Lena Góra: z Polski do Hollywood i z powrotem [WYWIAD]
Mam przyjaciół w Londynie, Berlinie, Nowym Jorku, Los Angeles, we Francji i w Polsce. Wim Wenders, z którym miałam zaszczyt pracować przy filmie „Roving Woman”, opowiadał, że to nie ma znaczenia, skąd jesteś geograficznie, ale z jakiego plemienia pochodzisz. No i ja takie plemię znalazłam rozsiane po świecie – powiedziała PAP Life Lena Góra, aktorka i scenarzystka, która jako nastolatka wyjechała do Ameryki, a która w ostatnich latach realizuje coraz więcej projektów w Polsce. Kreuje ona główną rolę w serialu szpiegowskim „Przesmyk”, który 31 stycznia trafił na platformę Max.

PAP Life: Czy rola w „Przesmyku” to była dla ciebie trochę aktorska zabawa? Czy też przygotowując się do zagrania agentki wywiadu, Ewy, musiałaś jednak trochę pogrzebać w swoich emocjach?
Lena Góra: Oj, bardzo musiałam pogrzebać (śmiech). Ekipa, z którą pracowałam przy „Przesmyku” jest cudowna i „lekka”, ale sam temat, o którym opowiada „Przesmyk”, jest ciężki, bo niebezpiecznie bliski. Ewa przeszła traumę i żeby przetrwać, musiała pozbyć się swoich emocji. Pracowałam więc nad izolacją emocji i skupieniem, co w jakimś stopniu mnie uwolniło. Brak emocji skądś się bierze i za tym często stoi gruba schowana emocja, która podczas trwania serialu zaczyna się domagać o głos.
PAP Life: Akcja „Przesmyku” dzieje się głównie na Białorusi, trochę w Rosji. Jak poznawałaś ten świat? Przecież on jest praktycznie niedostępny.
L.G.: Nigdy nie byłam ani w Rosji, ani na Białorusi, nie byłam też w Ukrainie, nad czym ubolewam. Z założenia praca w wywiadzie jest owiana ścisłą tajemnicą, więc współpraca z konsultantami i pracownikami wywiadu była dla mnie kluczowa. Poza tym, moje przygotowania były czysto techniczne. To było sześć miesięcy mojego życia, które w pełni oddałam „Przesmykowi”: nauka sztuk walki, karate, krav magi, jujitsu, boksu, pracy z bronią, ale też nauka rosyjskiego. Ewa nie pozwoliłaby sobie iść na rosyjskie salony, nie rozumiejąc i nie posługując się biegle językiem. Więc zależało mi na tym samym. Nie wyobrażam sobie wykucia moich rosyjskich kwestii na pamięć, przy braku świadomości języka. Ewa tak nie działa.
PAP Life: Należysz już do pokolenia, które nie uczyło się rosyjskiego w szkole. Masz 34 lata, czyli twoje dzieciństwo, młodość przypadły na czasy względnego dobrobytu, pokoju. I nagle całe poczucie bezpieczeństwa runęło. Najpierw pandemia, potem wojna w Ukrainie, teraz w Gazie. Jak na ciebie to wpłynęło?
L.G.: Totalnie. To jest temat, o którym często myślę i który jest teraz bardzo obecny. Mniej więcej do 30-tki żyłam w błogiej nieświadomości, wierząc, że świat jest bezpieczny, a ludzie są generalnie raczej dobrzy. I nagle w 2020 świat zawirował. Kiedyś, czytając książki o wojnach, a zwłaszcza o II wojnie światowej, nie byłam w stanie zrozumieć tego, co się wtedy działo w naszym kraju i jak do tego doszło. Nie przemawiało do mnie też w żaden sposób kino historyczne, opowiadające o wojnie. Jedynym filmem, który do mnie przemówił, jest „Strefa interesów” Jonathana Glazera. Ten dramat opowiada o tym, co jest w tym wszystkim najbardziej przerażające - klapki na oczach, jeśli cierpienie nie dotyczy ciebie. Bo tak jest łatwiej. I teraz to wszystko wydarza się z każdej strony. A jeszcze do tego mamy media społecznościowe i po prostu możemy sobie wszystko na żywo oglądać na Instagramie, niczym „Big Brother”. Jak płoną ludzie, jak wybuchają bomby, pożary. Taki kontent jest teraz częstszy niż zdjęcie czyjegoś obiadu. A my się dalej przyglądamy. To są te klapki na oczach, które zakładamy, żeby było nam wygodniej, póki nas to nie dotyczy. Ale to wszystko bardzo się zbliża. Łącznie ze zmianą klimatyczną, która ostatnio po prostu spaliła Los Angeles - miasto, które jest dla mnie domem.
