Mela Koteluk: czasami trzeba dać od siebie odpocząć [WYWIAD]
Od lat idzie swoją drogą, ma własny styl, pomysły artystyczne, nie ulega chwilowym modom, presji. "Harmonia" to pierwsze wydawnictwo Meli Koteluk od pięciu lat. „Mniej martwię się tym, że ktoś o mnie zapomni, czasami trzeba też dać od siebie odpocząć. Bardzo pilnuję, żeby rzeczy działy w zgodzie ze mną. Wtedy mogę w pełni utożsamić się z tym, co wyśpiewuję na scenie” – przyznała w rozmowie z PAP Life.

PAP Life: Przygotowując się do naszej rozmowy, przeczytałam, że jakiś czas temu byłaś na dziesięciodniowym kursie, w trakcie którego nie można mówić. Zaskoczyło mnie to, zwłaszcza, że jesteś osobą, która żyje wśród dźwięków. Do czego było ci potrzebne tak ekstremalne doświadczenie?
Mela Koteluk: To jest sprawdzanie siebie i swoich granic. Warto się przekonać, czy jesteśmy w stanie na tyle się zdyscyplinować, żeby po prostu doświadczać świata offline. W czasach, gdy jesteśmy już spięci z technologią, telefony stały przedłużeniem naszego ciała. Ten kurs milczenia jest - w dużym skrócie - praktyką uważności, metodą pracy ze sobą. Ale warto podkreślić - bez żadnego podłoża religijnego.
PAP Life: Co się więc robi na takim kursie?
M.K.: Nic, po prostu się siedzi, oddycha, dużo spaceruje po lesie. W ogóle uważam, że w środowisku naturalnym najlepiej się regenerujemy. Sama po sobie czuję, że nawet krótki spacer po parku, obok którego mieszkam, bardzo dużo mi daje. Oczywiście w czasie tych 10 dni kryzysy się zdarzają. Tylko chodzi o to, żeby je przejść, przyjrzeć się temu, co się w tobie dzieje w momencie, kiedy kompulsywnie szukasz telefonu. Żyjemy w strefach akustycznych, jesteśmy tak przytłoczeni gęstością dźwięków, że ich prawie nie słyszymy. Nagle znajdujesz się w sytuacji, kiedy zaczynasz inaczej odbierać szum drzew, ćwierkanie ptaków, skrzypienie drzwi czy nawet podłogę, po której chodzisz. Zmienia się percepcja. Wróciłam z tego kursu z przekonaniem, że dyscyplina jako forma troski mi służy i że będę lepiej zarządzać swoim czasem. Na przykład nie wpadać w scrollowanie czy czytanie informacji w sposób powierzchowny.
PAP Life: Faktem jest, że chyba wszyscy jesteśmy przebodźcowani. Nie jestem w stanie sobie wyobrazić, że przez kilka dni nie mam dostępu do swojej komórki.
M.K.: To się nazywa przeładowany system. Kokpit miga na czerwono i wtedy trzeba robić to, o czym rozmawiałyśmy. Czyli kontrolowane detoksy od informacji, sięgać do tego, co proste, pierwotne: pielenia ogródka, spacerów w naturze, kontemplacji.
Mam nadzieję, że - zwłaszcza w dobie galopującej technologii - będziemy coraz bardziej szukać kontaktu z drugim człowiekiem. Zaczynamy budować relacje z urządzeniami. Przecież można już pytać o coś swój telefon czy Chat GPT. To jest coś, czemu się trzeba przyglądać. Niech technologia wspiera nasz rozwój, ale ja inwestowałabym w relacje między ludźmi. Myślę, że w obliczu tego, co się dzieje na świecie, my jako ludzie jesteśmy silni w grupie. Nasza moc jako gatunku tkwi przede wszystkim w dwóch rzeczach. W tym, że potrafimy ze sobą współdziałać i snuć opowieści.
PAP Life: W budowaniu wspólnoty pomagają artyści.
