Adam Kwaśny zginął przed południem 28 grudnia 1998 roku na drodze wiodącej do stadniny koni w Gdańsku Oruni, gdzie miał prowadzić zajęcia z jeździectwa z dziećmi. Tam czekało na niego w skradzionym peugeocie dwóch zabójców – Zbigniew D. oraz Piotr R. "Lechia" (kryminaliści znani policji).
Kiedy auto trenera mijało peugeota, mordercy sprowokowali kolizję – ich samochód obtarł bok audi trenera. Mężczyzna wysiadł z samochodu i chciał porozmawiać z kierowcą. Kilka sekund później zginął od strzału w głowę. Po zbrodni zabójca wsiadł do samochodu i uciekł.
Jedynym świadkiem morderstwa była Iwona C. partnerka Adama Kwaśnego i była konkubina brata milionera i gdyńskiego gangstera - Mariusza N. ps. "Gajowy", która jechała samochodem z zamordowanym.
Już podczas pierwszego przesłuchania pojawił się trop wiele mówiący o prawdopodobnych motywach zbrodni. Iwona C. wspominała, że od dwudziestu lat żyła w konkubinacie Mariuszem N., z którym ma dwie córki. Gdy kobieta odeszła, ten zaczął grozić jej nowemu partnerowi.
To ona wskazała jako zabójcę Czesława Kowalczyka (wyraził zgodę na podanie danych - PAP). Potem chciała wycofać zeznania, ale prokurator nie przyjął ich do protokołu. Konkubina gangstera znała go z widzenia, bo kilka razy widziała go z "Gajowym" i być może dlatego wskazała go, jako mordercę.
Kowalczyk został zatrzymany 9 stycznia 1999 r. Miał wówczas 33 lata. Za morderstwo, którego nie dokonał przesiedział w więzieniach 12 lat.
Jak przyznał przed laty dziennikarzowi PAP, kilka miesięcy przed zabójstwem na Oruni, Kowalczyk poznał "Gajowego", który kupił od niego luksusowe dżinsy.
Za morderstwo trenera jeździectwa Kowalczyk był skazywany dwukrotnie, raz na dożywocie, a potem na 25 lat, choć wszyscy podsądni wiedzieli, kto naprawdę dokonał zbrodni. Prokuratura nigdy nie sprawdziła, że w czasie zabójstwa mężczyzna miał alibi, które potwierdzał inny świadek.
Prawdziwi zabójcy, którzy też wówczas siedzieli za inne przestępstwa w gdańskim więzieniu, przechwalali się morderstwem za kratami, by podnieść swój prestiż wśród innych osadzonych.
"Choć siedziałem w tych samych więzieniach, to nie znałem R. i D. Jeden z kolegów poznanych w więzieniu siedział w jednej celi z D. Od niego dostałem nawet list, w którym mi pisał, że zabójca K. wyśmiewa się ze mnie, że siedzę za coś, czego nie zrobiłem. D. przechwalał się tym morderstwem i szydził ze mnie, jako z tego głupka, który siedzi za niego" - mówił dziennikarzowi PAP Kowalczyk.
Kowalczyk nigdy nie przyznał się do morderstwa. Przełom w jego sprawie nastąpił w 2011 r., gdy pośrednik - gangster o pseudonimie "Siena", który przyjął zlecenie na morderstwo, przełamał zmowę milczenia i wsypał dwóch "cyngli".
Kowalczyk wyszedł na wolność w 2012 roku, a cztery lata później otrzymał najwyższe wówczas odszkodowanie w historii – 3 mln zł.
Prawdziwi zabójcy po latach zostali skazani na 15 lat więzienia. Obydwaj odpowiadali w dwóch oddzielnych procesach, bo Zbigniew D. ukrywał się Wielkiej Brytanii i jego proces mógł się odbyć po ekstradycji do Polski.
Po latach prokuratura sprawdziła, kiedy obydwaj siedzieli we więzieniach w 1998 roku.
Obaj większość swojego życia spędzili w zakładach karnych w całej Polsce. Analiza potwierdziła, że mogli dokonać morderstwa – akurat jesienią i zimą tamtego roku przez kilka miesięcy przebywali na wolności. Ich obciążył pośrednik, który przyjął zlecenie na zabójstwo trenera jeździectwa, ale przez lata milczał.
Wyrok 15 lat więzienia usłyszał zleceniodawca morderstwa Mariusz N. ps. "Gajowy".
Kiedy przebywał jeszcze w więzieniu tłumaczył dziennikarzowi PAP, że zrobił to z miłości. "Sytuacja z Adamem ma drugie dno. To nie było zlecenie na zabójstwo. Były perspektywy, że się z Iwoną zejdziemy, a tymczasem w paradę wszedł Adam K. Kilka razy mu mówiłem, żeby dał sobie spokój z Iwoną. Jak mnie widział, to się bał. Chodziło o to, żeby chłopa trochę postraszyć, a wyszło, jak wyszło" - opowiadał Gajowy.
Czesław Kowalczyk po wyjściu z więzienia mieszka w okolicach Gdyni. Spełnił swoje marzenie z czasu pobytu w więzieniu i zajmuje się się wycieczkowymi rejsami na katamaranach.(PAP)
Autor: Krzysztof Wójcik
jc/