PAP: Sejm zakończył już kadencję, a była to kadencja, gdzie mieliśmy m.in. pandemię COVID-19 i wojnę za wschodnią granicą. Jak pani ocenia te cztery lata?
Marszałek Elżbieta Witek: To był wyjątkowo trudny czas, ale ja uważam, że właśnie w wyjątkowym czasie ludzie się sprawdzają. Najpierw był covid i pierwsza trudność, jaką napotkaliśmy - zorganizowanie zdalnych posiedzeń Sejmu i komisji, bo chorowali wszyscy - posłowie, ale też pracownicy Kancelarii Sejmu. Skorzystaliśmy z siły własnych rąk i własnych głów, czyli z naszych informatyków. Udało nam się przez to przejść i byliśmy pierwszym parlamentem w Europie, który zdecydował się na zdalne posiedzenia.
Pandemia to też kryzys gospodarczy i trudności, które powodowały, że rząd pracował ze zdwojoną siłą, żeby pomóc przedsiębiorcom, bo zdawaliśmy sobie sprawę, że jeśli nie pomożemy, to czeka nas powrót do tego, czego nie chcieliśmy, do starych kolein sprzed kilku lat, czyli bolesnego dla ludzi bezrobocia. W 2019 roku byliśmy już na wyraźnej ścieżce wzrostu i nie chcieliśmy tego zaprzepaścić. W Sejmie zajmowaliśmy się ustawami, które wymagały szybkiego i zdecydowanego procedowania. Na te ustawy czekali nasi obywatele.
PAP: Niektórzy nawet mówili o legislacyjnym pendolino...
M.E.W.: Tak, to było pendolino, ale taki był wymóg czasu, to były nowe wyzwania, z jakimi żaden poprzedni rząd się nie mierzył: pandemia, kryzys ekonomiczny, wojna w Ukrainie. Musieliśmy się do tego dostosować. Czas odgrywał bardzo ważna rolę. Całe szczęście, że nam się to udało, bo dzięki temu ochroniliśmy wiele miejsc pracy i byliśmy w stanie realizować nasze programy społeczne, a także wprowadzać nowe, żeby wspierać rodziny i osoby pracujące.
W przypadku wojny za naszą wschodnią granicą, nie chodziło tylko o to, żeby pomagać Ukrainie. Ponad podziałami politycznymi udało się uchwalić Ustawę o obronie Ojczyzny, która była narzędziem umożliwiającym przekazywanie potężnych środków finansowych na zakup sprzętu wojskowego dla naszej armii, odbudowanie bądź tworzenie nowych jednostek wojskowych na wschodzie naszego kraju, bo mamy do czynienia z realna wojną.
Inne zagrożenie, na które musieliśmy reagować, to zagrożenie na granicy polsko-białoruskiej, które było preludium do tej wojny. Wtedy musiała zapaść decyzja, że trzeba wybudować tam zaporę na stałe i to nie odbyło się przy akceptacji całej izby. My postawiliśmy jednak na bezpieczeństwo naszych obywateli, naszego państwa. Donald Tusk mówił wtedy - "mur nigdy nie powstanie", "PiS go nigdy nie wybuduje". Bariera stoi i spełnia swoje zadania.
Kolejny wielki problem to miliony uciekinierów z Ukrainy, którzy przybywali do Polski i trzeba było natychmiast reagować i pomóc. To, na co wszyscy zwracają na świecie uwagę - nie było chaosu! Od jednego z przywódców usłyszałam, że to, jak my poradziliśmy sobie z uchodźcami wojennymi, powinno być wzorem dla innych krajów, jak radzić sobie w takich sytuacjach.
PAP: Jak ocenia Pani współpracę z Senatem? To pierwszy przykład takiej trudnej kohabitacji w ostatnich latach.