M.K.: Cieszę się, że dochodzimy do tego wniosku. Za każdym razem, gdy nie mogę kupić biletu do któregoś z warszawskich teatrów, to z jednej strony mam powody do zmartwienia, ale z drugiej strony cieszę się, że te spektakle cieszą się taką popularnością. To jest naprawdę budujące, że ludzie znajdują w swoim budżecie fundusze na kulturę. Myślę sobie, że jest coś bardzo ludzkiego i niesamowitego w tym, że idąc na koncert czy do teatru, godzisz się przeżywać w grupie obcych ludzi swoje emocje. Też chodzę na koncerty i wiele razy się na tym złapałam, że potrafią zaszklić się moje oczy. Jest coś naprawdę niezwykłego we wspólnym przeżywaniu sztuki, gdy jest na tyle bezpiecznie, że nie trzeba chować swojej wrażliwości.
PAP Life: Jesteś teraz w trasie koncertowej promującej swój najnowszy album „Harmonia”. Dla ciebie wyjście na scenę to wzruszenie, stres czy rutyna?
M. K.: Przede wszystkim czerpię z koncertów ogromną przyjemność, o wiele większą niż 13 lat temu. Nie byłam wtedy zdolna do tego, żeby tak się naprawdę zanurzyć w tym doświadczeniu, bo byłam po prostu za młoda i denerwowałam się jakimiś niepotrzebnymi rzeczami. Dzisiaj potrafię lepiej ustawiać priorytety w życiu. Ostatnie lata poświęciłam, żeby jak najbardziej wyeliminować niepotrzebny stres. Nauczyłam się cieszyć z koncertów i ze spotkań z ludźmi, którzy kupują bilety, przychodzą posłuchać muzyki i chcą dostać 100 procent mnie i mojej energii. Więc teraz, w trakcie tej trasy koncertowej promującej „Harmonię”, staram się po prostu być w dobrej formie i cieszyć się tymi momentami. Bo koncerty to jest bardzo specyficzna działka i najbardziej niesamowity obszar mojej pracy. Nigdy nie wiadomo, kto przyjdzie. Czasami takie czynniki, jak ciśnienie atmosferyczne, wpłyną na to, jak słyszymy muzykę.
PAP Life: Kiedy słuchałam tej płyty, odniosłam wrażenie, że ona jest o drodze, którą trzeba przejść, żeby zacząć panować nad swoim życiem. O pewnym trudzie pracy nad relacjami, ustawianiu priorytetów, dążeniu do porządku, harmonii.
M.K.: Jak najbardziej. Długo zastanawiałam się, czy może powinna nazywać się „Chaos i harmonia”. Ale zdecydowałam, że zostanie „Harmonia”, która jest tak pojemnym słowem i też nie zdradza wszystkiego w samym tytule. Lubię w życiu porządek, lubię rytuały, które wprowadzam. To jest coś, co daje mi poczucie bezpieczeństwa. Ale z drugiej strony traktuję je dość umowne. Bo wiadomo, że trzeba zachować w sobie jakąś elastyczność, nie ma co zbyt kurczowo trzymać się planu. Generalnie, unikam prób definiowania spraw raz na zawsze, to raczej dobrze się nie kończy. Wierzę, że wszelkiego rodzaju przywiązanie może być źródłem cierpienia. Wszystko wokół tętni, zmienia się, jesteśmy w wielkim przeobrażeniu. Kluczem jest szukanie swojego balansu.
PAP Life: Żyjemy w świecie nieprzewidywalnym, nie wiemy, co jest prawdą, co fake newsem. Dlatego jeszcze bardziej niż kiedykolwiek potrzebujemy stałych punktów odniesienia, bliskości. Jak śpiewasz razem z Ralphem Kaminskim w piosence „Zobaczyć ciebie”: „Gdy świat upada na głowę, jednego chcę - zobaczyć ciebie znów”.
M.K.: Bardzo się cieszę, że Ralph, który teraz zrobił sobie zawodową przerwę, dał się namówić na wspólną piosenkę.
PAP Life: Jak ci się to udało?
M.K.: Łączy nas wiele lat znajomości i istotnych doświadczeń. Ralph zaśpiewał pierwszy koncert ze swoim zespołem na Famie w Świnoujściu, 10-11 lat temu i od tamtej pory się kolegujemy. Ralph to ogromne pokłady talentu i charyzmy, rozpoznałam w nim to natychmiast. A drugim powodem było pewnie to, że to jest po prostu dobra piosenka i Ralph się w niej naturalnie odnalazł.
