PAP: Przychodzi taki czas, że każdy zawodowy sportowiec musi powiedzieć 'pas'. Czy pani, dwukrotna medalistka igrzysk - brązowa z Vancouver (2010) i srebrna z Soczi (2014), podjęła decyzję impulsywnie czy nosiła się z nią od dłuższego czasu?
Luiza Złotkowska: Zdecydowanie to drugie. Symboliczne ogłosiłam koniec kariery w lutym 2020, na 10-lecie pierwszego medalu olimpijskiego, ale to była przemyślana decyzja. Zaczęłam podejmować ją w głowie, ale i w ciele wcześniej, po igrzyskach w Pjongczangu. Jesienią 2018 roku miałam operację przepukliny kręgosłupa, gdyż dolegliwości bólowe były bardzo silne. Pamiętam, że na jednym z treningów, w trakcie przygotowań do nowego sezonu, po rozgrzewce nie mogłam ruszyć z bólu żadną kończyną. To był bardzo traumatyczny moment. Wiedziałam, że muszę podjąć bardzo trudną dla każdego sportowca decyzję.
PAP: Ile trwał ten proces myślowy?
L.Z.: Pół roku, podczas rehabilitacji. Pracowałam nie tylko z fizjoterapeutą, ale i psychologiem, to był właśnie czas dojrzewania tej decyzji. Zastanawiałam się, jak to jest skończyć coś, co się robiło przez 24 lata? Jak to jest zacząć coś nowego w wieku 32 lat, całkowicie od zera.
PAP: Od 2019 roku, czyli w zasadzie jeszcze przed oficjalnym zakończenia kariery, pracuje pani w Polskim Komitecie Olimpijskim. Miała pani +miękkie+ lądowanie jako sportowiec zawodowy...
L.Z.: Zapracowałam na to. Moja obecność w PKOl nie wzięła się z kosmosu. Byłam związana z komitetem, nie tylko jako zawodniczka–olimpijka, od lat. W 2011 roku dostałam propozycję wyjazdu do starożytnej Olimpii na seminarium dla medalistów igrzysk i tak zaczęła się współpraca z PKOl w różnych projektach. Zauważono mój potencjał i zaangażowanie. Kolejnym krokiem była propozycja kandydowania do Komisji Zawodniczej Stowarzyszenia Europejskich Komitetów Olimpijskich w 2013 roku. Zostałam wybrana jako pierwszy sportowiec z Polski. To była ważna sprawa dla PKOl, ale również dla mnie istotny i ważny moment w życiu. Byłam tam trzy czteroletnie kadencje, czyli maksimum tego, co przewidują przepisy. Dużo się nauczyłam, poznawałam sportowe struktury europejskie, także to, jak funkcjonuje PKOl i pewnie to wszystko w dużej mierze zaważyło, że tu jestem do dziś. PKOl to dla mnie wymarzone miejsce pracy.
PAP: I czym zajęła się pani na początku nowej przygody zawodowej?
L.Z.: Byłam w dziale współpracy międzynarodowej i projektów sportowych, czyli dbałam o to, by kadry startowały we wszystkich imprezach z cyklu olimpijskiego dla seniorów, młodzieżowców i juniorów, czyli od igrzysk po Olimpijski Festiwal Młodzieży Europy.
PAP: Zapewne były to różne wyzwania, jak choćby pełnienie funkcji oficera covidowego w Tokio, czego w Paryżu pani nie życzę...
L.Z. W Paryżu oficerem covidowym nie będę na pewno, ale myślę, że pojawię się w stolicy Francji w innej roli. W Tokio to był naprawdę ciężki czas. Tyle, ile miałem zarwanych nocy w trakcie igrzysk w Japonii, to tylko ja wiem. Niezwykłe wyzwanie, tym bardziej że rząd japoński bardzo restrykcyjnie podchodził do obostrzeń, a procedury i tamtejsza mentalność nie ułatwiały zadania, bo to zupełnie inny świat niż w Europie, inne myślenie. PAP: A czym zajmuje się pani obecnie w PKOl?
L.Z.: Cały czas zastanawiałam się, jak zrealizować misję, z którą tu przyszłam, swoją misję: pomoc sportowcom, nie tylko kiedy trenują, są na piedestale i zdobywają medale, ale po zakończeniu kariery. W pandemii zrodził pomysł na warsztaty rozwojowe dla sportowców. Ciągiem dalszym są projekty z programu Erasmus Plus, dotyczące dwutorowości kariery sportowców. Finiszujemy z dwuletnim projektem, w którym współpracujemy z czteroma innymi komitetami olimpijskimi: słoweńskim, greckim, tureckim i litewskim. Zależało nam, by w konsorcjum były zróżnicowane kraje, by wszyscy się mogli uczyć, uzupełniać wiedzę, wymieniać się doświadczeniami. Np. w słoweńskim jest już osobna komórka odpowiedzialna za karierę zawodniczek i zawodników po zakończeniu tej sportowej.
PAP: Jakie są najważniejsze założenia realizowanego projektu?
