5 listopada 1985 roku kardiochirurg profesor Zbigniew Religa zwrócił się do szefa Sztabu Generalnego WP o pomoc w dostarczeniu serca ze Szczecina dla pacjenta, który czekał na operację w Klinice Kardiochirurgii Wojewódzkiego Ośrodka Kardiologii w Zabrzu. To była pierwsza taka misja, która zapoczątkowała Akcję Serce. Zabieg odbył się w nocy z 5 na 6 listopada. Profesorowi asystowali Andrzej Bochenek, Jerzy Wołczyk, Marian Zębala oraz Bogusław Ryfiński.
"To 38 rocznica współpracy lotników i lekarzy, aby ratować życie ludzi kardiologicznie chorych. Ten okres wspominam, jakby to było wczoraj" - powiedział PAP.PL pułkownik Mirosław Czechowski, koordynator pierwszego transplantacyjnego lotu wojskowego do Zabrza. Podkreślił, że ten pierwszy lot wspomina z wielkim szacunkiem do pilotów oraz zespołu transplantacyjnego zaangażowanych w tę akcję. "Ten pierwszy nasz rejs po serce był z bazy w Krakowie do Szczecina.
Każdy pilot siedzący za sterem zdawał sobie sprawę, że leci ratując innego człowieka. Nie znamy, nie wiemy, kto to jest, ale musimy zrobić wszystko, aby go uratować" - stwierdził i dodał, że na pokładzie było wtedy 6 osób; załoga maszyny i zespół transplantacyjny profesora Zbigniewa Religi.
Wspomniał, że podczas takich lotów transplantacyjnych pomocne okazały się samoloty wojskowe An-12, na podkład którego mogły wjechać dwie karetki z pacjentami oraz samolot An-26, kiedy trzeba było przetransportować jeden ambulans z dawcą. Samoloty stacjonowały na jednym lotnisku w Krakowie i tylko stamtąd samoloty brały swój kurs.
"Zasada tej współpracy z lekarzami była bardzo harmonijna, mieliśmy pomagać maksymalnie. Zostałem do niej wytypowany przez ówczesne dowództwo, które nie miało wątpliwości, że trzeba pomagać w tych transportach i ta nasza współpraca trwała przez 25 lat" - dodał pułkownik.Przypomniał, że przez cztery lata z zespołem transplantacyjnym zawsze latał profesor Religa.
"Miał z sobą cztery czy pięć takich pojemników lodówek i w nich transportowaliśmy organy. Początkowo były to serce i płuca. Loty zazwyczaj zaczynały się wieczorem koło 21, 22 godziny, a załoga cały czas dyżurowała w samolocie" - powiedział.Serce mogło być maksymalnie do trzech godzin poza organizmem człowieka.
Jeżeli samolot leciał ze Szczecina do Zabrza, to po drodze mijał bazy wojskowe znajdujące się na trasie lotu gotowe, aby w każdej chwili móc przejąć organ lub pacjenta do dalszego transportu.
"Koniec trasy. Dzwoni profesor Religa czy jego asystent profesor Cichoń, mówią, że wszystko w porządku i operacja się udała. To była 4 czy 5 godzina nad ranem. Nie mogłem się uspokoić, ze łzami w oczach. A potem do pracy, na godzinę 7.30" - podsumował pułkownik. (PAP)
Autorka: Agnieszka Gorczyca
nl/