PAP Life: Nagraliście też razem teledysk.
M.K.: Autorem zdjęć jest Bartosz Nalazek, mój życiowy partner, który jest też filmowcem oraz choreografka Aga Konopka. Bartosz pomógł mi zbudować wizualną stronę albumu. Wyszliśmy od czerni i bieli w teledysku do „Harmonii”, utrzymaliśmy ją w „Jestem stąd”, a skończyliśmy w kolorze, co widać w „Himalajach” i w „Zobaczyć ciebie”.
PAP Life: Wiem, że lubisz podróżować. Ale w piosence „Himalaje” nie chodzi o kontekst geograficzny?
M.K.: Nie. W tej piosence jest trochę o błądzeniu i o takim zyskiwaniu gotowości do podjęcia decyzji, zjazdu z ronda. Tam się przewija też motyw, że czasami utkniemy w jakimś martwym punkcie i ciężko jest nam uruchomić się do obrania nowego kierunku. Myślę, że nie warto odpuszczać i czasem mam wrażenie, że to próba na wytrzymałość. Te Himalaje dla każdego oznaczają coś innego. Dla mnie to jest też zgoda na to, że pewnych rzeczy pewnie już nigdy nie osiągniemy. Ale to nie oznacza, że nie można ich w jakiś inny sposób przeżyć. Pewnie nie wejdę na Mont Everest, ale mogę podziwiać pasma górskie. Mogę dzięki literaturze i w ogóle sztuce doświadczać różnych stanów, swoich Himalajów. Mówię to z perspektywy 39-latki, że nie wszystko jest w życiu do zdobycia.
PAP Life: Kiedy piszesz teksty, zastanawiasz się, jak będą odbierać je inni?
M.K.: Staram się pisać dla siebie i raczej nie myślę o drugiej stronie. To jest nieprzewidywalne, na jaki grunt padną słowa i jak zostaną odebrane. Autor nie ma nad tym kontroli, więc jedyne, co tak naprawdę może zrobić, to uczciwie spisać to, co w nim wybrzmiewa. To jest najlepsza droga, żeby znaleźć odbiorców, którzy nadają na tych samych falach. Absolutnie nie zgadzam się ze szkołą, która mówi, że warstwa liryczna nie ma kompletnie żadnego znaczenia, że wystarczy powtykać słowa i one jakoś tam zagrają. Odbieram wiadomości od swoich słuchaczy, spotykam się z ludźmi po koncertach i widzę, ile emocji wywołuje tekst i jakie konsekwencje może mieć ta miniatura zwana piosenką.
PAP Life: Dlaczego w ogóle śpiewasz?
M.K.: Śpiewam od dawna, to chyba moja ulubiona forma ekspresji. Choć pierwszy album wydałam dopiero w wieku 27 lat i spotykałam się z komentarzami, że był to stosunkowo późny debiut. Ale to jest coś podobnego do tego, o czym mówi Jarosław Mikołajewski (poeta i pisarz – red.): że za nim chodzi wiersz, a za mną chodzą piosenki. Kocham to robić, chociaż przyznam, że czasem szukanie właściwych słów to jest udręka. Ponieważ lubię poczucie wolności, czasem wyobrażam sobie, że mogłabym też robić różne inne rzeczy na życie.
PAP Life: Na przykład jakie?
M.K.: Uwielbiam gotować dla innych ludzi - mogłabym to robić. Zresztą mam na tym polu realne doświadczenie. Po liceum pojechałam autokarem do Anglii na trzy tygodnie, zostałam trzy i pół roku i pracowałam w restauracji jako kelnerka. Jestem osobą, która potrafi się uczyć, więc jeśli znalazłabym się w sytuacji, kiedy miałabym opanować jakieś nowe umiejętności, to podjęłabym tę próbę. Staram się kurczowo nie przywiązywać do tego, co stanowi moją tożsamość, nie chcę się zamykać w żadnych opisach. Pracuję w swoim tempie, bo lubię podążać za tym, co mnie interesuje. Ostatnio projektowałam szafkę pod schodami i doświadczyłam czegoś, co czasem przytrafia mi się w studio.
PAP Life: To znaczy?