M.E.W.: Niektóre sprawy udało mi się na zasadzie uzgodnień ustalać, ale - niestety - w kilku ważnych kwestiach, mimo wcześniejszych zapowiedzi pana marszałka, było zupełnie inaczej. Ewidentnie widzieliśmy, że te 30 dni, bo tyle ma Senat na rozpatrzenie ustawy, stało się narzędziem politycznej walki z większością sejmową i z rządem.
Przykładem niech będzie ostatnie posiedzenie, kiedy powinniśmy otrzymać z Senatu ostatnie ustawy w tej kadencji. W Sejmie miały się odbyć krótkie głosowania. Wśród tych ustaw były dwa projekty obywatelskie, w tym projekt obywatelski "Chrońmy dzieci", pod którym ja sama się podpisałam. Mimo, że prosiłam, żeby przyspieszyć senackie prace nad tym projektem obywatelskim, to otrzymałam telefon z informacją, że nie będzie to możliwe. Była to czysta złośliwość polityczna. Na szczęście ustawy obywatelskie nie ulegają dyskontynuacji, więc ustawa "Chrońmy dzieci" wróci na jednym z następnych posiedzeń Sejmu, już w nowej kadencji, bo taki jest wymóg ustawowy.
Druga trudna sprawa, która odbiła się szerokim echem, to wystąpienie marszałka Grodzkiego skierowane do parlamentu ukraińskiego, gdzie porównał nas do tych, którzy wspierają reżim rosyjski. To było okropne wystąpienie, jeszcze w dodatku w języku ukraińskim. W innych krajach zdarzają się tacy politycy wśród opozycji, ale nigdzie nie zdarza się, aby w ten sposób wysokiej rangi polityk tak negatywnie wypowiadał się o swoim państwie na forum międzynarodowym. To szkodliwe działanie.
PAP: Jest Pani zaskoczona temperaturą tej kampanii wyborczej?
M.E.W.: Ostrość tej kampanii w ogóle mnie nie dziwi. Ten wulgarny, agresywny, bezprecedensowy atak i te kłamstwa, które się pojawiają na każdym kroku - my je znamy od dawna, wielokrotnie słyszeliśmy to w Sejmie. Opozycja w każdym demokratycznym kraju jest potrzebna, to oczywiste, ale żaden rząd nie miał takiej opozycji, jaką mamy my. To jest nieustanny atak. Tu nie ma dyskusji na argumenty. Jak przejrzymy tę kadencję, to nasi oponenci polityczni pustkę programową próbowali przykryć atakiem i próbami odwoływania naszych ministrów, czy nawet premiera. Zresztą do dzisiaj program nie ma dla nich znaczenia, najważniejszym postulatem jest odsunięcie PiS od władzy
PAP: Pani hasło wyborcze "Kobieta z klasą" wywołało szum w internecie. Może Pani wytłumaczyć skąd się wzięło?
M.E.W.: Kiedy startowałam po raz pierwszy, a to było wiele lat temu, to haseł było kilka i mój mąż wybrał to hasło "Kobieta z klasą". Stosowałam je właściwie przy każdej kampanii, może poza ostatnią. Każdą moją kampanię prowadził mój mąż, on był szefem kampanii, zajmował się właściwie wszystkim i to jest pierwsza kampania bez niego, więc chociaż ten element, to hasło sprawia, że czuję jego rękę również i w tych wyborach.
PAP: Chciałbym zapytać o film "Zielona granica" Agnieszki Holland. Szefowała Pani przez krótki okres MSWiA. Obejrzy Pani ten film?
M.E.W.: Nie wydam pieniędzy, aby wzmacniać kogoś, kto pluje na Polskę, na polski mundur, na polskich żołnierzy, pograniczników, w ogóle na służby mundurowe. Nie znam z historii Polski, tej najnowszej, takiego przypadku, kiedy mundur i honor polskiego żołnierza, polskiego funkcjonariusza byłby tak hańbiony. To jest coś niebywałego.
