Maja Włoszczowska: Igrzyska okazały się rollercoasterem emocji

2022-02-14 12:14 aktualizacja: 2022-02-14, 15:00
Maja Włoszczowska, Fot. PAP/Grzegorz Momot
Maja Włoszczowska, Fot. PAP/Grzegorz Momot
Należąca do komisji zawodniczej Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego Maja Włoszczowska przyznała, że pierwsze dni igrzysk olimpijskich w Chinach były dla niej trudne. "Nie spodziewałam się tylu nieprzespanych nocy i takiego rollercoastera emocji" - powiedziała PAP.

Polska Agencja Prasowa: Czy z funkcją, którą pełni pani od sierpnia ubiegłego roku, wiąże się bardzo dużo obowiązków podczas igrzysk?

Maja Włoszczowska: Początek był trudny. Trzy pierwsze dni po przylocie 28 stycznia spędzaliśmy na dobrowolnej izolacji. Wychodziliśmy tylko na testy covidowe, posiłki zamawialiśmy do pokoju... i okazało się, że to były jedyne dni, kiedy się wyspałam. Potem zaczęły się pojawiać problemy, pozytywne wyniki testów sportowców i staraliśmy się śledzić każdy przypadek. Przeżywałam każdą historię osobno, przede wszystkim naszych zawodników, ale nie tylko. Ten pierwszy tydzień był bardzo ciężki, nie spodziewałabym się, że będzie tyle nieprzespanych nocy i takiego rollercoastera emocji.

PAP: Sytuacja się uspokoiła z czasem?

M.W.: Nadal jest intensywnie, ale już w pozytywnym sensie. Spotykam dużo osób, poznaję historie członków MKOl - naprawdę niesamowici ludzie, sami pasjonaci sportu. Poza tym mam nadzieję, że te znajomości kiedyś się przydadzą, na przykład gdy będziemy chcieli zorganizować, powiedzmy, Puchar Świata w biegach w Jakuszycach.

PAP: Ogląda pani występy sportowców na igrzyskach w Chinach?

M.W.: Kiedy sama startowałam, jedyny raz na innych zawodach to jak miałam złamaną nogę w Londynie. Wtedy oglądałam cross country i mecz siatkówki Polska - Rosja, niestety przegrany. Ale i tak byłam szczęśliwa mogąc na żywo dopingować naszej reprezentacji. Teraz staram się być na jak największej liczbie eventów. Nie sądziłam, że dostarczy mi to aż tak dużo frajdy i emocji. Niestety, nie zawsze mam tyle czasu, ile bym chciała. Chociażby podczas konkursu skoków narciarskich na normalnej skoczni obejrzałam pierwszą serię, ale podczas drugiej musiałam już być na wideo callu. W jego trakcie podglądałam tylko wyniki, a skończyłam go dopiero, jak już wręczano maskotki pierwszej trójce, w tym Dawidowi Kubackiemu.

PAP: Później miała pani okazję przekazać Dawidowi Kubackiemu brązowy medal. Sama się pani do tego zgłosiła?

M.W.: Każdy członek MKOl mógł sobie wybrać z listy trzy konkurencje i wziąć udział w dekoracji medalowej. Ja się zgłosiłam w pierwszej kolejności na short track na 500 m, zresztą tak mi na tym zależało, że inna osoba mi to odstąpiła. Później, jak już było wiadomo, że nie wystartuje Natalia Maliszewska, to ja przekazałam zaszczyt dekorowania zwycięzców, bo lepiej, żeby znali osobę wręczającą medale.

PAP: Maliszewska przeżyła tutaj wielki dramat, bo na swoim koronnym dystansie nie mogła wystąpić z powodu zawirowań z wynikami testów na COVID-19. Była pani w jakikolwiek sposób zaangażowana w jej sprawę?

