PAP: „Chachary. Ludowa historia Górnego Śląska” to opowieść o dziejach z perspektywy ludzi, którzy na ogół służą historykom wyłącznie jako tło przy przedstawianiu wielkich postaci i wydarzeń. Skąd taki pomysł na książkę?
Dariusz Zalega: Stąd, że bez tych ludzi – robotników i górników – nie byłoby ani właścicieli wielkich fortun, ani ich pałaców, którymi dziś niektórzy się zachwycają, zapominając, że potrzebna była praca tych bezimiennych mas, żeby nieliczni mogli korzystać z luksusów.
PAP: Na Górnym Śląsku w XIX wieku, gdy te pałace wznoszono, sytuacja materialna robotników i tak była lepsza niż gdzie indziej. Chyba trudno więc mieć pretensje do przemysłowców, że płacili swoim pracownikom za mało. Nie płacili więcej, bo nie musieli.
D.Z.: Otóż mogli i powinni płacić więcej. Polityka niskich płac zawsze prowadzi do zaniechania modernizacji, a w rezultacie odbija się negatywnie na konkurencyjności gospodarki. I tak się stało także na Górnym Śląsku, którego przemysł już na przełomie XIX i XX wieku stawał się coraz bardziej przestarzały w porównaniu z zakładami Zagłębia Ruhry. To tam, za lepszymi płacami, wyjeżdżały dziesiątki tysięcy robotników, a przemysłowcy górnośląscy zastępowali ich jeszcze tańszymi. Na domiar złego wyjeżdżali, podobnie jak i potem, młodzi i najlepiej wykwalifikowani. Choć potentaci, tacy jak Guido von Donnersmarck, właściciel nazywanego „Małym Wersalem” pałacu w Świerklańcu, należeli do najbogatszych ludzi w Niemczech, to gospodarcze znaczenie Górnego Śląska malało.
PAP: Skąd się ci tańsi pracownicy brali?
D.Z.: Z Kongresówki oraz Galicji. Byli wśród nich Polacy i Ukraińcy. W kopalniach, do ciężkiej pracy pod ziemią, zatrudniano również kobiety i dzieci.
PAP: Na Górnym Śląsku – według PRL-owskiej historiografii – lud był polski, a przemysłowcy byli Niemcami. Tak było naprawdę?
D.Z.: Świadomość narodowa kształtowała się długo, aż do XX wieku, więc tego typu twierdzenia były mocnym uproszczeniem. Na Górnym Śląsku prości ludzie byli przeważnie dwujęzyczni i sami rzadko się określali jako Niemcy lub Polacy. Z kolei arystokracja, również ta przemysłowa, była kosmopolityczna.
PAP: Przedstawiony w „Chacharach” temat za czasów PRL był zideologizowany nie tylko z powodu podziałów narodowych. Opis niedoli robotników z czasów kapitalistycznych miał służyć podkreśleniu, że po 1945 roku te niedole się skończyły. Tymczasem w „Chacharach” czytelnik znajdzie informacje np. o wydłużeniu dniówki górnika do 8,5 godziny i o zatrudnianiu pod ziemią kobiet.
D.Z.: Skoro na przełomie stycznia i lutego 1945 roku Stalin wywiózł do pracy w Donbasie dziesiątki tysięcy górnośląskich górników, a tysiące innych zostało wypędzonych i nie wróciło z wojny, to władze w Polsce szukały różnych sposobów, żeby ich zastąpić. Zatrudniano nie tylko kobiety, ale też więźniów i jeńców wojennych. Większość z nich nie miała żadnego przygotowania do pracy w kopalni, z czym wiązała się nie tylko olbrzymia fluktuacja, ale też ogromna liczba wypadków. Praca w kopalni wymaga bowiem dyscypliny i żelaznego przestrzegania przepisów. Gdzie indziej ktoś, kto tych przepisów nie przestrzega, naraża tylko siebie. W kopalni za nonszalancję i błędy jednej osoby może zapłacić wiele osób.
PAP: Co jeszcze wyróżniało Górny Śląsk?
D.Z.: Z moich badań wynika, że pod koniec XIX wieku na Górnym Śląsku z magmy zrodziło się nowe społeczeństwo. Natrafiłem na ciekawe źródło, jakim jest ankieta przeprowadzona przez Adolfa Levensteina w 1907 roku wśród kilku tysięcy działaczy socjaldemokratycznych. Odpowiedziało mu m.in. 502 górników – z Górnego i Dolnego Śląska. Na pytanie o to, czy lubią swoją pracę, jeden z nich pisał: "praca z dala od światła i słońca, w kurzu i cuchnących oparach ziemi, nie przynosi radości", a inny tak: „haruję jak prawdziwy koń roboczy, pracuję na każdym kroku”.
Ciekawe są też badania socjologiczne, które tuż przed II wojną światową przeprowadził wśród katowickiej młodzieży Władysław Sala, działacz społeczny i nauczyciel. Z tych badań przebija coś, co można określić zmęczenie Polską – kilkanaście lat po przyłączeniu do Rzeczypospolitej wiele osób miało poczucie, że natrafiło na szklany sufit i że to nie jest taki kraj, o jaki im i ich ojcom chodziło.
PAP: Czy to znaczy, że lud górnośląski – bohaterowie „Chacharów” – zawsze miał pod górkę?
D.Z.: Na pewno bywały takie okresy, kiedy ludzie mogli mieć poczucie, że żyją lepiej niż ich rodzice. Tak było np. tuż po zjednoczeniu Niemiec, gdy za kanclerza Bismarcka wprowadzono emerytury, swobodę zrzeszania się i ubezpieczenia społeczne. Pod koniec XIX wieku na Górnym Śląsku faktem była wielka podwyżka płac nominalnych, ale trzeba od razu podkreślić, że doszło do niej pod presją ruchu socjaldemokratycznego w całych Niemczech i kilku dużych fal strajkowych.
PAP: A jak było w PRL?
D.Z.: Wreszcie nie trzeba było się bać bezrobocia, a przed robotnikami pojawiła się szansa niesamowitego awansu, nie tylko zawodowego, ale też społecznego. Najlepiej było w okresie gierkowskiej prosperity, potem jednak przyszedł czas wielkiego rozczarowania.
PAP: Czy wraz z końcem wielkiego przemysłu ta ludowa historia Śląska dobiegła już końca?
D.Z.: Nie, choć tej historii nie piszą już w takim stopniu co kiedyś robotnicy, ale pracownicy logistyki, nauczyciele, pielęgniarki. (PAP)
Rozmawiał: Józef Krzyk
Dariusz Zalega "Chachary. Ludowa historia Górnego Śląska”, Wydawnictwo Krytyki Pollitycznej, Warszawa 2024
Autor: Józef Krzyk
kno/