Niedługo byłam szefową MSWiA, ale widziałam, na czym polega praca Straży Granicznej. Odwiedzałam strażników granicznych, kiedy był szturm na polską granicę, także ten atak na nich. Opowiadali mi, jak strasznie się czuli i jak wielkie znaczenie dla nich miały te setki listów ze wsparciem, które otrzymywali od dzieci i kobiety przychodzące do nich z ciastem. To był dla nich wyjątkowo trudny i wymagający czas. Wtedy też powstało hasło "Murem za polskim mundurem" i to im przywróciło wiarę, że to tylko garstka krzykaczy - tych, którzy Polsce źle życzą - robi takie rzeczy, a my, Polacy, jesteśmy zdecydowanie wdzięczni żołnierzom, pogranicznikom za ochronę naszej granicy i ochronę naszego bezpieczeństwa.
Opluwanie strażników i hańbienie munduru jest czymś tak obrzydliwym, że na pewno wystarczą mi te fragmenty filmu, które widzę w internecie czy w telewizji, żeby sobie wyrobić zdanie na temat całości. Traktuję ten film, jak zamierzoną prowokację i próbę osłabienia pozycji Polski na arenie międzynarodowej. My wiemy, jak jest, ale to idzie w świat. Tam ludzie nie mają zielonego pojęcia, co się u nas dzieje i puszczenie takiego filmu, oklaskiwanie go, przyznawanie mu nagród, to jest sygnał, że takie rzeczy rzeczywiście się w Polsce dzieją. Dlatego naszym obowiązkiem, nas - Polaków, jest odkłamywanie tego, co oni mówią i pokazywanie, że dzięki tym pogranicznikom, którzy w każdy dzień tam stoją, my możemy spokojnie żyć.
Słyszałam już komentarze telewizji rosyjskiej, białoruskiej, jak się zachwycają tym filmem, czyli inaczej mówiąc: pani Holland dała broń do ręki Białorusinom i Rosjanom, mówię o Łukaszence i Putinie, do walki z Polską.
PAP: Podczas konwencji PiS w Końskich mówiła Pani dużo o kobietach m.in. w kontekście wieku emerytalnego. Jaką rolę mają kobiety w PiS?
M.E.W.: Jeżeli ktoś obserwuje Prawo i Sprawiedliwość, ale obserwuje też Platformę Obywatelską, i rolę kobiet u nas i w PO, to widzi zasadniczą różnicę. W Platformie Obywatelskiej kobiety traktuje się bardzo instrumentalnie. Jak są użyteczne politycznie - to są, ale jak przestają być potrzebne, to znikają w sposób, który budzi moje wewnętrzne oburzenie i sprzeciw jako kobiety. Znamy ten przykład z kampanii prezydenckiej, ale mamy świeży przykład posłanki, która ceni sobie wartości rodzinne, głośno mówi o tym, że jest katoliczką i nagle się okazuje, że nie ma dla niej miejsca na listach, a jest to posłanka, którą ja znam i która jest bardzo pracowita.
W Prawie i Sprawiedliwości kobiety pełnią poważne funkcje. Marszałek Sejmu - kobieta, wicemarszałkiem Sejmu - kobieta, sprawy społeczne - kobieta, finanse - kobieta, w bankach - kobieta. Kobiety udowodniły nie raz, że potrafią, są zauważane i wykorzystuje się ich potencjał. My mamy swoje cechy, swoje zalety, a mężczyźni mają swoje i jeżeli to połączymy, to może wyjść z tego samo dobro. My to pokazujemy.
Dzięki naszym programom społecznym kobiety dziś nie muszą wybierać, czy chcą wychowywać dziecko, czy też postawić na karierę zawodową czy polityczną. Dzięki rozwiązaniom naszego rządu mogą pogodzić życie rodzinne z pracą zawodową. Dziś też obserwujemy, że program 500 Plus, który opozycja krytykowała mówiąc, że to budowanie patologii albo finansowanie ludzi z marginesu społecznego, a kobiety przestaną pracować i zaczną żyć z 500 plus, pokazuje, że nie mieli racji. Aktualnie jeszcze więcej kobiet pracuje po wejściu w życie tego programu, niż przed jego wprowadzeniem.