L.Z.: Były badania naukowe, ankieta wśród ponad 700 sportowców z kadr narodowych. Musieliśmy po prostu zobaczyć, z czym będziemy się mierzyć, co już zostało zrobione, itp. Produkt finalny będzie gotowy w styczniu – to kurs online w aplikacji dla juniorów i seniorów, 40 godzin edukacyjnych, materiałów opracowanych specjalnie dla sportowców. Pokazujemy w nich najważniejsze tematy związane z karierą dwutorową. To darmowa pigułka wiedzy przygotowana po angielsku i we wszystkich narodowych językach uczestników projektu. Zależy mi, by sportowcy mieli świadomość konieczności prowadzenia kariery dwutorowej, by nie czekali do ostatniej chwili z podjęciem pewnych decyzji, by budowali drugą nogę, tą pozasportową w trakcie trwania kariery. Ta świadomość i ten projekt ma zminimalizować strach przed rozpoczęciem nowego życia, zmniejszyć koszty emocjonalne w momencie decyzji o 'zawieszeniu butów na kołku'.
PAP: Pani poradziła sobie z przejściem w nową aktywność bez problemu. A czy fizycznie nie było kłopotu ze zmianą kilku godzin treningów na realia dnia życia codziennego?
L.Z.: Były. Celna uwaga. 250, a nawet 300 dni przebywałam na zgrupowaniach poza domem i nagle totalna zmiana. Rachunki opłacałam sama w trakcie kariery, ale o innych rzeczach z realnego świata, często prozaicznych, wiele nie myślałam. Szok, bo mijają dwa tygodnie, a ja nie wyciągam walizki i nigdzie nie jadę. Podczas przerw między zgrupowaniami, choć miałam własne mieszkanie, zawsze spędzałam kilka dni u mamy, rodziny, byłam żywiona, a tu trzeba się było nauczyć bycia "normalnym człowiekiem". Praca osiem godzin w formule biurowej też stanowiła dla mnie wyzwanie. Brakowało mi aktywności fizycznej i trochę czasu zajęło wprowadzenie nowego rytmu życia, bo raczej należę do osób poukładanych, więc usystematyzowany kalendarz sportowy odpowiadał mojemu charakterowi.
PAP: Jaką formę utrzymywania aktywnego trybu życia lubi pani teraz najbardziej?
L.Z.: Rekreacyjnie łyżwy szybkie, ale rzadko jeżdżę, bo najbliższy tor jest w Tomaszowie Mazowieckim. Po latach ścigania się po najlepszych torach świata na warszawskie Stegny mnie jednak nie ciągnie... Jak pogoda pozwala to oczywiście rower, na którym jeździłam i w trakcie kariery. Ponadto zimą narty biegowe. Najbliższe Warszawy super trasy, oświetlone, to okolice - uwaga - Białegostoku. Po pracy w piątek wsiadam w samochód i po niecałych dwóch godzinach jestem na miejscu. Tak naprawdę stałam się jednak wielką fanką ćwiczeń domowych. Potrzeba tylko komputera i chęci. Każdy może znaleźć coś dla siebie. Ja nawet w trakcie służbowych wyjazdów, jakie zdarzają mi się z PKOl, ćwiczę w pokoju hotelowym. Wystarczy przestrzeń dwa na dwa metry.
PAP: Słyszałam, że odkryła pani także inny rodzaj sportu – strzelectwo.
L.Z.: Tak, zrobiłam licencję Polskiego Związku Strzelectwa Sportowego. Od czasu do czasu, dla relaksu, strzelam sobie. To sport, który wymaga ogromnego skupienia. Na strzelnicy jest się "tu i teraz", to zupełnie inny rodzaj aktywności.
PAP: Dwa medale olimpijskie, sukcesy w mistrzostwach globu i Pucharze Świata dają pani spełnienie sportowe, mimo braku złota w igrzyskach?
L.Z.: Jak najbardziej. Skończyłam karierę jako spełniony sportowiec, osiągnęłam więcej niż zakładałam, mimo że nie udało się zdobyć złota olimpijskiego. Ale to złoto jest od zawsze w moim nazwisku...
PAP: Gdzie przechowuje pani medale i inne nagrody sportowe?
L.Z.: Niezmiennie trzymam je w szufladzie w garderobie, choć ciągle obiecują sobie, że znajdę dla nich godne miejsce. Jest mi wstyd, poprawię się. Ale jako wytłumaczenie mogę powiedzieć tak: często wyjeżdżam z domu z medalami, biorę udział w spotkaniach z dziećmi, młodymi sportowcami, z różnymi ludźmi. Wychodzę z założenia, że jeśli tymi medalami i opowieścią mogę kogoś zainspirować do działania, stawiania celów, realizacji marzeń, to lepiej by je pokazywać niż trzymać zamknięte w gablocie.
PAP: Olimpijskie starty zakończone medalowymi zdobyczami to najlepsze momenty z bogatej kariery, coś do czego wraca pani wspomnieniami?
L.Z.: Na pewno, ale jest jeszcze jedno wydarzenie. Mój ostatni bieg w karierze w marcu 2018 r., w Amsterdamie na stadionie olimpijskim z 1928 roku, na którym zbudowano tymczasowy tor lodowy. Startując tam podczas mistrzostw świata w wieloboju nie wiedziałam, że to będzie mój ostatni bieg. Jechałam na 1500 m. Na trybunach 20 tysięcy Holendrów, dla których szybkie łyżwy to sport narodowy. Poprawiłam rekord toru, bo to nie były pierwsze zawody organizowane w tym miejscu. Aplauzu rozentuzjazmowanej publiczności nie zapomnę do końca życia.
Rozmawiała: Olga Miriam Przybyłowicz (PAP)
kno/