Każdy żołnierz powinien mieć to we krwi: to, co dotyczy służby, nie wychodzi poza jednostkę – podkreśla ppłk Tomasz Białek. Zaznacza również, że informacje, które pojawiają się w sieci poddawane są analizie przez obce służby wywiadowcze. Dodaje, że pozyskane w ten sposób dane mogą zostać wykorzystane do określenia lokalizacji poszczególnych jednostek wojskowych, ich liczebności czy uzbrojenia. To co dla cywila zupełnie normalne, np. posiadanie konta na portalu randkowym, dla mundurowych może okazać się groźne. „Nietrudno jest sobie wyobrazić sytuację, w której białoruska czy rosyjska agentka umawia się z żołnierzem, bo znalazła jego profil w aplikacji randkowej” – dodaje nasz rozmówca.
PAP.PL: Kilka tygodni temu szeroko udostępniane w mediach społecznościowych były screeny z popularnego portalu randkowego. Widać było na nich profile polskich żołnierzy pełniących służbę na granicy. Pozują na zdjęciach w mundurach, a niekiedy w opisie załączają linki do swoich kont na innych mediach społecznościowych. Czy pana zdaniem stwarza to zagrożenie dla szeroko pojętego bezpieczeństwa narodowego i samych żołnierzy?
Ppłk Tomasz Białek: - Publikowanie swoich zdjęć na portalach randkowych w mundurze, z miejsca gdzie wykonuje się obowiązki, jest nie tylko niepoważne, ale też bardzo niebezpieczne. Wszystkie rozsądne służby zbierają informacje, które pojawiają się w sieci i poddają je analizie. Nie trudno jest sobie wyobrazić sytuację, w której białoruska czy rosyjska agentka umawia się z żołnierzem, bo znalazła jego profil na portalu randkowym, nieopodal granicy. To też trzeba brać pod uwagę. Myślę jednak, że Służbie Kontrwywiadu Wojskowego takie przypadki nie umykają.
PAP.PL: Jakie zasady obowiązują polskich mundurowych w internecie?
T.B.: - Najważniejszym aktem prawnym jest ustawa o ochronie informacji niejawnych, która reguluje tę kwestię. Oprócz tego wszystkich funkcjonariuszy obejmuje tajemnica służbowa. Żaden żołnierz nie ma prawa udostępniać nawet prywatnie przez siebie nagranych, materiałów dotyczących służby. Niezależnie od tego, czy jest w trakcie, czy po zakończeniu wykonywanych obowiązków. Od udostępniania materiałów jest rzecznik i dowództwo.
PAP.pl: Sztab Generalny Wojska Polskiego prowadzi kampanię mającą uczulić żołnierzy na to, co udostępniają w internecie.
T.B.: Głównym odbiorcą powinni być żołnierze pełniący służbę na granicy. Trzeba jednak pamiętać o tym, że dotyczy to bezwzględnie wszystkich funkcjonariuszy. Jest taka prosta zasada powtarzana w służbach: nie ma informacji niepotrzebnych; są tylko takie, które przydadzą się kiedy indziej. Akcja SGWP to dobry pomysł, a szkolenie dotyczące ochrony informacji jest już elementarną częścią szkolenia podstawowego. Każdy żołnierz powinien mieć to we krwi: to, co dotyczy służby, nie wychodzi poza jednostkę.
PAP.pl: Czy przy tak ogromnej liczbie żołnierzy i warunkach, jakie panują na granicy, kontrola tego, kiedy i jak odbywający służbę żołnierze korzystają z telefonów komórkowych jest możliwa?
T.B.: Trudno jest mi sobie wyobrazić sytuacje, w której żołnierze nie wiedzą, że nie wolno chodzić z prywatnym telefonem w miejsce wykonywania służby, że nie można sobie tam pstrykać zdjęć i rozsyłać po portalach. Jeśli organizowane są posiedzenia rządu czy BBN, to wszyscy przed wejściem na sale zostawiają swoje komórki. Robi tak Prezydent RP - zwierzchnik Sił Zbrojnych, więc tym bardziej szeregowy żołnierz powinien brać przykład. Gdyby funkcjonariusze mieli prywatne telefony, służby - a te zza wschodniej granicy są bardzo zaawansowane - mogłyby ściągnąć wszystkie sygnały komórkowe, przeanalizować je i zrobić mapowanie wszystkich jednostek wojska polskiego, jakie mamy na granicy. Szczególnie, że ta strefa jest zamknięta, więc z góry można założyć, że są to funkcjonariusze. W ten sposób służby rosyjskie, czy białoruskie, przy użyciu prostych technik mogą takie informacje zbierać. Nie mówiąc już o tym, że wystarczy zbliżyć się do granicy, żeby telefon przestawił się na roaming. Wówczas przejęcie kontroli nad telefonem jest dziecinnie proste.
