Gniazdownicy to określenie dorosłych dzieci, które nie opuszczają rodzinnego gniazda, choć powinny to zrobić, założyć własną rodzinę, doczekać się swojego potomstwa.
Z Europejskiego Badania Dochodów i Warunków Życia (EU-SILC), przeprowadzonego w państwach UE w 2022 r. (najnowsze dane), wynika, że ponad 65 proc. Polaków w wieku 18-34 lat wciąż mieszkało z rodzicami. To wprawdzie mniej niż w Chorwacji (78 proc.), ale i tak daleko nam do Szwedów, gdzie gniazduje jedynie 12 proc. osób w tej grupie wiekowej.
Jak wskazuje dr Daniela Wybrańczyk, prawniczka z Uniwersytetu SWPS, to tylko szacunkowe dane, gdyż tak naprawdę nie do końca wiemy, kogo można nazwać gniazdownikiem, nie doczekaliśmy się jeszcze prawnej definicji tego pojęcia. Czy można do nich zaliczyć osoby, które z powodów obiektywnych nie są w stanie podjąć samodzielnego życia – jak np. niepełnosprawność, ubezwłasnowolnienie albo uzależnienie? Te, które ciągle się uczą lub podjęły się opieki nad niepełnosprawnymi rodzicami?
Zdaniem prawniczki w definicji można by wziąć pod uwagę zakończenie cyklu edukacyjnego, zdolność do samodzielnej egzystencji przy braku woli do jej podjęcia. "Gniazdownikiem można by nazwać pełnoletnie dziecko mieszkające z rodzicami lub jednym z nich, które jest w stanie utrzymać się samodzielnie albo które ukończyło 25-26 lat" – proponuje dr Wybrańczyk.
Tymczasem takie gniazdowanie przekłada się nie tylko na stosunki w rodzinie, czy spadek poczucia pewności siebie młodych dorosłych, ale także na demografię. Ci, którzy nie zakładają własnych rodzin, nie mają zazwyczaj dzieci.
Zdaniem psycholog Doroty Minty, około 15 lat temu, kiedy w Polsce głośno się zrobiło o problemie gniazdownictwa, dorośli młodzi ludzie pozostający w domach rodzinnych częściej byli gniazdownikami z wyboru. "Bo było fajnie, jak mama wyprasowała koszulę i dała jeść, można było przepuścić swoją pensję na rozrywki albo ją po prostu oszczędzać" – oceniła. Natomiast obecnie, jak wynika z badań, choćby z raportu "Młodzi dorośli" agencji badawczej IRCenter, w domach rodzinnych najczęściej zatrzymuje ich przymus, gdyż w ostatnich latach nastąpiło pogorszenie ich sytuacji finansowej.
"Zaczęło się tuż przed pandemią, a sama pandemia spowodowała, że wielu młodych wróciło do domów rodzinnych i już w nich zostali, bo stracili pracę, bo przestali chodzić na studia" – wskazała ekspertka.
"Oni po prostu nie mają się za co wyprowadzić, nie mają stałej pracy lub zarabiają za mało, a w większości dużych miast na wynajęcie mieszkania potrzebne są ogromne kwoty" – zwróciła uwagę Minta. Wskazała, że wprawdzie inflacja ostatnio nieco spadła, ale i tak wszystko jest bardzo drogie.
Temu wszystkiemu, jej zdaniem, towarzyszy bardzo duży stres, lęk przed przyszłością, wręcz trauma, na co składają się także wspomnienia z pandemii oraz tocząca się za granicą Polski wojna. "Z perspektywy Warszawy wydaje się odleglejsza, ale np. w Rzeszowie, jak się patrzy na baterie przeciwlotnicze wokół lotniska, jawi się jako całkiem bliska" – powiedziała Minta.
Ta sytuacja – mówi ekspertka – bardzo obniża poczucie bezpieczeństwa młodych ludzi, wzbudza lęk, a tym samym skłania ich do pozostania w domu, "gdzie czują się bezpieczniejsi niż gdzieś w świecie".
Zdaniem Doroty Minty do tych lęków dochodzą kolejne, związane ze zmianami klimatu i ekologią. W związku z tym u wielu młodych osób pojawia się "utrata poczucia sensu w myśleniu o przyszłości".
