Marek Napiórkowski o Janie Ptaszynie Wróblewskim: był "Panem Jazzem" w tej części świata

2024-05-07 13:51 aktualizacja: 2024-05-07, 22:18
Jan Ptaszyn Wróblewski. Fot. PAP/	Darek Delmanowicz
Jan Ptaszyn Wróblewski. Fot. PAP/ Darek Delmanowicz
To jest koniec jakiejś absolutnie nieprawdopodobnej ery polskiego jazzu. To odejście człowieka, który był "Panem Jazzem" w tej części świata - mówi PAP o śmierci Jana Ptaszyna Wróblewskiego gitarzysta jazzowy, muzyk i kompozytor Marek Napiórkowski.

"Niesamowite i nieoczywiste jest to, że to był człowiek, którego wszyscy kochali. Nawet, gdy zmieniały się gatunki muzyczne i to, co robił Ptaszyn w niektórych momentach nie było zgodne z tym, co wyznaczają mody, to i tak on się cieszył takim nienaruszalnym, wielkim szacunkiem" - wspominał Marek Napiórkowski.

Podkreślił, że "zapracował na to przede wszystkim tym, że był wyśmienitym muzykiem". "Był człowiekiem, który stwarza okoliczności. Powoływał do życia niezliczone liczby zespołów i projektów muzycznych. Cały czas był aktywny i uwielbiał grać" - mówił. "A poza tym był niesamowicie fajnym facetem, który zupełnie nie stwarzał dystansu między sobą a młodszymi muzykami" - wyjaśnił Napiórkowski.

"Muszę się tu przyznać, że Ptaszyn był instytucją w moim życiu. Prowadził nasz zespół, gdy przed laty, jako 18-letni uczeń przyjechałem do Konina na warsztaty muzyczne. Pamiętam, że przez dwa tygodnie Ptaszyn prowadził te warsztaty i od razu kazał nam, młodym ludziom mówić do siebie na 'ty'" - wspominał gitarzysta jazzowy.

"Mogę powiedzieć, że był obecny w moim życiu cały czas. Był jednym z pierwszych moich pracodawców, kiedy już stałem się muzykiem jazzowym. Miałem olbrzymią frajdę grać przez kilka lat w zespole Ptaszyna, który nosił nazwę Czwartet+" - mówił. "Potem przez lata na mojej drodze jazzowej spotykałem się regularnie z Ptaszynem przy okazji najróżniejszych koncertów, składanek, nagrań" - przypomniał Napiórkowski.

Muzyk przyznał, że ostatni raz spotkał się z Janem Ptaszynem Wróblewskim w 2021 i 2022 r. przy okazji koncertów benefisowych Henryka Miśkiewicza w warszawskim Och-Teatrze i w NOSPR w Katowicach. "Nie zagraliśmy wtedy razem, ale dzieliłem z nim scenę" - mówił. "Pamiętam, że zanim Ptaszyn zagrał na saksofonie - ludzie wstawali i bili mu brawo. I absolutnie na to zasługiwał" - podkreślił jazzman.

"Wielki pan, wielka część historii naszego jazzu, niesamowicie fajny, wielki Człowiek" - ocenił Marek Napiórkowski.(PAP)

autor: Grzegorz Janikowski

gn/