PAP.pl: Do czego mogą być wykorzystywane zdobyte przez obce służby informacje, pochodzące z telefonów naszych żołnierzy?
T.B.: - Może być to lokalizacja poszczególnych jednostek, ich liczebność czy uzbrojenie. Tak, jak już mówiłem, nie ma informacji zbędnych w pracy wywiadowczej. Może się okazać, że część danych okaże się użyteczna w jakiejś innej konfiguracji. Jeżeli przeciwnik chce dokonać prowokacji, to będzie na podstawie informacji, które posiada o rozlokowaniu naszych wojsk, przemieszczał się tam, gdzie się znajdują. Jeżeli celem jest przeniknięcie na terytorium Polski, to zachowa się odwrotnie. Oczywiście Białorusini korzystają też ze zdjęć satelitarnych i dronów.
PAP.pl: Czy wyciągnęliśmy lekcję z afery, która wybuchła w 2018 r., gdy grupa amerykańskich żołnierzy przypadkowo ujawniła koordynaty tajnej bazy wojskowej USA w Afganistanie? Stało się tak ponieważ używali tzw. smart watchy, które śledziły ich dane GPS.
T.B.: Sądzę, że tak. Wówczas Amerykanie sami te dane opublikowali, codziennie rano musieli przebiec zaprawę. Włączali zegarki z aplikacją mapującą położenie i biegali dookoła bazy wojskowej, żeby móc się potem pochwalić, ile kilometrów zrobili. Do tego mieli zdjęcia profilowe w mundurach. Nie trzeba być geniuszem, żeby się zorientować, że żołnierze armii amerykańskiej nie biegają codziennie w kółko po pustyni w Afganistanie przypadkowo i dla rozrywki. W efekcie trzeba było przenieść cały obóz.
PAP.pl: Czy pana zdaniem najważniejszym polem bitwy wojny hybrydowej pomiędzy Polską a Białorusią będzie cyberprzestrzeń?
T.B.: - Wiem, że to bardzo popularny teraz temat. Odpowiem przewrotnie. Chciałbym żeby ktoś pojechał teraz na granicę do naszych policjantów i żołnierzy i powiedział: „Słuchajcie, rzucają w was kamieniami, rażą laserem po oczach, strzelają ślepakami, ale pamiętajcie: to nie jest najważniejsze. Najważniejsze jest to, że pięćdziesięciu informatyków siedzi dwieście kilometrów dalej, popijając kawę i to oni toczą prawdziwą wojnę. Hakują, zmieniają informacje w mediach, zakłócają przepływ maili. To, co was spotyka, to tylko dodatek, bo prawdziwa wojna toczy się w sieci”. To, co się dzieje w internecie, oczywiście jest bardzo ważne, ale nie jest to główne pole walki. Nasi żołnierze i funkcjonariusze ryzykują swoje życie i zdrowie. Myszką komputerową jeszcze nikt nikogo nie zabił, a kulą karabinową jak najbardziej. Nazywanie tego, co dzieje się w sieci, wojną jest nadużyciem.
Ppłk Tomasz Białek - emerytowany oficer wojskowych jednostek specjalnych, Biura Ochrony Rządu i Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Były dowódca pododdziałów specjalnych, dyrektor Zarządu Profilaktyki Ochronnej i Bezpieczeństwa Wewnętrznego BOR oraz Departamentu Ochrony CBA. Realizował zadania wysokiego ryzyka w kraju i za granicą. Ukończył studia w zakresu zarządzania, politologii, bezpieczeństwa międzynarodowego i wewnętrznego oraz dyplomacji w Polsce, USA i Izraelu. Autor publikacji naukowych i specjalistycznych, między innymi książki „Terroryzm – manipulacja strachem”. Ekspert z zakresu systemów bezpieczeństwa i audytor, ze szczególnym uwzględnieniem bezpieczeństwa informacji oraz osób i obiektów o podwyższonym poziomie zagrożenia.
Rozmawiała Daria Al Shehabi-Krotoska