Piłkarska reprezentacja Polski rozpoczęła 2024 rok od marcowego awansu w barażach na mistrzostwa Europy, lecz z turnieju w Niemczech odpadła jako pierwsza, a jesienią spadła z najwyższej dywizji Ligi Narodów.
Listkiewicz podkreślił jednak w rozmowie z PAP, że - oceniając 2024 rok - warto również pamiętać o przyjemniejszych wydarzeniach.
"Od strony sportowej nie był to rok najlepszy, ponieważ pierwsza reprezentacja i jej wyniki rzutują na wszystko. Natomiast był bardzo dobry dla reprezentacji młodzieżowych, które osiągały świetne wyniki, awansowały do najważniejszych imprez, wygrywały z potęgami europejskiego futbolu. Piękny prezent sprawiły też panie. Awansowały do mistrzostw Europy, a nawet gdyby tego nie wywalczyły, uważałbym, że i tak zrobiły duży postęp. Nasz futbol kobiecy wspaniale się rozwija, również w juniorskich drużynach. Podoba mi się też liczba turniejów dla dzieci i młodzieży. Za moich czasów było ich kilka, teraz to dziesiątki czy nawet setki. I te dzieciaki naprawdę garną się do piłki" - zaznaczył prezes PZPN w latach 1999-2008, obecnie przewodniczący Komisji ds. Zagranicznych PZPN.
"Oczywiście, cieniem rzuca się wynik pierwszej reprezentacji. Ale też nie popadajmy w przesadę. W poprzedniej edycji Ligi Narodów Anglia spadła z najwyższej dywizji i tamtejszy futbol się nie zawalił. Mało tego, reprezentacja odżyła. W tej chwili jest silniejsza niż w momencie, gdy spadała do dywizji B. Moim zdaniem najważniejszy będzie awans do mistrzostwa świata 2026, bo to ma wpływ na przyszłość dyscypliny na ładnych kilka lat" - dodał.
Czy, jego zdaniem, reprezentacja Michała Probierza drepcze w miejscu?
"I tak, i nie. Robimy nawet krok do tyłu, jeżeli chodzi o grę defensywną. To nie jest dreptanie w miejscu, to jest cofnięcie się. Drużyna w ogóle nie broni. Natomiast zrobiliśmy postęp w grze ofensywnej. Akcje, które rozgrywamy, naprawdę są na odpowiednim poziomie. To wszystko jest przygotowane, mamy piłkarzy dobrych technicznie. Ale... tylko od połowy boiska do przodu. Natomiast im bliżej własnej bramki, tym gorzej. Mam na myśli nie tylko obrońców, lecz w ogóle grę defensywną całej drużyny. Niestety... Gdyby można było odmłodzić Władysława Żmudę, Jerzego Gorgonia, Antoniego Szymanowskiego, to w ogóle byśmy się nie martwili" - westchnął Listkiewicz.
Podkreślił jednak, że wierzy w Probierza.
"To mądry szkoleniowiec, który już prowadząc kadrę młodzieżową pokazał to, co pokazuje teraz. Że jest odważny, nie boi się stawiać na nowych zawodników, brać piłkarzy, którzy wydają się dla wielu kibiców anonimowi. To duży plus, który zaowocuje w przyszłości" - wspomniał były prezes PZPN.
Jak dodał, obecny selekcjoner powinien pozostać na stanowisku.
"Mówię trochę na przykładzie własnych błędów. Zbyt pochopnie zwolniłem Jerzego Engela po mistrzostwach świata 2002 w Korei Południowej i Japonii. Gdybym mógł cofnąć czas, chyba dałbym mu jeszcze cykl dwuletni, żeby mógł dalej prowadzić kadrę. Bo dokonał wielkiej rzeczy, po 16 latach wprowadził nas na mundial. Patrzę więc przez własny pryzmat. Probierz powinien zostać. Musi wprowadzić nas na mistrzostwa świata i wtedy wszyscy będziemy szczęśliwi. A ta młodzież, która zwycięża dzisiaj w juniorskich rozgrywkach z Anglikami, Włochami i innymi wielkimi nacjami, da nam wiele radości. Ale to dopiero za jakieś trzy, cztery lata" - zastrzegł.
Listkiewicz w przeszłości był cenionym sędzią międzynarodowym, później wykorzystywał swoje doświadczenie w strukturach FIFA i UEFA. Był również szefem komisji sędziowskiej Czeskiej Federacji Piłkarskiej. Czy zgadza się, że wprowadzenie VAR nieco "uśpiło" czujność arbitrów i sprawiło, że niektórzy z nich nie robią odpowiednich postępów?
"Zgadzam się z tą opinią. VAR sprawił, że – niestety - sędziowie nieco mniej nad sobą pracują. To trochę jak z aktorem w teatrze. Jeśli ma suflera, to nie przejmuje się, gdy zapomni roli, ponieważ kolega mu podpowie" – odparł.
W ostatnich tygodniach rundy jesiennej sporo mówiło się o niewłaściwych decyzjach arbitrów, zwłaszcza w ekstraklasie.
"Tak się pechowo złożyło, że w końcówce rundy trochę nawarstwiło się tych błędów. Bo wcześniej było dobre sędziowanie z naszej strony, również poza granicami kraju. Wrzesień, październik – nie było żadnych problemów. Coś się stało, pech... I to błędy popełniali sędziowie już doświadczeni, z klasą. To trochę uderza w obraz całości. Nasuwa się porównanie do małżeństwa, które przez 50 lat było szczęśliwe, a nagle się pokłóciło i dzisiaj ma do siebie pretensje. Ale za dwa dni przejdzie i znów będziemy pamiętać to, co najlepsze" - zaznaczył Listkiewicz.
"Szymon Marciniak ciągle jest znakomity, wciąż dostaje zaproszenia na najważniejsze mecze i wielkie imprezy. Natomiast, niestety, zdarzył się ten nieprzyjemny incydent z sędziami od znaku drogowego (Adam Musiał i Bartosz Frankowski w sierpniu trafili na izbę wytrzeźwień przed meczem Ligi Mistrzów w Lublinie, zostali zawieszeni – PAP). Brakuje ich w tej chwili, to byli dobrzy sędziowie, pewni" - wspomniał.
Według niego szef polskich arbitrów Tomasz Mikulski robi co może, wprowadza do ligi nawet niedoświadczonych sędziów, z których większość daje radę.
"Ale sędziowanie polskiej ekstraklasy nie jest łatwe, ponieważ łączy się z presją trenerów, piłkarzy, kibiców, mediów. Wprawdzie ta liga sportowo nie jest taka, jak byśmy chcieli, chociaż i tak widzimy postęp, ale od strony presji, zainteresowania jest na europejskim topie. Można porównać nawet z Hiszpanią czy Włochami. To nie jest jak w Czechach, gdzie poza meczem derbowym Slavia – Sparta w Pradze, żadnych emocji w stosunku do sędziów nie ma" - zakończył były prezes PZPN.
Rozmawiał: Maciej Białek (PAP)
bia/ pp/ ał/