PAP Life: Podobno kupiłaś dom w Hiszpanii?
Margaret: Tak. Od dawna walczyłam z zimą u nas, brakiem słońca. Pomyślałam, że miło byłoby dzielić życie pół na pół - połowa w Polsce i połowa w cieplejszym kraju, gdzie nie musiałabym doświadczać jesienno-zimowej depresji. Gdy udało nam się znaleźć megaokazję, pomyśleliśmy: "Kiedy, jak nie teraz!". I kupiliśmy małe mieszkanko, taki domeczek na plaży w Hiszpanii, niedaleko Gibraltaru. Byliśmy tam od końca października do marca. Teraz wróciliśmy, bo w Polsce zrobiło się już ciepło, pięknie i zaczyna się praca, promocja płyty, koncerty.
PAP Life: Przyjemnie tam się żyje?
M.: Bardzo przyjemnie. To trochę zaczynanie wszystkiego od początku. Nikt cię nie zna, masz czystą kartę. Trochę problemem jest język. Uczę się hiszpańskiego. Dogadam się już z kurierem, odbiorę telefon, ale jeszcze nie mam takiej swobody mówienia. Nie nawiązuję prawdziwych relacji.
PAP Life: To już rozumiem, dlaczego na twojej najnowszej płycie „Siniaki i cekiny” jest piosenka, którą śpiewasz z Alvaro Soler. On jest pół-Hiszpanem?
M.: Jest Hiszpanem, ale wychowywał się w Niemczech. Żartuję, że z wyglądu Hiszpan, ale nogi ma niemieckie do tańczenia (śmiech). Na płycie jest wersja polsko–hiszpańska i angielsko-hiszpańska. Alvaro chce wziąć ją na swoją płytę. Znaliśmy się wcześniej. Miał w Polsce koncerty, kilka razy mijaliśmy się na różnych festiwalach. Tak się złożyło, że z mamy wspólnego producenta. I kiedy nagrałam „Hot like summer” wysłał tę piosenkę do Alvaro. A jemu tak bardzo spodobał się ten numer, że nawet zaproponował, że nauczy się polskiej wersji, którą zaśpiewa ze mną w refrenie. Wysłałam mu głosówki - jak coś się wymawia, a on podjął rękawicę. To mnie naprawdę rozczuliło.
PAP Life: Kilka singli z twojej płyty miało już swoją premierę, a piosenkę „Tańcz głupia” zaśpiewałaś na otwarciu tegorocznej gali Fryderyków. Jesteś na polskiej scenie muzycznej już 10 lat, ale do tej pory nie udało się zdobyć statuetki. Masz nadzieję, że nowy album to zmieni?
M.: Przy okazji wydawania płyty zawsze jakieś oczekiwania rodzą się w głowie. Ale zaczęłam je mocno zwalczać. Taka emocja jest dla mnie bardzo niewygodna, narzuca mi jakiś wyścig z kimś, konkurowanie. A dla mnie muzyka jest do przeżywania. Komuś coś się podoba, komuś innemu - nie, gustów po prostu nie da się zmierzyć.
PAP Life: Ale da się zmierzyć liczbę odtworzeni na YouTubie. „Tańcz głupia” ma bardzo dobre odsłuchy. Tytuł od razu kojarzy się ze znanym przebojem Lady Pank.
M.: To było absolutnie celowe. Mój utwór jest bardzo mocno osadzony w ejtisach (lata 80. – red.). Poza tym spodobał mi się ten zlepek słów. Sama lubię tańczyć. Kiedy mam jakiś problem, taniec pomaga wypuścić emocje. To ma działanie wręcz terapeutyczne: „Nie mówcie do mnie, ja tańczę” i wtedy jestem w swoim świecie. Taniec pomaga mi złączyć się ze swoim ciałem. Długo nie było to dla mnie takie oczywiste.
"Ta płyta to zbiór wszystkich moich emocji, które do mnie wracają"
PAP Life: Uważaj, jeszcze dostaniesz zaproszenie do „Tańca z gwiazdami”.
