“Fakt, że tu jestem, to jakiś cud” - przyznała artystka przemawiając do publiczności z brooklyńskiej sceny. Zwróciła uwagę, że jej występ zaszczyciło kilka ważnych i bliskich jej osób, które w ostatnich miesiącach okazały się dla niej wyjątkowym wsparciem. Ale szczególne podziękowania skierowała do jednej osoby. “Dziś na widowni jest wiele osób, które były ze mną w szpitalu. Jednak chciałam podziękować bardzo ważnej kobiecie, która zaciągnęła mnie do szpitala po tym, jak zemdlałam na podłodze w łazience. Shavawn uratowała mi życie” - stwierdziła artystka.
Słowa podziękowania popłynęły ze sceny także w stronę duchowego przewodnika Madonny, nauczyciela kabały, Eitana Yardeni. “Jedyny głos, jaki słyszałam, należał do niego” - wspomniała przypominając, że przez dwa dni była w śpiączce. Powagę tych wyznań artystka zdecydowała się przerwać humorystyczną refleksją. “Kiedy po raz pierwszy odzyskałam przytomność zobaczyłam wokół siebie szóstkę moich niesamowitych dzieci. Nawiasem mówiąc, musiałam prawie umrzeć, żeby wszystkie moje dzieci znalazły się w jednym pokoju” - zażartowała. Choć dziś artystka pozwala sobie na kpiny, wyznała, że w tamtym momencie przerażała ją sama myśl, że swoich pociech mogła już nie zobaczyć.
A ta obawa była bardzo realna, o czym sama piosenkarka opowiedziała dopiero podczas występu w Antwerpii. Przemawiając ze sceny ujawniła, że w wyniku infekcji, wciąż tajemniczą bakterią, doszło u niej do niewydolności wielonarządowej.
„Byłam w szpitalu, leżałam na OIOM-ie. Nie oddychałam samodzielnie. Moje płuca nie pracowały, moje nerki przestały działać. Zostałam zakażona bakterią, o której nikt nic nie wie. Śmiertelność wynosi 40 proc.” - poinformowała. Choć artystka wciąż odczuwa skutki choroby, z powodzeniem koncertuje. Po zakończonej na początku grudnia serii europejskich koncertów, wraz z “The Celebration Tour” udała się do Stanów Zjednoczonych. Zgodnie z najnowszym harmonogramem jej trasy koncertowej występy zakończy 26 kwietnia w Meksyku. (PAP Life)
ep/