M.W.: Próbowałam pomóc tak, jak tylko mogłam. Mam kontakty do osób odpowiedzialnych za kwestie organizacyjne, więc mogłam przekazywać jakieś informacje czy dopytywać się o procedury, protokoły. Nikt z nas nie jest sobie w stanie wyobrazić, jakie to było dla niej traumatyczne przeżycie. Mam nadzieję, że sportowcy w jej sytuacji będą mogli o tym szybko zapomnieć i na nowo odkryć piękno sportu.

PAP: Zapisała się pani też na dekorację medalistów drugiego indywidualnego konkursu w skokach narciarskich. Niewiele brakowało, by znów na podium był Polak. Kamilowi Stochowi zabrakło raptem czterech punktów.

M.W.: Bardzo mi było przykro, marzeniem byłoby wręczyć medal Kamilowi. On tak na niego zasłużył! Ale trzeba też przyznać, że zawodnicy, którzy stanęli na podium mieli super sezon i tam nie było przypadku. A Kamilowi za szóste miejsce na normalnej i czwarte na dużej należy się nie złoto, tylko platyna. Miałam okazję go spotkać w wiosce i powiedziałam mu, że to, czego dokonał, jest warte dużo więcej niż pojedynczy medal. Udowodnił, że jest gigantem.

PAP: Medalistów poniedziałkowego konkursu drużynowego też pani udekoruje?

M.W.: Niestety, na konkurs drużynowy już nie mogę zostać. Obowiązki w Pekinie. Ale na pewno będę oglądała i trzymała kciuki. Należy się chłopakom jakaś nagroda za ten cały, trudny sezon.

PAP: Któraś z nieznanych pani dotychczas dyscyplin wzbudziła pani szczególne zainteresowanie?

M.W.: Nigdy wcześniej nie byłam na short tracku, ale na żywo to jest absolutny obłęd. Zachęcam każdego, żeby sprawdził kalendarz Pucharu Świata, bo to, co się dzieje na tych wyścigach, to szał. Na przykład to, co zrobiła Natalia w eliminacjach na 1000 m, jak z ostatniego miejsca wyprzedziła wszystkich i była pierwsza. Gdzie ona tam to miejsce znalazła? Miałam też wielką przyjemność obejrzeć łyżwiarstwo figurowe czy freestyle'ową konkurencję big air.

PAP: Odwiedziła pani wszystkie strefy, w których mieszkają i rywalizują sportowcy: Pekin, Yanqing i Zhangjiakou. W której miała pani najbardziej pozytywne odczucia?

M.W.: Myślę, że jeśli chodzi o samą wioskę, to najfajniejsza jest ta w Zhangjiakou, bo jest tu najwięcej przestrzeni. Ale jako miejsce do bycia - to Yanqing. Można tam wjechać kolejką na górę, poczuć przestrzeń, odetchnąć. Komunikacja jest tam bardzo prosta, bo wychodzi się z wioski prosto na kolejkę. Nie wiem, czy kiedykolwiek tak było. Zawsze, gdy ja startowałam w igrzyskach, musiałam godzinę czy półtorej dojeżdżać na trasę. Zresztą wszystkie wioski są bardzo dobrze skomunikowane z obiektami olimpijskimi. Ale dla osób, które chcą na przykład z Pekinu przejechać do Yanqing - to jest wielkie wyzwanie. Sama tego doświadczyłam, tracąc nieco nerwów.

PAP: Podróż trwa długo, kierowcom zdarza się pomylić drogę czy spóźnić na jakieś ważne połączenie...

M.W.: Mamy tutaj asystentów - wolontariuszy, którzy niestety sami czasem nie do końca wiedzą, dokąd mają nas zaprowadzić, bo nie znają wszystkich stref tak dobrze. Ale są cudowni, bardzo chętni do pomocy. Przejmują się, jak coś jest nie tak. Nawet gdy miałam problemy z komunikacją, to się okazywało, że po drodze poznawałam fajnych ludzi, więc to też przynosiło coś pozytywnego.

Rozmawiał w Zhangjiakou Maciej Machnicki (PAP)

kw/