M.: Już mnie zaprosili, jednak to chyba nie dla mnie. Lubię tańczyć, ale nie do każdej muzyki bym zatańczyła.
PAP Life: A do swojej muzyki tańczysz?
M: Kiedy robię teledyski. Później już jej nie słucham.
PAP Life: Skąd wziął się tytuł „Siniaki i cekiny”?
M.: Ta płyta w jakimś sensie spina moje 10 lat doświadczeń na scenie. To jest zbiór wszystkich moich emocji, które do mnie wracają, są takim echem przeszłości. Były w tym czasie momenty cekinowe, czyli sukcesy, nagrody. Ale były też siniaki - płacze, lęki, strachy, ataki paniki. I to wszystko doprowadziło mnie do miejsca, w którym jestem dzisiaj. Ten album jest o tym, że bez siniaków nie ma cekinów. W tych pięknych momentach jest też dużo bólu, pracy, upadków.
PAP Life: W czasie tych 10 lat zmieniała się muzyka, którą tworzysz. Szłaś w różnych kierunkach. Na początku był pop, potem hip-hop. Teraz znów wracasz do popu?
M.: Tak, ale wydaje mi się, że lirycznie jest to zupełnie inny pop, dojrzalszy - zarówno w wersji tekstowej, jak i muzycznej. Słuchając tych piosenek, można się przy nich wzruszać, nawet płakać. Jestem dziś inną osobą niż 10 lat temu. Potrafię napisać mnóstwo fajnych piosenek, ale dopiero teraz rozumiem, że nie każda piosenka jest dla mnie. Dobrym przykładem jest utwór „Byle ja”. Napisałam ten numer, nagrałam i potem okazało się, że to w ogóle nie jest moje. Nie muszę śpiewać wszystkiego, co tworzę. Mogę przecież oddać komuś piosenkę, która nie jest po mojej linii. Droga, którą teraz idę, jest bardzo świadoma. Nie chcę z niej zbaczać.
PAP Life: Jaki udział w tym procesie twórczym ma Kacezet (Piotr Kozieradzki, wokalista, muzyk, autor tekstów), czyli twój mąż?
M.: Bardzo duży, wręcz ogromny. Nieraz z tego powodu mam zgrzyt, bo jesteśmy małżeństwem, pracujemy razem. Ale to ja jestem tą Margaret i zgarniam zasługi dla siebie.
PAP Life: Mężczyźni nie lubią być na drugim planie.
M.: To nie jest łatwe dla faceta. W ogóle nie jest łatwe dla artysty, który tak dużo swojej kreatywności włożył w jakiś projekt. Nieraz widzę to po Piotrku i samej jest mi przykro, że jest pomijany. On jest wybitny, na szczęście też nadzwyczaj dobrze radzi sobie z tym obciążeniem, że zawsze jest za Margaret. Piotrek pisze dla innych artystów. Nierzadko zdarza się, że wysyła piosenkę do wytwórni X i dostaje zwrotkę, że fajnie, ale czy Margaret też coś dogra. Mnie to też denerwuje, że znowu gdzieś ktoś próbuje mnie wcisnąć. Oczywiście, kiedy razem pracujemy, to jest co innego.
"Koniec końców, artyści najbardziej na świecie potrzebują wsparcia"
PAP Life: Jak wygląda wasza wspólna praca?
M.: Piotrek jest moim pierwszym słuchaczem, recenzentem i nauczycielem. Ma dużo większe doświadczenie w songwritingu i produkowaniu niż ja, bo robi to na co dzień. Swoje teksty piszę sama, ale Piotrek cały czas jest obecny w tym procesie twórczym. Kiedy wchodzę do studia, mówi na przykład: „Ej, może to zrobić tak i tak, tamto inaczej”, itd. To jest dopracowywanie rzeczy, takie dokręcanie śruby.
PAP Life: Jest surowy?
M: Jest i bardzo mnie wtedy denerwuje. W domu właściwie nigdy się nie kłócimy, a w studio już iskry lecą.
PAP Life: Założyliście razem studio Gaja Hornby, w którym chcecie promować debiutantów.