"Stąd często wynikają decyzje o rezygnacji z posiadania dziecka deklarowane w tym pokoleniu, niewchodzenie w trwałe związki. Dla nich wszystko jest tymczasowe, niestałe" – oceniła ekspertka.
Młodzi dorośli przykładają także inną wagę do różnych wyborów życiowych. Dla większości z nich dojrzałość nie kojarzy się z wyjściem z domu, podjęciem pracy, założeniem własnej rodziny i dochowaniem się potomstwa. "Część z nich odsuwa w czasie tę decyzję, niektórzy wprost deklarują, że okrutnym jest myślenie o urodzeniu dziecka na tak zdegradowanej planecie" – zauważyła psycholog.
"Kolejne pokolenia są produktem poprzednich pokoleń" – uważa z kolei dr hab. Paula Pustułka, socjolożka kierująca Centrum Badawczym Młodzi w Centrum LAB na Uniwersytecie SWPS. Jej zdaniem czynnikiem sprzyjającym gniazdowaniu jest to, że w ich rodzinach nie naciskano na to, żeby się wyprowadzili – jak to bywało w poprzednich pokoleniach – by zwolnić miejsce dla młodszego rodzeństwa albo dlatego, że w domu jest ciasno.
"To są często takie dzieci-projekty, bardzo mocno doinwestowane przez rodziców, które w swoim rodzinnym domu czują się bardzo komfortowo" – oceniła socjolog, dodając, że to jeden z fragmentów układanki składającej się na obraz o współczesnych gniazdownikach. Kolejnym elementem są trudności systemowe – to, co się dzieje na rynku pracy, na rynku mieszkaniowym, nie zachęca młodych ludzi do tego, żeby walczyli o autonomię mieszkaniową.
Prof. Pustułka, powołując się na sondaż przeprowadzony na młodych dorosłych, sprecyzowała, że największe odsetki współzamieszkiwania są w kohortach 18-24 lata, jednak w kolejnych - 25-29 i 30-34 lata także są wysokie. Przy czym można zaobserwować, że im bliżej 30., tym badani dużo gorzej postrzegają to, że dalej mieszkają z rodzicami.
"O ile 18- i 19-latki nie widzą we współzamieszkiwaniu żadnego problemu, o tyle starszym zaczyna to już przeszkadzać, a im są starsi, tym większy czują dyskomfort" – powiedziała ekspertka.
Dlaczego się więc nie wyprowadzą? Jej zdaniem u tych najmłodszych decyduje poczucie komfortu – jest im z rodzicami po prostu wygodnie, nie chcą się jeszcze martwić o rachunki. Natomiast starszych po prostu nie stać na samodzielność – zaporowe ceny na rynku mieszkaniowym, inflacja, często prekaryjne zatrudnienie stanowią dla nich przeszkodę nie do przeskoczenia.
Zbigniew Żurek, wiceprezes BCC i ekspert ds. rynku pracy jest sceptyczny w takiej ocenie rzeczywistości. "Zawsze młodzi na starcie zarabiają mało i to dotyczy nie tylko Polski" – uważa. Jego zdaniem należy uważać z przesadnym roztkliwianiem się nad dorosłymi wszak już ptakami, które ciągle udają pisklęta. Zauważa, że rynek pracy jest stabilny, bezrobocie niskie, więc nie ma powodów do paniki. "Oczywiście są silne, przebojowe jednostki, są także słabsze, które zawsze będą sobie radzić gorzej" – zaznaczył. Dodał, że nie można dążyć do stworzenia jednakowych warunków życia dla wszystkich, bez względu na ich zdolności czy zaangażowanie.
Poza tym, wspierając młodych, będzie trzeba odebrać wsparcie starym, gdyż – jak podkreślił – "bilans musi wyjść na zero", a to młodzi, w pełni sił, lepiej sobie poradzą.
Jednak takich krytycznych głosów jest niewiele, gdyż zmienia się społeczny odbiór gniazdowania. Prof. Pustułka zauważa, że jakąś dekadę temu, kiedy w Polsce zrobiło się głośno o gniazdownikach i zaczęto ich badać, patrzono na nich bardzo krytycznie. "Poszliśmy trochę w taki nurt włoski, że są niezaradni, roszczeniowi" – wskazała.
