"To nie pierwszy zapowiadany atak Iranu, z którym będziemy musieli się zmierzyć, musimy żyć normalnie. Gdy zostanie ogłoszony alarm, po prostu zejdziemy do schronu" - powiedział PAP Raphael, który w poniedziałkowe popołudnie wraz z innymi rodzicami czekał na dzieci pod jedną z jerozolimskich szkół. Pytany, czy jego rodzina przygotowuje się na możliwy atak, odparł, że zawsze ma w domu zapas jedzenia na kilka dni, ale liczy, że ewentualne ostrzały potrwają raczej kilka godzin.
Każdy mieszkaniec Izraela powinien mieć dostęp do schronu, stanowiącego zabezpieczenie również przed użyciem broni niekonwencjonalnej. Mieszkania w budynkach postawionych po pierwszej wojnie w Zatoce Perskiej (1991 r.) są obowiązkowo wyposażone w tzw. bezpieczny pokój, po hebrajsku zwany "mamad". To wzmocnione pomieszczenie z zabezpieczonymi drzwiami i oknem, które zazwyczaj służy również jako zwykły pokój bądź składzik.
W wielu starszych domach w Jerozolimie schrony dla całego budynku znajdują się w piwnicy. W nowszych konstrukcjach i np. w biurowcach za wspólny schron mogą służyć przygotowane i zabezpieczone fragmenty klatek schodowych czy innych pomieszczeń. Duże schrony w piwnicach są często wyposażone w węzły sanitarne i łóżka. Bezpieczne pomieszczenia w mieszkaniach i domach mają zapewnić schronienie na czas zagrożenia, nie są zaprojektowane do przebywania tam dniami czy tygodniami.
Rozbudowany system obrony cywilnej Izraela ogłasza alarmy powietrzne poprzez naziemne syreny, aplikację, powiadomienia SMS i komunikaty w mediach. W zależności od obszaru ludność ma określony czas, w którym powinna dotrzeć do bezpiecznego pomieszczenia lub schronu. Dla Jerozolimy wynosi on półtorej minuty od ogłoszenia zagrożenia. Osoby znajdujące się na zewnątrz powinny szukać schronienia w najbliższych budynkach.
"Nie boję się irańskiego ataku, rakiety na Jerozolimę spadają rzadko, ale mieszkańcy północy kraju są narażeni na o wiele większe niebezpieczeństwo: są blisko Hezbollahu, który przecież ostrzeliwuje Izrael nie od wczoraj, ale od blisko 10 miesięcy. To nie tak, jak pokazują media, że wojna dopiero się rozpocznie; ona już trwa" - mówi PAP nauczycielka Tamar. Spotkana w supermarkecie kobieta przyznała, że robi większe zakupy na wypadek, gdyby przez kilka dni nie mogła wyjść do sklepu.
Na ulicach nie widać jednak w poniedziałek szczególnego poruszenia czy oznak paniki. Pracujący w jednym z supermarketów Awi śmieje się, że chociaż wyprzedał się prawie cały zapas butelkowanej wody mineralnej, to ruch jest i tak o wiele mniejszy niż przed weekendem. Pytany o spodziewany atak odpowiada, że wierzy w możliwości izraelskiej obrony powietrznej i pomoc USA. "Zbierają się z tym atakiem już tydzień i co? Jak dotąd nic. Iran wie, że nasza armia jest najlepsza na świecie i kombinuje, jak to ominąć, ale mu się nie uda" - zaznacza mężczyzna.
We wtorek 30 lipca w izraelskim ataku na Bejrut zginął militarny przywódca libańskiego Hezbollahu Fuad Szukr. Dzień później w ataku na Teheran zginął polityczny lider Hamasu Ismail Hanije. Iran i Hamas o jego śmierć oskarżają Izrael, który jednak nie potwierdził swojego udziału w zamachu. Iran i sprzymierzone z nim organizacje, Hezbollah i palestyński Hamas, zapowiedziały odwet na Izraelu.
Sytuacja na Bliskim Wschodzie jest najbardziej napięta od miesięcy. USA naciskają na obniżenie temperatury konfliktu, jednocześnie wojsko przygotowuje się do pomocy Izraelowi w odparciu spodziewanego uderzenia.
Szef amerykańskiej dyplomacji Antony Blinken powiedział w niedzielę swoim odpowiednikom z państw G7, że atak Iranu może się rozpocząć w "przeciągu 24-48 godzin, już w poniedziałek" - poinformował portal Axios.
Izrael przygotowuje się na możliwość kilkudniowych fal nalotów rakietowych i dronowych ze strony Iranu i jego sojuszników - przekazała w niedzielę telewizja NBC, powołując się na anonimowego urzędnika izraelskiego. "Będą starali się nas wyczerpać" - powiedziało źródło.
Jak informuje dowództwo wojskowe odpowiedzialne za obronę cywilną Izraela, w poniedziałek w całym kraju ogłoszono 39 alarmów powietrznych, wszystkie w okolicach Strefy Gazy bądź na północy Izraela, gdzie państwo żydowskie graniczy z Libanem.
Tereny na południu Izraela są incydentalnie ostrzeliwane przez terrorystów ze Strefy Gazy, w której od blisko 10 miesięcy trwa wojna przeciwko Hamasowi. Konflikt wybuchł po ataku Hamasu na Izrael 7 października, w którym zginęło blisko 1200 osób. Według kontrolowanych przez Hamas władz lokalnych w wojnie zginęło blisko 40 tys. Palestyńczyków.
Kontrolujący południowy Liban Hezbollah od wybuchu wojny systematycznie ostrzeliwuje północny Izrael, co spotyka się z kontratakami. Z przygranicznych terenów obu państw ewakuowano dziesiątki tysięcy cywilów. Od jesieni w ostrzałach Libanu zginęło ponad 500 osób, w większości bojowników Hezbollahu, a w atakach Hezbollahu na Izrael życie straciło kilkadziesiąt osób. Izrael był również atakowany przez jemeńskich rebeliantów Huti, którzy podobnie jak Hamas i Hezbollah należą do kierowanego przez Iran i wymierzonego w Izrael sojuszu.
Według ekspertów odwetowy atak Iranu może zostać zsynchronizowany z uderzeniem jego sojuszników. Sam Hezbollah dysponuje arsenałem 120-200 tys. pocisków i jest o wiele lepiej uzbrojony i wyszkolony niż Hamas.
Iran zaatakował już w tym roku Izrael. W kwietniu wystrzelił kilkaset rakiet i dronów w odwecie za nalot Izraela na Damaszek, w którym zginęło kilku wyższych dowódców irańskiej Gwardii Rewolucyjnej. Większość pocisków została wówczas strącona, w dużej mierze dzięki pomocy USA, Wielkiej Brytanii i innych sojuszników. Teraz odtwarza się koalicja, która wówczas pomogła Izraelowi, a jej działania koordynuje Dowództwo Centralne USA (CENTCOM) z siedzibą w katarskiej Ad-Dausze - przekazała izraelska telewizja Kanał 12.
Z Jerozolimy Jerzy Adamiak (PAP)
pp/