M.: To jest wytwórnia muzyczna ściśle związane z Sony. Piotrek jest od tej strony producenckiej, bardzo muzycznej - studio, technikalia, itd. Natomiast moja rola się zmieniała, teraz to są rzeczy bardziej mentorsko-mentalne. Chciałabym oddać trochę tej dobrej energii, którą dostałam, kiedy zaczynałam i dodać do tego trochę mojego doświadczenia. Przekazać to wszystko, co powinnam kiedyś usłyszeć, a czego nikt mi nie powiedział. Bo, koniec końców, artyści najbardziej na świecie potrzebują wsparcia. Kiedy je dostają, mogą robić jeszcze lepsze rzeczy.
PAP Life: Żeby wyjść na scenę, trzeba mieć poczucie, że ma się coś do powiedzenia, wierzyć się w siebie, w to, co się robi.
M.: Dokładnie. Wydaje mi się, że najtrudniejsze jest wyczucie tego środka, bo my artyści musimy trochę się odkleić od rzeczywistości, trochę fruwać nad ziemią. A z drugiej strony, żeby nie odfrunąć. To też się często zdarza, że nagle ego wjedzie nam za mocno i to jest szybka droga do upadku. Ten balans, że wchodzisz na scenę i jesteś megapewna siebie, a z drugiej strony nie zawsze tak się czuję. Sama też tworzę takie kreacje jak w „Hot like summer”, żebym ja, jako Małgorzata Jamroży, mogła się tak poczuć. W tym sensie, że wychodzę na scenę i pokazuję się jako pewna siebie dziewczyna, a nieraz nią nie jestem. To mi też daje moc. Patrzę: „O, ta Margaret jest odważna. Dobra, to ja też taka będę”.
"Wszyscy naokoło mówili, że zwariowałam, że się staczam"
PAP Life: W zachowaniu równowagi ważne jest, kto stoi obok artysty.
M.: Tak, ci ludzie to jest fundament. Moim jest Piotrek. Też miałam taki moment, że mogłam się przewrócić. Próbowano mi wmówić, że się staczam, bo schudłam, bo zrobiłam sobie zdjęcie i nie obrobiłam go w Photoshopie. Chciałam pokazać swoją autentyczność, a zderzyłam się ze ścianą. Moja autentyczność była odbierana za słabość. Rozwiązałam wtedy kontrakt ze skandynawską wytwórnią płytową, bo poczułam, że coś jest nie tak - kręcę się w kółko, dryfuję. W sumie chcę czegoś innego, ale tak naprawdę nie wiem czego. Wszyscy naokoło mówili, że zwariowałam, że się staczam, odbiło jej. A Piotrek był jedyną osobą, która stała za mną, mówiąc: „Gosia spokojnie, ta burza minie”. Mężczyźni często boją się silnych kobiet, które się przepoczwarzają w jeszcze silniejsze, a on mnie do tej zmiany pchnął, zachęcał.
PAP Life: Gdy startowałaś w show-biznesie, miałaś 21 lat. Kiedyś powiedziałaś w wywiadzie, że w tym samym czasie zaczynał Dawid Podsiadło. Tylko jego uznawano za artystę, a ciebie za produkt. Chociaż przecież ty też piszesz swoje teksty, komponujesz muzykę.
M.: Potem udostępniłam ten sam wywiad u siebie na story. I napisało do mnie 10 facetów, że oni tak nie uważają. I tyle samo lasek, które się ze mną zgodziły.
PAP Life: O czym to świadczy?
M: O tym, że faceci nie wiedzą, jak są traktowane kobiety i nie do końca znają tę perspektywę. Nie jest prawdą, że kobiety są uznawane za produkt tylko wtedy, gdy robią gorsze rzeczy. Kiedy robią fajne rzeczy, też tak jest. To jest fakt.
PAP Life: Kiedy zaczynałaś karierę, próbowałaś dostosowywać się do pewnych oczekiwań? Słuchałaś, co i jak masz robić?
M.: Tak.
"Musiałam swoją kobiecość odkrywać, wyciągać"
PAP Life: Żałujesz tego?