M.K.: Otóż w studiu potrafię tak bardzo zanurzyć się w proces wymyślania i nagrywania, że stracę poczucie czasu. Po chwili takiego "zniknięcia" wracasz i masz piosenkę i nie wiesz, czy było to 20 minut czy cztery godziny. Można to nazwać głębokim zaangażowaniem. To samo miałam ostatnio przy projektowaniu tych półek - sprawiło mi to niewiarygodną przyjemność. Może to jest rodzaj zabawy, gdy stery przejmuje jakaś dziecięca, kreatywna część nas?
PAP Life: Wspomniałaś, że lubisz pracować w swoim tempie. Od twojej poprzedniej płyty „Migawka” upłynęło siedem lat. To bardzo długa przerwa. Nie martwiłaś się, że świat o tobie zapomni?
M.K.: Między tymi płytami wyszła „Astronomia poety” z tekstami Baczyńskiego, ale faktycznie od mojej autorskiej płyty upłynęło sporo czasu. Oczywiście, że jest we mnie taki głos, który mnie upomina czy przestrzega, ale staram się nie ulegać presji. Mniej martwię się tym, że ktoś o mnie zapomni. Czasami trzeba też dać od siebie odpocząć. Bardzo pilnuję, żeby rzeczy działy w zgodzie ze mną. Wtedy mogę w pełni utożsamić się z tym, co wyśpiewuję na scenie. To jest odpowiedzialność dla mnie, podchodzę do tego poważnie.
PAP Life: Komu pokazujesz swoje piosenki, zanim wypuścisz je w świat?
M.K.: Z reguły są to moi bliscy. W przypadku nowej płyty pierwszą osobą był Bartosz. Cenię sobie szczerą informację zwrotną. Dalej jest moja lubuska rodzina: rodzice, rodzeństwo i moja babcia, która jest bardzo mądra, ma czuja do muzyki, a przede wszystkim dobrze mnie zna. A na koniec dnia każda płyta to kolejny rozdział mojej własnej opowieści i integralna cześć mojej drogi. Cały czas przyświeca mi myśl, że najlepszy album wciąż przede mną.
PAP Life: „Himalaje” zostały nominowane do tegorocznych Fryderyków w kategorii Singiel Roku-Pop Alternatywny. Masz już na swoim koncie sporo nagród, w tym kilka Fryderyków. Jakie dziś mają znaczenie dla ciebie?
M.K.: Mniejsze. Dla mnie największą nagrodą są ludzie, którzy z własnej woli przychodzą na koncerty i z tego powodu jestem najbardziej szczęśliwa. Oczywiście każdy lubi być doceniony, ale wyróżnienia mają szczególną rangę na początku drogi. Jeśli chodzi o Fryderyki, to według mnie najważniejszą kategorią jest Debiut Roku i wspieranie twórców młodej generacji.
PAP Life: Dla mnie jesteś artystką, która była prekursorką pewnego stylu w polskiej muzyce. Potem pojawiły się Daria Zawiałow, Kaśka Sochacka, Natalia Szroeder, Sanah. Niedawno nagrałaś razem z Sanah piosenkę „Maj 1939” do tekstu Zuzanny Ginczanki. Niezwykłe, jak ten tekst wybrzmiewa w dzisiejszych czasach.
M.K.: Kiedy razem z Zuzią (Zuzanna Grabowska „Sanah” - red.) planowałyśmy wspólną trasę, doszliśmy do wniosku, że przede wszystkim chcemy odwołać się do kobiecej literatury. Wtedy obie nie miałyśmy pojęcia, że Ginczankę jej rodzina i wielu przyjaciół, m.in. Gombrowicz, nazywali Saną, Saneczką. Wstrząsnęła nami ta informacja, a Zuzia na wieść o tym po prostu oszalała z ekscytacji i klamka zapadła. Nie miałyśmy wątpliwości, że to jest ten kierunek. Zuzia wybrała wiersz „Wiosna 1939”. Będę u Sanah gościnią na jej dwóch koncertach, które odbędą się w tym roku na Stadionie Narodowym. Dla mnie to bardzo piękne spotkanie z obiema Zuzannami. A jak już wspomniałyśmy, spotkania z ludźmi są najważniejsze. (PAP Life)
Rozmawiała Iza Komendołowicz
ikl/ag/ ał/