PAP Life: Dla mnie „Przesmyk” to także opowieść o samotności i zaufaniu. Twoja bohaterka jest zakochana, a w świecie, w którym funkcjonuje, miłość jest słabością. A w prawdziwym życiu?
L.G.: W świecie wywiadu zaufanie jest totalnie nieprofesjonalne, nie mówiąc już o rodzących się uczuciach. Totalna słabość. Ale myślę, że w życiu jest podobnie. Przez totalne oddanie się komuś…
PAP Life: …kontrolę?
L.G.: Nie, kontrola jest chorobą cywilizacyjną. To co innego. Tu akurat zakochanie może działać jako antidotum. No ale tak, można się zatracić w zakochaniu. Mija pięć, dziesięć lat, a czasami całe życie i nagle ktoś się budzi i nie wie, kim tak naprawdę jest, jakie są jego pragnienia. Bo tak totalnie oddał się temu związkowi, tej drugiej osobie, że zgubił siebie. Dlatego ogromnie ważne jest, żeby, mimo dzielenia życia z drugą osobą, spędzać czas sam ze sobą, znaleźć swoją autonomię. Zakochać się w sobie.
PAP Life: A ty prywatnie jesteś osobę ufną, czy raczej ostrożnie wchodzisz w relacje?
L.G.: Relacje też są różne. Kiedyś byłam bardzo ufna, głupio ufna, trochę jak taki mały piesek, który bardzo wierzył, że świat jest dobry. Wyniosłam to z domu, moi rodzice nigdy mi nie mówili, że ludzie mogą okazać się źli, nie chcieli we mnie zbudować poczucia strachu. Dzięki temu mam dużo odwagi i jestem wolna od strachu. Ale przez to oczywiście dostałam po nosie. Miałam paru takich - nazywam to „nauczycieli” - którzy mnie mocno poturbowali. Ale dzięki takim lekcjom nauczyłam się stawiania granic i samoobrony. Zrozumiałam, że to wcale nie jest tak, że dobra osoba powinna wszystkich tulić.
PAP Life: Wychowałaś się w artystycznym, trochę szalonym domu, a kiedy cię słucham, to mam wrażenie, że jesteś osobą mocno stąpającą po ziemi. Trochę na zasadzie opozycji do twoich rodziców.
L.G.: Myślę, że udało mi się osiągnąć złoty środek, bo z jednej strony zupełnie nie interesuje mnie powielanie szeroko rozlewającej się sztuki, którą praktykowali moi rodzice, a która wchodzi we wszystkie dziedziny życia. W naszym domu sztuka była wszechobecna, nie kończyła się o żadnej porze. Dla mnie to był bajzel i potrzebowałam ram. Dlatego tak wcześnie znalazłam teatr, który właśnie dał mi te ramy. Dla 14-latki takie bezpieczeństwo było superważne. Z jednej strony, scena, na której grana jest sztuka, dym, psychodelia, magia, czar. Po czym jest koniec, opada kurtyna, piękna ceremonia ukłonu, aktorzy już nie są postaciami, tylko sobą. Staram się praktykować tego typu rozróżnienie między pracą, a życiem.
PAP Life: W aktorstwie chyba nie tak łatwo postawić granicę.
L.G.: Jeszcze trudniej w pisaniu. Kiedy pracuję nad scenariuszem, tworzę nowy świat. Wszystko staje się inspiracją, referencją, symbolem, drogowskazem i nie mogę tego wyłączyć przy kolacji, czy kiedy śnie.
PAP Life: Czy aktorstwo i pisanie scenariuszy pomagają ci oswoić swoje lęki? Pełnią jakąś funkcję terapeutyczną?
