wokalistów, kompozytor, autor tekstów. Pochodzi z rodziny o tradycjach muzycznych. W 2013 roku zajął drugie miejsce w finale trzeciej edycji programu „X Factor”. W 2014 ukazał się jego pierwszy album - „Z całych sił”, w 2017 drugi - „Momenty”, a 25 października br. trzeci - zatytułowany „Epilog”. Ma 37 lat. Jest ojcem trzech synów. Jego żoną jest Agnieszka Hyży, dziennikarka telewizyjna.