USA były zaskoczone faktem, że ich główny sojusznik na Bliskim Wschodzie, Izrael, powiadomił je o planach tak poważnego ataku na irańską placówkę konsularną tuż przed rozpoczęciem operacji. Sygnał w tej sprawie przekazano na stosunkowo niskim szczeblu, co zmusiło urzędników do natychmiastowego poinformowania o planach Izraela m.in. Jake'a Sullivana, doradcę prezydenta Joe Bidena ds. bezpieczeństwa narodowego - czytamy na łamach amerykańskiej gazety.
Dziennik przekazał, że najwyżsi rangą przedstawiciele władz w Waszyngtonie, gdy dowiedzieli się już o zamiarach strony izraelskiej, publicznie wyrazili poparcie dla sojusznika, ale w rzeczywistości byli wściekli, ponieważ zdawali sobie sprawę z możliwych konsekwencji ataku na irański konsulat. Mieli też do Izraela pretensje o to, że podjął tak istotną decyzję bez uwzględnienia stanowiska USA.
Do uderzenia doszło 1 kwietnia. W ataku zginęło prawdopodobnie kilkanaście osób, w tym trzech wyższych rangą irańskich dowódców i czterech innych oficerów, którzy nadzorowali tajne operacje Teheranu w regionie Bliskiego Wschodu. Śmierć poniósł m.in. generał brygady Mohammad Reza Zahedi, dowódca elitarnej irańskiej jednostki Al-Kuds w Syrii i Libanie. Była to jedna z najbardziej krwawych izraelskich operacji wymierzonych w Iran.
W nocy z 13 na 14 kwietnia władze w Teheranie dokonały odwetowego uderzenia na Izrael. Wystrzelono ponad 300 dronów i rakiet, głównie z terytorium Iranu, jednak wyrządziły one niewielkie szkody, bowiem ogromną większość z nich udało się strącić siłom Izraela, USA, Francji, Wielkiej Brytanii oraz Jordanii.
W tym przypadku strona izraelska również popełniła błąd, ponieważ nie spodziewała się, że odwet Iranu zostanie przeprowadzony na tak dużą skalę. Gabinet wojenny Izraela, który 22 marca zatwierdził uderzenie na Damaszek, przypuszczał, że Teheran odpowie niewielkim ostrzałem przeprowadzonym przez którąś z proirańskich bojówek w krajach trzecich lub niezbyt zmasowanym uderzeniem z terytorium Iranu. Początkowo zakładano, że będzie to około 10 pocisków typu ziemia-ziemia. Dopiero w kwietniu, już po ataku na konsulat, Izraelczycy zwiększyli swoje szacunki do 60-70 rakiet. To jednak także okazało się nietrafioną prognozą - ujawnili informatorzy "NYT" z USA, Izraela i państw arabskich, pragnący zachować anonimowość.
Co interesujące, Iran zapowiedział odwet z dużym wyprzedzeniem i czekał z atakiem 12 dni. Teheran wysyłał też Waszyngtonowi nieoficjalne sygnały, że nie chce wojny ani z Izraelem, ani z USA. Władze Stanów Zjednoczonych znalazły się zatem w bardzo niewygodnym położeniu - oto nawet Iran, ich wieloletni przeciwnik, jasno komunikował swoje zamiary, natomiast Izrael, bliski sojusznik, do ostatniej chwili ukrywał plany ataku na Damaszek - zauważył dziennik.
USA i ich sojusznicy spędzili kilka ostatnich tygodni na intensywnych wysiłkach dyplomatycznych, najpierw próbując ograniczyć skutki spodziewanego irańskiego ataku, a następnie - powstrzymać pokusę Izraela, by odpowiedzieć Teheranowi tym samym. Świat czeka teraz na to, co zrobi strona izraelska - podkreślił "NYT".
Według mediów z Izraela ministerstwo obrony i armia tego kraju uważają, że strona izraelska musi zareagować na atak Teheranu, ale bez szkody dla koalicji pod przywództwem Waszyngtonu. Izraelski gabinet wojenny podkreśla, że planowana reakcja nie może doprowadzić do wojny regionalnej.
Izrael deklaruje, że zamierza koordynować swoje działania ze Stanami Zjednoczonymi, choć 14 kwietnia prezydent USA Joe Biden oświadczył premierowi Benjaminowi Netanjahu, że Waszyngton nie weźmie udziału w ewentualnym kontrataku na Iran. (PAP)
kgr/