L.G.: Pewnie. W przeciwieństwie do takiej Ewy, którą grałam w „Przesmyku”, którą zjadają traumy, a która jednocześnie nie ma narzędzi, żeby je przepracować, więc je zakopuje pod siebie. Wiele traum jest też wspólnych, globalnych. I często okazuje się, że moja obserwacja staje się uniwersalna i wielu ludzi się w niej przegląda. To jest superważne, bo pomagając sobie, w jakiś sposób pomagam też innym otrzepać się z kurzu. I to jest paliwo, którego potrzebuję do pracy. Wydaje mi się, że gdybym miała to robić tylko dla siebie, to wolałabym pracować w kwiaciarni.
PAP Life: Dostajesz czasem taką informację zwrotną: „To o mnie, u mnie wydarzyło się dokładnie to samo?”
L.G.: Tak i to jest cudowne. Zwłaszcza, kiedy pisałam mój ostatni film - „Imago”. Totalnie konkretna historia konkretnych ludzi. Zresztą jest to biografia mojej mamy (Ela „Malwina” Góra, wokalistka postpunkowych kapel, m.in. Pancernych Rowerów i Apteki, współtworzyła trójmiejską scenę alternatywną - red.). Nic tam nie jest wymyślone, tylko zaobserwowane i spisane.
PAP Life: Z drugiej strony, historia twojej mamy jest naprawdę wyjątkowa.
L.G.: Wydawało mi się, że to będzie bardzo hermetyczne. Trójmiejska scena alternatywna i jeszcze kobieta, która spędza życie pomiędzy psychiatrykiem, cmentarzem, a jakimiś bardzo nietuzinkowymi miejscami czy klubami. A okazało się, że to jest film, który może nie zawsze dosłownie, ale na poziomie metafory, powoduje u wielu ludzi katharsis. Bo coś, co jest i prawdziwe i szczere, będzie miało lustro tysiąca innych przestrzeni. Bo my naprawdę wszyscy powielamy te same historie. Joseph Campbell napisał o tym wiele książek, polecam poczytać.
PAP Life: „Imago” zgarnęło kilka nagród, a ty na ostatnim festiwalu w Gdyni dostałaś nagrodę za główną rolę kobiecą. Czy dzięki tym nagrodom coś sobie albo innym udowodniłaś?
L.G.: Sobie. To był pierwszy raz, kiedy dostałam jakiś feedback za to wszystko, co tworzę, bo się we mnie gotuje i ze mnie wylewa. Jeszcze na dodatek te piękne nagrody dostałam w Polsce, w której tak długo nie mieszkałam, a to spowodowało, że poczułam się bardzo przynależna i taka chciana tutaj. Ja i moje dzikie, wolne i czasem „niegrzeczne” myśli.
PAP Life: Mieszkałaś w Trójmieście, Londynie, Nowym Jorku, Los Angeles, teraz w Warszawie. Wróciłaś na stałe do Polski?
L.G.: Unikam słowa „wróciłaś”, bo nie wróciłam, ani też nie, jak często ktoś chce napisać, uciekłam z Polski, kiedy się stąd wyprowadziłam.
PAP Life: Wytłumacz mi, jak to jest możliwe, że 16-latka wyjeżdża sama za granicę i zaczyna tam samodzielne życie?
L.G.: Rodzice dali mi wolność, to wielki dar. Dzięki temu moja intuicja nie była stłamszona i przemawiała głośno. I przemówiła: „Lena, leć dalej, szukaj treści, myśli, nauk na świecie, w podróży, nie w sali u pani nauczycielki. Szukaj perspektywy. Nie podobało mi się też to, jak i czego uczymy się w szkole, a byłam bardzo głodna wiedzy, więc wyruszyłam sama ją zdobywać.
PAP Life: Pojechałaś na jakąś wymianę?
L.G.: Nie, spakowałam dwie walizki wszystkiego, co miałam: książki, ciuchy, świeczki. Myślałam wtedy, że wszystko może się przydać (śmiech). Wsiadłam w autobus i w 24 godziny dojechałam do Londynu. Miałam przy sobie kasę, która wystarczyła mi na tydzień.