PAP: Obserwuje Pani sondaże wyborcze, które choć dają zwycięstwo PiS, to nie dają mu samodzielnej większości. Macie Państwo scenariusz na ewentualną koalicję? Mówi się o Konfederacji...
M.E.W.: My idziemy po samodzielną większość i ja wierzę, że tę samodzielną większość zdobędziemy. To historyczna szansa na trzecie z rzędu zwycięstwo. Ważna jednak jest mobilizacja i ciężka praca, zwłaszcza w tych ostatnich dniach kampanii. Udowodniliśmy, że dotrzymujemy słowa i realizujemy złożone obietnice. Konfederacja kompletnie się od nas różni i proponuje państwo dedykowane de facto tylko dla wąskiej grupy najbogatszych. My, jako PiS, uważamy, że państwo polskie ma obowiązek pomagać obywatelom także wtedy, kiedy oni sami nie są w stanie sobie poradzić.
Wiem, że ludzie oglądają posiedzenia Sejmu, więc widzieli wielokrotnie moje spięcia z posłami Konfederacji, ale ja może jestem mała, niepozorna, ale nie boję się takich narwanych polityków i jakoś sobie z nimi dawałam radę.
PAP: Czy po ewentualnej wygranej w wyborach Mateusz Morawiecki nadal będzie premierem?
M.E.W.: To jest zawsze decyzja kierownictwa partii. Sprawdził się jako premier. W ciągu tych czterech lat zrobiliśmy wiele dobrego dla przedsiębiorców, dla polskich rodzin. Dużo się działo. Ale to zawsze, przy każdej kampanii, to jest decyzja kierownictwa partii.
PAP: Razem z wyborami odbywać się będzie referendum. Kluczowe będzie, czy uzyska ono wymagany próg frekwencyjny. Jak to Pani ocenia?
M.E.W.: Będziemy przekonywać do ostatniej godziny, że to referendum jest niezwykle ważne. Referendów ogólnokrajowych nie organizuje się często - to się zdarza niezwykle rzadko. A ponieważ Platforma Obywatelska nie przedstawia swojego programu, to myśmy sami od nich ten program wyciągnęli składając w jedną całość wypowiedzi polityków Platformy i ich doradców, także PSL-u, więc wiemy, słyszeliśmy to nie raz, że trzeba będzie podwyższyć wiek emerytalny. Waldemar Pawlak mówił nie tak dawno, że starsi ludzie mogą pracować dłużej i montować fotowoltaikę, skoro nie mają siły pracować w górnictwie czy przy łóżkach pacjentów w kontekście pielęgniarek. Wracają do tego, o tym się mówi.
To jest naprawdę niepowtarzalna okazja, żeby raz na zawsze dać znać wszystkim ekipom, że sprawa wieku emerytalnego jest rozstrzygnięta decyzją wszystkich obywateli.
Pozostałe pytania również są niezwykle ważne. My je wybraliśmy dlatego, iż wielokrotnie mówili nam o swoich obawach w tych sprawach obywatele podczas otwartych spotkań.
W wypowiedziach polityków opozycji nie raz słyszeliśmy, że trzeba rozebrać mur na granicy albo przyjmować nielegalnych migrantów z południa Europy. Zaczyna to wracać. Trzeba być ślepcem, żeby nie widzieć, do czego doprowadziła polityka otwartych drzwi, otwartych ramion kanclerz Angeli Merkel.
Ważne, żeby w referendum obywatele powiedzieli "4 razy nie", "my chcemy bezpieczeństwa Polski, bezpieczeństwa granic".
Rozmawiał: Grzegorz Bruszewski (PAP)
Autor: Grzegorz Bruszewski
kno/