M.: Nie. Znowu patrzę na to w szerszym kontekście, wychowywania nas dziewczynek, żebyśmy były grzeczne, ugodowe, a później zrywania z siebie tych wszystkich warstw. U mnie, kiedy skończyłam 27 lat, nastąpiło przebudzenie, zarówno na poziomie zawodowym, jak i kobiecym, ale ten proces cały czas jeszcze trwa.
PAP Life: Zbliża się druga edycja „Babiego lata”, w której stworzysz girlsband z Moniką Brodką i Rosalie. Ten projekt jest dla ciebie ważny?
M.: Dla mnie w ogóle wątek kobiecy jest ważny, więc „Babie lato” jest ważne. Musiałam swoją kobiecość odkrywać, wyciągać. Moje kontakty z kobietami nie były jakieś bliskie. Z jednej strony chciałam być w kobiecym kręgu, ale tak się układało, że cały czas byli wokół mnie mężczyźni. Dla mnie nagranie teledysku do „Hot like summer”, w którym się wiję i kręcę pupą, to była walka o moją własną kobiecość, o seksualność. Musiałam się odważyć, żeby wyjść ze strefy komfortu i tą kobiecością się bawić. W ramach „Babiego lata” zagramy sześć koncertów w sześciu miastach. Wydaje mi się, że to bardzo fajny projekt, bo kilka lat temu w ogóle nie było współprac kobiecych. Kiedyś była rywalizacja, a teraz jest dużo takiego siostrzeństwa. Więcej dziewczyn śpiewa, jest songwriterkami, producentkami - to naprawdę jest widoczne.
PAP Life: Na „Siniakach i cekinach” kilka piosenek śpiewasz po angielsku. Chciałabyś, żeby ta płyta zaistniała za granicą?
M.: Tak, dla mnie to jest trochę takie symboliczne przyznanie się, że marzenia o karierze europejskiej dalej są we mnie. Miałam już takie doświadczenie. Wiem, jak to wygląda od kulis i zdaję sobie sprawę, że nie jest to łatwe. Bo kontrakty międzynarodowe nakładają ogromny rygor na artystę. Decyzyjność nie leży do końca po stronie artysty, a ja nie jestem osobą, która w 100 proc. potrafi się podporządkować. Dlatego tamten skandynawski kontrakt rozwiązałam. Ale teraz znów chciałabym robić rzeczy po angielsku. Nie wiem, co z tego wyjdzie. Zdaję sobie sprawę z ceny, jaką trzeba zapłacić i nie jestem na to gotowa. Ale z drugiej strony coś mnie do tego pcha. Lubię robić muzykę po angielsku i uważam, że to umiem, mam fajne kontakty zagraniczne. To mnie rozwija, ale na pewno też nie sprzedam swojej duszy diabłu.
PAP Life: Muzyka muzyką, ale ostatnio bierzesz udział w różnych projektach. Zostałaś lektorką (w filmie „Pieśni wielorybów), a do tego zagrałaś w filmie („Zadra”).
M.: Nawet ostatnio pomyślałam sobie, że chciałabym rozwinąć temat aktorstwa, bo to zupełnie coś innego, nowego. Fajna przygoda, która także sprawia, że wchodzę potem do studia z większą energią, świeżością. Piszę już nowe kawałki i ostatnio zaczęłam eksperymentować z brzmieniem gitarowym, które zawsze było mi obce. I nagle mi się spodobało, więc sama jestem ciekawa, gdzie mnie to zaprowadzi. (PAP Life)
Rozmawiała Iza Komendołowicz
Margaret – właśc. Małgorzata Jamroży, piosenkarka, kompozytorka, autorka tekstów piosenek. Zadebiutowała na rynku fonograficznym w 2013 r. minialbumem „All I Need”. 26 kwietnia premierę miał jej siódmy album - „Siniaki i cekiny”. Od 2020 r. razem z Kacezetem (Piotr Kozieradzki, wokalista, muzyk, autor tekstów), prywatnie swoim mężem, prowadzi wytwórnię płytową Gaja Hornby. Ma 32 lata.
nl/