Makabryczna zbrodnia na byłym premierze i jego żonie. Syn Jaroszewicza: ojciec mógł narazić się generałom Kiszczakowi i Jaruzelskiemu

2021-12-07 17:12 aktualizacja: 2021-12-08, 09:56
Były premier PRL Piotr Jaroszewicz z żoną Alicją Solską na promocji książki Edwarda Gierka w 1992 r., fot. PAP/Zbigniew Matuszewski
Były premier PRL Piotr Jaroszewicz z żoną Alicją Solską na promocji książki Edwarda Gierka w 1992 r., fot. PAP/Zbigniew Matuszewski
Zamordowany niemal 30 lat temu premier PRL Piotr Jaroszewicz mógł narazić się gen. Czesławowi Kiszczakowi i gen. Wojciechowi Jaruzelskiemu - wynika z zeznań, które złożył w procesie dotyczącym tego zabójstwa syn ofiary Andrzej Jaroszewicz.

W toczącym się przed warszawskim sądem okręgowym procesie trójki oskarżonych o zamordowanie w 1992 r. małżeństwa Jaroszewiczów składanie zeznań kontynuował we wtorek starszy syn byłego premiera. Z jego dotychczasowych zeznań wynika, że w tej sprawie nie doszło do napad rabunkowego, ale mogło to być upozorowanie takiego przestępstwa w celu wyniesienia ważnych dokumentów, które posiadał były premier.

Andrzej Jaroszewicz powiedział we wtorek, że o zabójstwie ojca i jego żony Alicji Solskiej-Jaroszewicz dowiedział się będąc w Gdańsku, gdzie wówczas pracował. Natychmiast wsiadł w samochód i pojechał do Anina. Jak relacjonował, po dotarciu do domu ojca okazało się, że ciało zamordowanego znajdowało się jeszcze w środku.

Zwrócił przy tym uwagę, że panował tam ogromny bałagan. "W szczególności w gabinecie był taki bałagan, jakby ktoś specjalnie rozrzucał dokumenty. Jakby ktoś umyślnie zrobił bałagan. To samo w kuchni. Na klatce schodowej ktoś nawet perfumy rozlał" - zeznawał Andrzej Jaroszewicz.

Mężczyzna kilkakrotnie podkreślał też, że w domu Jaroszewiczów nie przechowywano cennych kosztowności i dużych sum pieniędzy. Jak wynika z akt sprawy, w wyniku napadu z willi w Aninie zginęło 5 tys. marek niemieckich, pięć złotych monet oraz damski zegarek.

Syn byłego premiera podając w wątpliwość podłoże rabunkowe zabójstwa podkreślił, że nawet biżuteria żony byłego premiera, która leżała na wierzchu, nie została skradziona. Nie wykluczył przy tym, że podczas napadu z gabinetu Jaroszewicza mogły zginąć jednak dokumenty obciążające niektórych polityków.

Sąd pytał też we wtorek Andrzeja Jaroszewicza, kogo miał na myśli, zeznając przed laty jeszcze w śledztwie prokuratorskim, że jego ojciec mógł narazić się niektórym ludziom. "Dzisiaj mogę to ujawnić. Myślałem o gen. Kiszczaku i gen. Jaruzelskim" – powiedział syn zamordowanego premiera. Dodał, że jego ojciec posiadał wiedzę o poszczególnych ludziach "którzy sprzeniewierzyli się pewnym zasadom, o agenturze w środku władz". Jego zdaniem, było to dla Jaroszewicza bardzo niebezpieczne.

W tym kontekście zauważył, że jego ojciec przed śmiercią pracował nad drugim, poprawionym wydaniem książki pt. "Przerywam milczenie". Sugerował, że mogły znaleźć się tam informacje niewygodne dla wielu polityków. "Widziałem, że pracował nad książką, był to rękopis. Po zabójstwie tego rękopisu nie było" – zeznał Andrzej Jaroszewicz.

Proces ws. jednej z najgłośniejszych zbrodni lat 90.

Proces, w którym zeznawał w poniedziałek Jaroszewicz, toczy się w stołecznym sądzie od ponad roku. Sąd ten stara się wyjaśnić jedną z najgłośniejszych zbrodni lat 90., do której doszło w nocy z 31 sierpnia na 1 września 1992 r. Prokuratura oskarża Roberta S. o uduszenie Piotra Jaroszewicza oraz zastrzelenie jego żony Alicji Solskiej-Jaroszewicz, a Dariusz S. i Marcin B. oskarżeni są o współudział w zabójstwie b. premiera. Robertowi S. zarzucono również zabójstwo małżeństwa S. w 1991 r. w Gdyni oraz usiłowanie zabójstwa mężczyzny w Izabelinie. Grozi im kara dożywotniego pozbawienia wolności.

Według prokuratury w dniu napadu oskarżeni przez wiele godzin obserwowali posesję ofiar. Po wejściu do domu Jaroszewiczów Robert S. obezwładnił Piotra Jaroszewicza uderzeniem w tył głowy znalezioną bronią palną. Oskarżeni przywiązali mężczyznę do fotela. Z kolei Alicja Solska–Jaroszewicz została skrępowana i położona na podłodze w łazience. Mężczyźni przeszukali dom, zabrali z niego - poza dwoma pistoletami - 5 tys. marek niemieckich, pięć złotych monet oraz damski zegarek.

Jak wskazuje prokuratura, prawdopodobnie w momencie opuszczania przez sprawców domu pokrzywdzonych, już wczesnym rankiem, Piotr Jaroszewicz wyswobodził się z więzów. Napastnicy znów posadzili go w fotelu. Następnie, gdy dwaj sprawcy trzymali go za ręce, Robert S. go udusił.

Według prokuratury, po zamordowaniu Piotra Jaroszewicza Robert S. zabrał z gabinetu pokrzywdzonego jego sztucer, poszedł do łazienki, w której leżała związana Alicja Solska-Jaroszewicz i miał ją zastrzelić. (PAP)

Autor: Mateusz Mikowski

js/