PAP Life: I co dalej?
L.G.: W nocy pracowałam w barze, a w dzień poszłam szukać sobie teatru. Zaczęłam studiować w college’u aktorskim i grać w teatrach za pięć złotych za spektakl.
PAP Life: Mogłaś zejść na złą drogę lub mogło ci przytrafić nieszczęście.
L.G.: Mam takie myśli dopiero teraz. Wtedy nie miałam, bo rodzice mnie nie ostrzegli przed złem. Można ich za to oceniać i notorycznie czytelnicy wszystkich moich wypowiedzi tak robią, więc na pewno teraz też tak będzie. Więc tak - niebezpieczeństwo czyhało na każdym kroku, ale ja go do siebie nie przyciągnęłam.
PAP Life: Teraz twój dom jest w Warszawie?
L.G.: Jest w Warszawie, w Los Angeles i w Nowym Jorku. Różnice kulturowe, pogodowe, poglądowe, polityczne w tych trzech miejscach są ogromne. Więc kultywuje swoją potrzebę perspektywy. Ale przez to mój dobytek jest rozproszony po całym świecie. Czasami znajduje tylko jeden but, bo drugi został w Nowym Jorku, więc bywa ciężko się ubrać (śmiech). Ale nie bawię się już w etykietowanie poprzez jakąś tożsamość: Lena z Polski, Lena z Ameryki. Polska dla Polaków, ziemia dla ziemniaków.
PAP Life: To może zapytam: gdzie masz przyjaciół?
L.G.: W Londynie, Berlinie, Nowym Jorku, w Los Angeles, we Francji i w Polsce. Wim Wenders, z którym miałam zaszczyt pracować przy filmie „Roving Woman”, opowiadał, że to nie ma znaczenia, skąd jesteś geograficznie, ale z jakiego plemienia pochodzisz. No i ja takie plemię znalazłam rozsiane po świecie.
PAP Life: Grałaś w produkcjach amerykańskich, teraz w polskich. Co dalej?
L.G.: Niedługo wychodzi film pod tytułem „Erupcja”, gdzie gram u boku Charli XCX (brytyjska gwiazda muzyki pop - red.). Myślę, że to będzie super wydarzenie, więc polecam wypatrywać. To amerykański film kręcony w Polsce. Takie przeciwieństwo „Roving Woman”, który z kolei był polskim filmem kręconym w Ameryce. „Erupcję” realizuje amerykański reżyser, Pete Ohs, który mieszka teraz w Warszawie.
PAP Life: Czyli, tak jak w twoim życiu, wszystko się ze sobą łączy.
L.G.: Tak. I mam nadzieję żyć tak dalej. A co do dalszych planów, to robię sobie przerwę. Na castingi nie chodzę, co więcej, chwilowo nie przyjmuję ról. Mimo wszystko zapraszam do wysyłania propozycji, bo jak naprawdę nie będę mogła się powstrzymać, to się nie powstrzymam (śmiech). Ale na razie czuję, że to jest właśnie ten moment, żebym wzięła oddech i zastanowiła się, jaką kolejną historię chcę napisać. (PAP Life)
Rozmawiała Iza Komendołowicz
ikl/ag/ep/
Lena Góra – aktorka i scenarzystka filmowa. Jest córką Eli „Malwiny” Góry, wokalistki zespołów trójmiejskiej sceny alternatywnej lat 80. oraz Sławomira Góry, malarza. Kiedy miała 16 lat, wyjechała zagranicę. Studiowała w American Academy of Dramatic Arts w Los Angeles. Polskiej widowni znana jest z serialowej produkcji „Król” (2020). Współautorka scenariusza i odtwórczyni głównej roli w „Roving Woman” (2022) - filmie, którego producentem był legendarny reżyser Wim Wenders. Wraz z Olgą Chajdas napisała scenariusz do filmu „Imago” (2023), w którym odegrała postać Eli, za którą na festiwalu w Gdyni otrzymała nagrodę za główną rolę kobiecą. 31 stycznia na platformie Max zadebiutował serial „Przesmyk”, w którym kreuje główną bohaterkę. Ma 34 lata.