Podobnie o tych młodych ludziach myśleli ich rodzice, ludzie ze stwardniałą podczas transformacji skórą. Mieli do nich pretensje, że się bardziej nie starają. Obecnie ta narracja się zmieniła.
"W projekcie Ultragen, badaniach jakościowych o wchodzeniu w dorosłość w czasach ultraniepewności, pytamy młodych dorosłych i ich rodziców o różne kwestie międzypokoleniowe, także o problem gniazdowania" – wyjaśniła socjolog i dodała, że dziś rodzice i ich dzieci "mówią mocno, jednym głosem". "Rodzice widzą te wyzwania, z którymi się boryka ich potomstwo, ale co ciekawe, mają pretensje do siebie, a nie do państwa, które powinno pomagać młodym w osiąganiu autonomii mieszkaniowej" – podkreśliła.
Oceniła, że "za bardzo połknęli baśń prywatyzacyjną". To skutkuje tym, że w rodzinach mniej zamożnych, bez kapitału mieszkaniowego i finansowego, tranzycje mieszkaniowe, usamodzielnienie się, jest postrzegane przez młodych ludzi jako niemożliwe, natomiast ich rodzice widzą w tym swoją porażkę – że nie mogą pomóc.
Charakterystyczne dla polskich gniazdowników jest także to, że marzą o kupnie domu czy mieszkania na własność, "tylko dla siebie". Jeśli w społeczeństwach zachodnich młodzi ludzie są bardziej mobilni, często uznają, że inwestowanie w nieruchomość może być właściwie kulą u nogi, to u nas aspiracje o "czymś swoim" wciąż są przekazywane z pokolenia na pokolenie, niemal wpisane w geny.
Niemniej jednak, nawet gdyby zmienili nastawienie, to jak zauważa prof. Pustułka, "nie ma u nas budownictwa socjalnego, nie ma mieszkań w cenach, które byłyby możliwe do przełknięcia przez młodych ludzi na starcie".
I to się nie zmieni, chyba że wreszcie któryś z rządów wpadnie na pomysł, w jaki sposób zapewnić wystarczającą ilość tanich mieszkań, które będą dostępne dla niezamożnych młodych. W państwach, które mają najmniejszy odsetek gniazdowników, czyli w Finlandii i Szwecji, z powodzeniem działają rządowe programy, mające na celu udostępnienie im samodzielnych lokali na start. W Szwecji młodzi dorośli w wieku 18-25 lat mogą ubiegać się o tzw. mieszkania młodzieżowe – to niewielkie lokale z przystępnym czynszem. Z kolei w Finlandii wdrożono program pomocy dla osób kupujących dom po raz pierwszy.
W Polsce także były takie próby, jednak przyniosły skok cen nieruchomości. Według dr Adama Czerniaka, ekonomisty z SGH, problemem dotychczasowych programów było to, że były punktowe.
"Problemów mieszkaniowych nie da się rozwiązać jednym programem, za to nośnym politycznie, typu: rozdajemy ludziom pieniądze albo budujemy 100 tysięcy mieszkań" – podkreślił.
Jak mówi, dobrze prowadzona polityka mieszkaniowa polega na równoczesnym zastosowaniu wielu różnych, komplementarnych narzędzi. "Jak zwiększamy dopłatę do kredytów, równocześnie musimy dbać o stronę podażową, żeby nie nastąpiły wzrosty cen nieruchomości" – zaznaczył Czerniak. W Polsce o tej kompleksowości zapominamy. "Skupiamy na pojedynczych programach, bo gdzieś za granicą taki program się sprawdził, więc wrzucamy go w nasz ład prawno-społeczno-ekonomiczny i dziwimy się, że efekty jego są zupełnie inne względem oczekiwań" - powiedział.
Zdaniem Czerniaka w naszych realiach najlepiej by się sprawdziły programy na wzór TBS-ów czy społeczne mieszkalnictwo czynszowe. "To by było dobrą alternatywą do dopłat do kredytów - wsparcie państwa w celu rozwijania takiego budownictwa" - wskazał. (PAP)
Autorka: Mira Suchodolska
ep/